Chciałbym się do czegoś doj***ć, ale niezbyt się da – czyli 6 rzeczy, które warto wiedzieć o ING Silesia Beats

Za nami kawał naprawdę świetnej letniej imprezy. Z Parku Śląskiego w Chorzowie relacjonuje Patryk Wojtanowicz.

orw

Czy mieliście kiedyś taką sytuację, że przychodzicie na festiwal i nie jesteście w stanie wskazać jakieś ewidentnej i widocznej na kilometr jego słabej strony? No to ja tak miałem w ostatni weekend. Dla mnie to nawet byłoby wygodniej powiedzieć, że coś poszło nie tak – wtedy nikt nie gadałby głupot o stronniczości czy przekupstwie. W tym wypadku jednak mam z tym poważny problem. ING Silesia Beats najzwyczajniej w świecie jest naprawdę dobrze zorganizowaną imprezą. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę fakt, że to debiut w takiej formule, to ocena rośnie jeszcze bardziej.

Ten tekst nie jest typową relacją z wydarzenia, a raczej zbiorem przemyśleń i rzeczy, które chciałbym, aby wybrzmiały. Choć typowe segmenty z relacji czy recenzji się oczywiście pojawią. Smacznego!

orw

To miejsce to recepta na sukces

W ostatnich latach przekonaliśmy się już o tym, jakie atuty pod względem festiwalowym ma Park Śląski. Odbywający się tam do 2022 roku FEST Festival postawił pod tym kątem poprzeczkę bardzo wysoko. Jak się do tego ima ING Silesia Beats? Zależy, jak na to spojrzymy. Przede wszystkim – to dwie różne imprezy z dwoma różnymi modelami rozwoju. Organizatorzy nowego eventu, najpewniej nauczeni błędami poprzedników, postanowili dobrać się do tortu z mniejszą łyżeczką, rezygnując z obfitych iluminacji oraz użycia Kręgów Tanecznych. Na te drugie ma ponoć przyjść czas, do tego, czy są one aż tak potrzebne, jeszcze dojdziemy. Trzeba w każdym razie mieć na uwadze fakt, że każde wydarzenie w Parku Śląskim będzie mieć ten handicap w postaci bardzo plastycznego terenu. Ta miejscówka ma spory potencjał pod dekoracje, strefy specjalne czy inne festiwalowe atrakcje. To trzeba było po prostu z pomysłem zaplanować i zrealizować – i to się udało.

pdc

A skoro jesteśmy przy terenie. Wielu zauważyło brak Kręgów Tanecznych – ale czy to w obecnej formule coś złego? Fakt faktem – ulokowanie tam scen poszerzałoby spektrum gatunkowe i możliwościowe całego festiwalu. Z drugiej strony jednak mamy dwie kwestie. Po pierwsze – włączenie w prace kolejnej połaci terenu daje niepożądane w etapie rozwijania marki dodatkowe koszta, które niekoniecznie muszą mieć pozytywne przełożenie (wszak jest to miejsce typowo pod niszowe sceny). Po drugie – użyty w tym roku teren był wystarczający, nawet w najbardziej obłożonym ostatnim dniu imprezy. Udało się tam zmieścić ponad 10 imprezowych przestrzeni, sporo foodtrucków, toalet, barów oraz kilka stref partnerskich. I było co tam robić. Czy w obecnej formule festiwalu Kręgi Taneczne są koniecznie potrzebne? Niekoniecznie. Nie oznacza to jednak, że w jakiejśtam przyszłości nie zostaną one włączone do planów organizatorów – byłby to z pewnością spory atut.

