Techno jest na fali wznoszącej – imprezy z tego typu muzyką coraz śmielej wychodzą z undergroundu i w dużych miastach potrafią stanowić trzon klubowej oferty. W stolicy niemały wpływ na to ma klub Smolna, który – może się to tak wydawać – dla niektórych postaci stał się zbyt mały. Na szczęście właściciele tego miejsca, czyli agencja Follow The Step, mają w zanadrzu większe venue – Pragę Centrum. I to właśnie tam możemy całkiem często zobaczyć w akcji duże nazwiska sceny techno (ale nie tylko). Jedną z nich była Deborah De Luca, która właśnie przy ulicy Szwedzkiej w Warszawie zaliczyła powrót do naszego kraju.
Na wstępie zaznaczę, że naprawdę lubię jej melodie. Skuszony ubiegłorocznymi przyjemnymi wspomnieniami z poprzedniego występu – również w stolicy – postanowiłem, że znów pojawię się w Pradze Centrum. Co tym razem miała do zaoferowania 43letnia DJka? O tym wam opowiem.
Zaczynamy zabawę
Występ gwiazdy wieczoru zaczął się o 1:00 w nocy – zaś osoby, które wbiły do Pragi Centrum wcześniej, zastali za deckami support w postaci Angelo Mike’a, DJa uznanego na polskiej scenie. Wydarzenie, jak podał organizator kilka godzin przed rozpoczęciem, zostało całkowicie wyprzedane. Co warte podkreślenia, mimo dość wysokich cen wejściówek, tylko w przedsprzedaży sięgających 149 zł. Otrzymanie flagi sold out już świadczy o wysokiej popularności artystki w naszym kraju. Dla porównania – występującemu następnego dnia w progach lokalu po prawej stronie Wisły, duetowi Lucas & Steve nie udało się powtórzyć jej wyniku.
Jak jednak wiemy, nie wszystko co popularne jest zwyczajnie dobre. Nie urodził się jeszcze na świecie taki, który by wszystkim dogodził i odnosi się to również do muzyki. Nie ma melodii, które jednakowo wpadałyby w ucho każdemu i równomiernie porywały do tańca. I to właśnie jest jej esencja, że jest ambiwalentna, niejednoznaczna.
Taka też jest twórczość, którą prezentuje Deborah. I tu właśnie dochodzimy do kwestii zasadniczej, czyli jej twórczości. Włoszka jest przecież kojarzona z muzyką techno, a więc z minimalistycznymi melodiami. Ale halo, halo! „Hit me baby one more time” od Britney Spears?!
ABBA śpiewająca swoje “Gimme! Gimme! Gimme”!?
Jak po solidnej dawce cięższych dźwięków powyżej 130 BPM mam nagle zacząć układ taneczny do utworu szwedzkiej grupy z lat 70. XX wieku? Od której nogi zacząć!?
Przerabianie popularnych utworów na techno stało się ostatnio naprawdę popularne. W ostatnim czasie pojawiło się jednak niemało opinii, że twórczość De Luci zaczyna być przereklamowana. Zdaniem wielu, umiejscowienie jej pośród innych gwiazd sceny techno jak Amelie Lens, czy Charlotte de Witte jest pewnym nadużyciem.
Moje zdanie jest takie – uważam, że robi bardzo dobrą robotę. Jej muzyka i łączenie wszystkim znanych i lubianych popowych hitów z mroczną odsłoną muzyki elektronicznej jest świetnym wprowadzeniem do tematu. Czymś w kategoriach pomostu dla osób chcących zapoznać się i odkryć, czym jest powracające do łask techno.
Kto by jeszcze kilka lat temu pomyślał, że na głównej scenie Tomorrowland będzie miał swój slot właśnie przedstawiciel tego nurtu muzycznego – Paul Kalkbrenner. Że o Charlotte de Witte zamykającej mainstage nie wspomnę. To pokazuje, że muzyka techno ewoluuje, trafia do coraz szerszego grona odbiorców. Sięgają po nie osoby, dla których do tej pory techno kojarzyło się z jednostajną, powtarzalną linią melodyjną. Jak wiemy, muzyka nie znosi próżni, i właśnie w tej przestrzeni idealnie odnalazła się włoska dama.
Utwory, które remiksuje Deborah de Luca, łączą pokolenia. Dzięki temu twórczość mogą odkryć osoby w różnym wieku, co było widać chociażby podczas piątkowej imprezy. Muzyka nie jest lepsza, czy gorsza. Nie jest również bardziej ciekawa, czy nudna. Jest neutralna, subiektywna, a to znaczy że każdy może po nią sięgnąć i ocenić według własnego gustu.
