Tak brzmiał Hardwell na przestrzeni lat. Przypomnijmy sobie jego największe hity

Hardwell i jego sukces to jedna z najciekawszych historii tzw. “złotej ery EDMu”. Sprawdźmy, jak brzmiały jego produkcje na przestrzeni lat.

kalendarz

“United We Are”

Początek 2015 roku przyniósł nam długo wyczekiwany, debiutancki album Hardwell’a. “United We Are” z czasem okazało się jednym z lepszych EDMowych długograjów ostatnich lat – a to za sprawą naprawdę mądrego podejścia do rozkładu utworów. Notabene – podejście to jest zdecydowanie bardziej przystępne, niż wydane tej jesieni “Rebels Never Die”.

Wracając jednak do rzeczy – otrzymaliśmy bowiem wszystko, z czego znany był wtedy Robbert. Mieliśmy więc energetyczne intro, bigroomowe kosy, progresywne kawałki, a nawet ukłon w stronę bardziej house’owych początków jego kariery. Swoje miejsce na trackliście miały także kawałki zachodzące w trance czy hardstyle, zaś materiał zamknięty został bardzo delikatnym “Birds Fly”. W skrócie – mieliśmy do czynienia ze składanką niemal kompletną i ciężką do przebicia po dziś dzień. To był właśnie prime moment kariery Holendra.

“Mad World”

Po wydaniu naprawdę udanego debiutanckiego krążka, Hardwell ani myślał się zatrzymywać, czego efektem jest kolejny skrojony pod radio, ale wciąż progresywny singiel pt. “Mad World”.

emuze.me

“Off The Hook”

Rok wcześniej zremiksował Armina, by w 2015 roku wydać z nim collab. Nic dziwnego – wszak alias Hardwell na collabowej giełdzie był wówczas naprawdę wiele warty. Ich bigroomowy singiel “Off The Hook” odznaczał się czymś, czego nierzadko brakuje w collabach – mianowicie chodzi o obecność charakterystycznych dźwięków obydwóch producentów. I to się chwali!

“Run Wild”

Istotnym punktem tracklist Robberta było także “Run Wild”, które ukazało się w dwóch wersjach. Festiwale miał podbić bigroomowy oryginał, zaś radiostacje – bardziej future house’owa wersja alternatywna. Niestety – jak to zwykle w wypadku Holendra, to pierwsze się udało, ale to drugie już niezbyt…

ultra

“Wake Up Call”

W międzyczasie holenderski producent bardzo polubił hardstyle. Było to widać już po obecności tego typu artystów wśród remixujących jego single, ale czasem i on sam postanowił pokazać, co umie w 150 BPM. Szybko się okazało, że jego styl z mocniejszymi brzmieniami naprawdę dobrze działa. A dowodem było między innymi “Wake Up Call” (będące kozacką hybrydą hardów z bigroomem), ale także stricte hardowe collaby, które ukazały się w kolejnych latach.

“We Are Legends”

Jesteśmy już w 2017 roku, kiedy to maszynka do wydawania utworów w różnych stylach przez Hardwell’a działała w najlepsze. Dostawaliśmy hardy, progressive’y, bigroomy, a nawet bardziej radiowe tracki – z mniej lub bardziej pozytywnym skutkiem. Jeśli jednak chcielibyśmy powiedzieć o czymś, co jest naprawdę warte zapamiętania, to z pewnością będzie to “We Are Legends”. Anthemowy sound daje radę po dziś dzień – a jeśli weźmiemy pod uwagę wydaną później za darmo wersję, w której w drugim dropie słyszymy motyw z “The Final Countdown”, to już w ogóle nie ma żadnych wątpliwości.

“Power”

Na rok przed ogłoszeniem przerwy od koncertów, Hardwell pokazał, na co go stać – i to we współpracy z KSHMRem. “Power” było swego rodzajem powiewem świeżości w będącej w coraz większym maraźmie dyskografii Robberta. I była to na tyle udana produkcja, że mogliśmy ją swego czasu naprawdę często usłyszeć w holenderskich stacjach radiowych (a co, myśleliście, że w polskich? XD).

kalendarz

więcej na kolejnej stronie…

emuze.me

Total
13
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?