Event hybrydowy

Choć „hybrydowość” na polskiej scenie muzyki elektronicznej kojarzy się… różnie, to właśnie z tego typu wydarzeniem mieliśmy do czynienia w Parku Śląskim. ING Silesia Beats nie było jednak multigatunkowym eventem pełną gębą, jak przykładowo Open’er. Tutaj nacisk został położony na taneczną elektronikę (z której, jakby nie patrzeć, organizator festiwalu się wywodzi). Pozostałe gatunki, czyli pop i przede wszystkim rap były bardziej dodatkiem mającym najwięcej miejsca pierwszego dnia imprezy. W czwartek bowiem rapsy grały na obu plenerowych scenach. W piątek był to tylko jeden z namiotów, zaś sobota była praktycznie całkowicie wyzbyta z takich klimatów (choć mieliśmy dwóch artystów z kategorii „urban”, byli to Sean Paul i Sobel). Choć organizatorzy pewnie będą jeszcze analizować sens takiego miksu, to w mojej opinii jest on jedynym słusznym rozwiązaniem, jeśli chciałoby się uratować rynek EDMowych festiwali w naszym kraju. Robienie wielkiego wydarzenia muzycznego nastawionego stricte na elektronikę bez bookowania artystów retro jest z roku na rok coraz trudniejszym zadaniem. Trzeba więc łowić w innych gatunkach, by jakoś ściągnąć do siebie młodszą publikę. I fakt faktem – średnia wieku na ING Silesia Beats była zdecydowanie niższa, niż na innych tego typu imprezach. Panował też zdecydowanie inny, bardziej przyjazny klimat. Czyżby brak jednej, określonej grupy klubowiczów miał pozytywny wpływ na vibe festiwalu? Śmiała teza, ale pozostawiam ją wam do indywidualnej oceny.

Parę słów o scenach

Dla doprecyzowania – uściślijmy kwestię scen. W sumie przestrzeni, z których leciała muzyka, naliczyliśmy się 11. Były więc cztery główne sceny, które stanowiły core lineup’u, a także trzy strefy partnerów, dwa imprezowe busy i dwie miejscówki, które… grały. Największą uwagę przykuwały oczywiście główne sceny, ale także Technobus i GTV Party Bus, które z czystym sumieniem możemy nazwać czarnymi końmi tej imprezy. Pewną skalę porównawczą przynoszą nam zaś ukazane wcześniej w wizualizacjach główne sceny. I tak – Main Stage Tent swój faktyczny potencjał pokazał dopiero na miejscu, zaś Main Stage Open Air nie zawiódł oczekiwań pokładanych przy okazji ujawnienia wizualizacji.

Na uwagę zasłużyła Silesia Stage, której elementy rozpościerały się niemal nad całym namiotem…

…natomiast Park Stage miała to podobieństwo z Silesia Stage z FEST Festivalu, że swój potencjał odkrywała po zmroku.

orw

pdc

Spotkałem się z różnymi opiniami odnośnie głośności czy akustyki scen. Osobiście jednak nie miałem większych zastrzeżeń – niemniej wiadomo, że to zawsze jest kwestia indywidualna u każdego z uczestników.

Z czystej formalności – a więc jedzenie, piciu i inne takie takie

Relacja z festiwalu nie byłaby relacją z festiwalu, gdyby nie znalazły się w niej tematy prozaiczne. A więc w skrócie:

  • wejście na teren imprezy nie stanowiło większego problemu – nie było wielogodzinnych kolejek, ale przy większym natężeniu publiki trochę poczekać na swoją kolej trzeba było
  • ceny napojów czysto festiwalowe, piwo 3,5% po 18 zł, półlitrowa cola po 15 zł, półlitrowa woda po 12 zł
  • ceny jedzonka też typowo festiwalowe – przykładowo za dużą porcję frytek belgijskich zapłaciłem 28 zł i była to dość budżetowa forma, do wyboru były także kebaby, pizze i inne potrawy różnych światowych kuchni
  • z kolejkami do toalet nie było większego problemu, same przybytki także były dość czyste i na bieżąco doprowadzane do porządku
  • na terenie imprezy co rusz można było znaleźć kierunkowskazy i mapy całego terenu. na telebimach w strefie ING wyświetlana była zaś rozpiska godzinowa poszczególnych scen. jest to warte odnotowania, bo wciąż nie jest to na polskich festiwalach standard