Duża łycha dziegciu
Było miło – pochwaliliśmy główną gwiazdę wieczoru, wynieśliśmy ją niemalże na piedestał muzycznej religii. Ale jeden krok za daleko i możemy zaliczyć bolesny upadek z ołtarza. W muzyce, jak i w życiu zawsze liczy się umiar. Niemal każdy ma w pamięci głos dziadków, mówiący: „Co za dużo, to niezdrowo”. Prawdopodobnie, tyczył się on zjedzonej przez nas zbyt dużej ilości słodyczy, kiedy byliśmy dziećmi. Ale, jak widać, w każdym aspekcie można przesadzić. I właśnie takie uczucie, bólu brzucha z przesłodzenia miałem w drugiej połowie seta.
Tak jak podkreśliłem – doceniam wyniesienie przez włoską DJkę muzyki techno niemalże pod strzechy. Można jednak odnieść wrażenie, że idąc tą drogą jej gwiazda polarna może zacząć tracić blask.
Tłumnie, gwarno, publika się bawi, i o to przecież chodzi. W pewnym momencie wspomniany remix Britney Spears, który – nie ukrywam – lubię. Następnie wchodzi Faithless “Insomnia” w aranżacji techno. Momentalnie w klubie zrobiło się jasno – między innymi za sprawą wszechobecnych telefonów uwieczniających romans znanej melodii z wizualizacją. Po czym w pewnym momencie na arenę dźwięków nieśmiało wkracza znany, sakralny motyw:
Niedaleko potem z kolei usłyszeć mogliśmy… „Gam Gam” w wersji techno.
I w tym momencie trochę mi się ulało. To co lubię w techno to fakt, że ta muzyka nie znosi pustki, przerwy i jest tak niesamowicie płynna. Przejścia pomiędzy kolejnymi utworami są wręcz niezauważalne. Tutaj natomiast na przestrzeni kilkudziesięciu minut odbył się festyn, czy wręcz konkurs na kształt „Jaka to melodia” – gdzie za każdym razem po tym samym motywie na salony wchodził kolejny utwór. I tak na okrągło. Brakowało mi uczucia transu, swoistego połączenia z muzyką. Kiedy już zacząłem coraz śmielej przeskakiwać z nogi na nogę, to utwór dobiegał końca. Wspomniany przerywnik i kolejne wciśnięcie przycisku „play”.
Mogę odnieść wrażenie, że nie tylko mnie zniechęciło to w pewnym stopniu do czerpania przyjemności z show, na który przybyłem. Po godzinie 3:00 zaczęło się przerzedzać na parkiecie, gdzie do końca seta gwiazdy wieczoru została jeszcze godzina. To rzadkość i na taki stan rzeczy trzeba sobie zasłużyć – szczególnie, jeśli na występ wyprzedały się wszystkie bilety.
Co istotne, mam porównanie do ubiegłorocznego występu artystki i śmiało mogę powiedzieć, ze tamto wydarzenie odebrałem znacznie lepiej. Był to bardzo przyjemny rave, gdzie nie było momentu na nudę. Tutaj natomiast w momencie, gdzie już czułem się porwany przez wydobywające dźwięki, szybko byłem odstawiany na boczny tor rzeczywistości. Dlatego też rozumiem osoby, środowiska które coraz to mniej przychylnie patrzą na jej twórczość. Może to chwilowa zmiana nurtu, stylu… Tego nie jestem w stanie stwierdzić jednoznacznie inaczej, niż uczestnicząc w jej ewentualnych następnych wydarzeniach. Bo taki będę miał na pewno zamiar.
Deborah de Luca, niech to będzie dla Ciebie nauka
Byłem, posłuchałem, i się naprawdę dobrze bawiłem. Nie był to jednak rave, jakiego oczekiwałem po jej ostatniej imprezie. Ale 3 godziny spędzone z jej południowym temperamentem będę naprawdę dobrze wspominać. Impreza była wyprzedana – a to oznacza, jest popyt na takie dźwięk. I bardzo dobrze – ponieważ muzyka ma dawać radość, szczęście i pozwalać oderwać się od bolączek dnia codziennego. A jeśli dla kogoś twórczość włoskiej artystki jest tym czego potrzebują, to niech śmiało sięgają po receptę z jej podpisem. Ja już dziś zapisuję się na listę oczekujących. Mimo dość mieszanych uczuć z poprzedniego weekendu.