Elektroniczno-festiwalowych sylwestrów w naszym kraju nie było już dawno. Ostatnie podrygi tego typu wydarzeń miały miejsce jakąś dekadę temu, kiedy to rynek wyglądał zupełnie inaczej. Zupełnie inne były też oczekiwania względem organizatorów. Przez ten czas pełnoletność osiągnęło kolejne pokolenie, które także oczekuje innych rzeczy. Zmieniły się także realia w społeczeństwie. W skrócie – zrobiło się miejsce na to, aby ktoś znów spróbował stworzyć EDMowe powitanie nowego roku z rozmachem. Nikt jednak nie spodziewał się, że za tego typu inicjatywę weźmie się… influencer. Złośliwości w komentarzach w naszej bańce nie brakowało, ale możemy chyba z czystym sumieniem powiedzieć – Festivaland zamknął buzie niedowiarkom. Naprawdę rzadko zdarza się nam nie mieć zarzutów do jakiegoś wydarzenia muzycznego, ale tutaj się tu udało. Oto, co powinniście wiedzieć o tym, co działo się 31 grudnia w stołecznej hali EXPO XXI.
Na ostatni guzik
Sami organizatorzy, jeśli nie wprost, to przynajmniej podprogowo starali się wytworzyć wokół Festivaland otoczkę imprezy premium. Zapowiedzi były naprawdę huczne, a – jak wiemy z doświadczenia – rzeczywistość w takich sytuacjach nieraz dokonuje brutalnej weryfikacji. Jak więc było tutaj? Powiedzmy sobie wprost – ta impreza była po prostu dopracowana. Wymiar premium, jaki bił z zapowiedzi, miał swoje odniesienie w tym, co mogliśmy znaleźć na miejscu. W różnych miejscach terenu nie brakowało tematycznych odniesień – czy to przypominających vibe Las Vegas neonów, czy to wielkich kart zawieszonych na bokach. Na kartach do gry oparty był także design strefy chillu, która znajdowała się pomiędzy sceną główną, a sceną klubową. W klimacie imprezy zachowane zostały także intra występów, w których mogliśmy (podobnie, jak na Silesia Beats) usłyszeć neeVald’a.
Bardzo duży plus należy się także za słynną wykładzinę na parkiecie. Nie dość, że było wygodnie, to jeszcze z pewnością miało to pewien wpływ na akustykę. Na bardzo duży plus także personel rozcinający opaskę na wyjściu z imprezy (takową można było oczywiście sobie zachować na pamiątkę). A, skoro o opaskach – nie były one papierowe, a materiałowe, jak na największych festiwalach. I tak, to detale – ale właśnie takie drobiazgi dodają tego dodatkowego efektu, na którym z pewnością organizatorom zależało.
Sceny na wielki plus
Przepych widać było także na scenach. Tam również nie było oszczędzania – otrzymaliśmy wszak pełnoprawne festiwalowe instalacje. Bardzo udanie wyglądała nie tylko główna scena, trochę przywodząca na myśl Amsterdam Music Festival, ale także Club Stage, która nie odbiegała pod względem jakości.
Na wielki plus należy zaliczyć też efekty – laserów nie brakowało, podobnie jak CO2, ognia czy konfetti. Jako fajną sprawę należy uznać też to, że w strefie chillu (a także na głównej sali, na wysokości lóż VIP) zamontowano ekrany, na których emitowano to, co dzieje się właśnie na scenie. Sposób realizacji obrazka może wskazywać na to, że to, co tam wyświetlano, zostanie z biegiem czasu opublikowane.
Headlinerski występ już o 22
Największą ofiarą układu timetable okazał się być Skytech. Jeden z czołowych polskich EDMowych producentów miał okazję grać o godzinie 22:00, czyli wtedy, kiedy na Club Stage występował Tede. Parkiet tej mniejszej przestrzeni imprezy podczas koncertu rapera pękał w szwach, a publika wylewała się zza kotar. Nic dziwnego – wszak właściciel Wielkiego Joł grał na swoim terenie, gdzie od lat cieszy się uznaniem. To wszystko spowodowało, że Mateusz mógł się cieszyć mniejszą publiką pod sceną, niż grający wcześniej DJ Kuba & Neitan. Choć oczywiście nie było też tak, że pod sceną hulał wiatr. Wystarczyło jednak, aby Jaca zawinął się ze sceny, aby tłumy powróciły na Main Stage, gdzie występował już Adam de Great. Sam zamysł takiego ułożenia lineup’u był całkiem zmyślny – wszak osoba chcąca zobaczyć wszystkich headlinerów imprezy mogła to zrobić w pełnym wymiarze czasowym. Pewnych kompromisów po prostu nie da się ominąć.
