Alesso – Forever [RECENZJA]

festivaland

Alesso, a tak naprawdę Alessandro Lindblad, to znany wszystkim mniej bądź bardziej wtajemniczonym w EDM szwedzki (choć ma także włoskie pochodzenie) DJ i producent. Urodził się w 1991 roku w Sztokholmie, swoją przygodę z muzyką zaczynał jako dziesięciolatek, kiedy to dostał na prezent urodzinowy swój pierwszy syntezator.

Jako osiemnastolatek wydał pierwsze trzy utwory w szwedzkiej wytwórni Joia Records. Co warto podkreślić – label należał do Luciano Ingrosso, czyli wujka gwiazdy muzyki elektronicznej Sebastiana Ingrosso. Alesso miał tego świadomość, więc produkował dalej. W pewnym momencie zdobył wiedzę odnośnie tego, gdzie w mieście można uświadczyć Seba i korzystając z niej, podrzucił mu demo swojego nowego utworu. Utwór “Dynamite” na tyle spodobał się Ingrosso, że ten postanowił wydać to w swoim labelu Refune Records.

festivaland

Kariera Alesso zaczęła szybko przybierać na sile, jednak to wszystko zbiegło się z pewnym tragicznym wydarzeniem – Riccardo, przyjaciel Szweda, został pobity na śmierć podczas jednej z imprez. Ta sytuacja zmieniła podejście do życia Alessandro, jednocześnie dodając mu jeszcze więcej determinacji, aby osiągnąć sukces. Cała ta historia oraz początki kariery Szweda zawarte są w teledysku do utworu Years, który możecie zobaczyć tutaj.

pdc

Skoro mały wstęp mamy za sobą, to pora na główną część tekstu, czyli moje odczucia odnośnie dotychczas najważniejszego dzieła Szweda – albumu “Forever”, wydanego w 2015 roku. Płyta powstawała przez 4 lata, znajduje się na niej 14 utworów, Alesso opisał krążek w taki sposób:

“Proces powstawania albumu to była podróż nie do opisania. Jestem z tego bardzo dumny – to dla mnie bardzo osobiste, dla mnie to spełnienie marzeń, że to się udało i że robię to, co kocham każdego dnia. Mam nadzieję, że moi fani będą czerpać z tego radość tak bardzo, jak ja czerpię przyjemność z robienia tego, a także z wszelkich wspomnień i emocji, które pojawiły się w każdej piosence. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w tej niesamowitej podróży – to dopiero początek”

Alesso

Pierwszy utwór ‘Profondo’ jest typowym intrem, które płynnie przechodzi w drugi singiel na płycie ‘PAYDAY’. Następnie mamy ‘Heroes’, gdzie vocalu użyczyła Tove Lo – był to swego czasu dość duży hit grany w największych polskich rozgłośniach radiowych (swoją drogą – ten singiel wciąż jest tam grany!). ‘Tear the Roof Up’ to dla odmiany Electro House’owy banger, świetnie nadający się na festivale. Następne trzy utwory to lekkie propozycje w bardziej popowych klimatach, niemniej świetnie w nich czuć charakterystyczny styl Szweda. ‘Destinations’ to z kolei progressive house, dzięki specyficznemu klimatowi pozwala słuchaczowi przystanąć na chwilę i po prostu się zamyślić. Z kolei utworów ‘Under Control” i “If I Lose Myself’ nie trzeba nikomu przedstawiać – są to klasyki w portfolio Alesso oraz jedne z jego największych hitów. Reszta twórczości Szweda z albumu również trzyma wysoki poziom.

Przed wydaniem “Forever” czekałem na niego z wypiekami na twarzy, jak zapewne wielu z Was. Alesso był wtedy w najwyższej formie i produkował świetne utwory, a jego sety były nie gorsze. Całość stoi na bardzo dobrym poziomie – praktycznie nie ma słabych kawałków, mimo iż obok tych genialnych pojawiały się też te mniej ikoniczne. Jednak to nie zmienia mojej końcowej oceny – 9/10.

festivaland

Total
1
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?