Muzycznie? Impreza jakich u nas mało

Polskie festiwale – choć próbują i chcą – to jednak muszą mierzyć się z wszechobecnym wirusem retrozy. Wirus ten nakazuje bookowanie artystów ogranych i dobrze znanych, w szczególności wśród tak zwanej starej gwardii. I żeby nie było – takie postaci pojawiły się też w Parku Śląskim. Było ich jednak niewiele i stanowiły one dodatek do całego lineup’u. Na plus zasługuje także zabookowanie postaci, które przez festiwalowych tuzów są zazwyczaj raczej pomijane. I w tym miejscu dobrym przykładem niech będą Julian Jordan oraz DubVision i Third Party. Ciężko było sobie wyobrazić, aby przy obecnym układzie ktoś ściągnął ich do Polski. A na ING Silesia Beats to się udało. Serce rosło w szczególności przy progressive house’owym b2b, które wypełniło cały namiot Silesia Stage. Być może część osób stanowili ci czekający na Cosmic Gate, ale w dalszym ciągu mieliśmy sporo bawiących się ludzi. A właśnie ten set budził moje największe frekwencyjne obawy.

W każdym razie – set DubVision b2b Third Party był moim faworytem ostatniego dnia festiwalu. Pod względem nieskrępowanej, dobrej zabawy zaś Sean Paul był nie do wyjęcia. Co zaś najbardziej mi siadło w pozostałych? W czwartek w mojej opinii najlepiej zaprezentował się Mike Williams na Main Stage Tent, zaś w piątkowej części imprezy widzę trzech faworytów. Są to Hardwell z Main Stage Open Air, oraz Sub Zero Project i I.GOT.U (jako Rave-N) z Silesia Stage.

Taki tyci tyci minus. Ale serio, malutki

Cóż – to, że uważam ING Silesia Beats za bardzo dobrze zrobioną imprezę, nie oznacza że nie ma niczego do poprawy lub dodania. Po primo – kwestia darmowej wody. Ta była zapowiadana przed festiwalem i według doniesień uczestników była dostępna, ale na przyszły rok dobrze byłoby tego typu miejsce lepiej oznaczać. Po drugo – zmiany w czasotabelce. Jak niektórzy zauważyli, ostatniego dnia festiwalu Silesia Stage miała w godzinach wczesnowieczornych awarię. To spowodowało około godzinną przerwę i konieczność zmian w timetable. Niestety, o nich uczestnicy nie mieli okazji się dowiedzieć z oficjalnych social mediów festiwalu. To jest bolączka wielu polskich eventów muzycznych (i nie tylko polskich!), więc ING Silesia Beats ma tutaj w kolejnym roku pole na wytyczenie odpowiedniego komunikacyjnego standardu. Choć w tym aspekcie na pewno plus należy się za szybkie wychwycenie oszustów podających się za obsługę festiwalu. Informacja na ten temat pojawiła się niezwykle szybko po rozpoczęciu imprezy.

Trzeba jednak powiedzieć sobie wprost – przy debiucie w takim a nie innym formacie czyhało znacznie więcej pułapek czy po prostu tematów, na których można było się wywalić. Organizatorom ING Silesia Beats to wywalenie się jednak w udziale nie przypadło.

orw

Jak na złość…

Adam, ty to jesteś cwany lis. I notabene ten pan maruda z mema, który odbiera uśmiech dzieciom. W tym wypadku tym dzieckiem jestem ja, zaś uśmiech sprawia mi szukanie dziury w całym oraz dosrywanie się do festiwali i ich wpadek. Tutaj, skubańcu, nie dałeś mi ku temu pół okazji. No dobra, może jakieś pół się znajdzie – bo parę rzeczy będzie można w przyszłym roku usprawnić, poprawić lub dodać – ale zważywszy na fakt debiutu w tak wymagającej formule, tak dobry poziom jest wręcz imponujący. A jeśli weźmiemy pod uwagę tło polskiego rynku, to całokształt wygląda jeszcze lepiej.

pdc

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?