Personalny wymiar
W marketingu imprezy bardzo mocno wybrzmiewała postać organizatora. Nic dziwnego – wszak Daniel Majewski, który od jakiegoś czasu rozwija się DJsko jako The M, może pochwalić się naprawdę dużymi zasięgami w social mediach. Rozpoznawalność influencera zadziałała z całą pewnością na plus – o imprezie było z tego tytułu po prostu głośno. Z perspektywy polskiej sceny muzyki elektronicznej jest to bardzo dobry ruch. Brakuje wszak postaci będących w internetowym mainstreamie, które otwarcie mówią o swoim zainteresowaniu EDMem. I kto wie, być może dzięki takim zaangażowaniu wysokozasięgowego twórcy trochę więcej osób spoza naszej bańki zainteresuje się tematem i, na przykład, zacznie jeździć także na inne polskie festiwale. A umówmy się, będąca w niszy elektronika szerszego rozgłosu potrzebuje jak tlenu.
Majewski był główną postacią tego wydarzenia. Było to widać zarówno podczas jego występu, który cieszył się bardzo dużą frekwencją, ale także tuż przed północą, kiedy to złożył obecnym imprezowiczom noworoczne życzenia. Jeśli chodzi zaś o warstwę artystyczną występu The M, to tutaj naprawdę ciężko się do czegoś przyczepić. Dostaliśmy fajny, mainstage’owy występ, który – i tutaj machamy w stronę internetowego komentariatu – nie był wcześniej sklejony w jeden plik.
Impreza inwestycyjna
Choć na samym wydarzeniu było około 2,5 tysiąca osób, a ceny biletów zaczynały się od ponad 300 zł, to nietrudno się domyślić, że organizator mógł do całego wydarzenia dopłacić. Patrząc na rozmach i dopracowanie szczegółów, a także machinę promocyjną można wręcz domyślać się, że ta dopłata była spora. Szczególnie, że była to impreza sylwestrowa, a w sylwestra wszystko jest zdecydowanie droższe. Sam Majewski jednak w kuluarowych rozmowach twierdził, że postrzega Festivaland 2 w kategoriach inwestycji. I jest to mądre podejście – wszak przy tworzeniu festiwalu, aby cokolwiek wyjąć, najpierw trzeba niemało włożyć. Do aspektu inwestycyjnego dodamy jeszcze jeden element. Naszym zdaniem impreza ta miała też za zadanie uwiarygodnienie marki Festivaland oraz Majewskiego jako promotora na scenie eventowej. Czy to się udało? Cóż, chyba tak.
Żeby nie było jednak tak kolorowo, to musimy jasno podkreślić, że ta impreza będzie musiała w perspektywie czasu przynajmniej zacząć się zwracać. A to będzie wymagać trafnych decyzji (i to zarówno samego Daniela, jak i współpracującego z nim Adama de Great’a, head honcho PMG Group) i dobrego planu rozwoju. Za każdą nową inicjatywę trzymamy kciuki, i nie inaczej jest w tym wypadku.
To ma potencjał
Na to wygląda, że w 2025 roku czekają nas kolejne edycje (nie edycja, a edycje!) Festivaland. Pod względem organizacyjnym czy lineup’owym powinno być już łatwiej. Edycja sylwestrowa będzie wszak solidnym wpisem do portfolio, które później trafi do managerów artystów większych niż ci, którzy wystąpili w EXPO w sylwestra. Pod względem rozpoznawalności i tzw. street creditu też powinno być lepiej – zdania na temat Festivalandu są bowiem niemalże w stu procentach pozytywne. Podejście organizatora także jest zdrowe, więc to wszystko składa nam się na naprawdę dobry obraz. Rzutem na taśmę otrzymaliśmy czarnego konia ubiegłorocznego sezonu wydarzeń z muzyką elektroniczną w Polsce, i mówimy to bez grama przesady. A o tym, co będzie działo się dalej, przekonamy się wkrótce. Na ten moment my dajemy okejkę.
foto: materiały organizatora