Dillon Francis, Oliver Heldens i trudne decyzje. Relacja z pierwszego dnia ADE 2023

Julia Oziemczuk w relacji z pierwszego dnia ADE 2023 opowiada o tym, gdzie udało jej się dotrzeć… a także, gdzie się nie udało.

nastia

W kalendarzu każdego muzycznego freaka – niezależnie od gatunku – znajdują się wydarzenia, które są swoistym marzeniem. Przykładowo na mojej liście powoli spełniających się imprezowych pragnień są Tomorrowland, Glastonbury, Ultra Music Festival (zarówno w wersji amerykańskiej jak i europejskiej) i nie tylko. Jednak takie imprezy istnieją nie tylko po to, by o nich czytać, oglądać z nich relacje czy o nich śnić. Zamiast ciągłego “może spróbuję za rok” warto zebrać się w garść i w końcu to odhaczenie zorganizować. W zeszłym roku traf padł na Sziget Festival (relacja tutaj), a w 2023 pozwoliłam sobie zaszaleć poziom wyżej. Mowa tu o Amsterdam Dance Event, które poważniej po głowie chodziło mi już od 2019 roku. Szalą, która przeważyła moją tegoroczną obecność w stolicy Niderlandów było odwołanie FEST Festivalu, dla którego w tym roku poświęciłam kolejny wypad na węgierski festiwal.

Apogeum złości przełożyło się w coś miłego. Tydzień, a właściwie kilka dni, których nigdy nie zapomnę. Godziny spędzone w barach, klubach, halach i na malowniczych ulicach pięknego miasta z pewnością będą powracać we wspomnieniach. Przed samym wyjazdem udało mi się wam przekazać moje plany na już minione październikowe dni. Co się udało zobaczyć, co odpuściłam, a jakie nowości doszły do mojego programu? Jakie wrażenia wywołała na mnie ta inicjatywa? Zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami na temat tegorocznej edycji ADE.

nastia

W tym przypadku nie było dnia “0”. Przylot do Amsterdamu miał miejsce zaledwie kilka godzin przed pierwszą zaplanowaną imprezą. Popołudniowy samolot, szybkie wypakowanie i wprost do stolicy. Z perspektywy czasu wiem, że to był błąd. Gdyby jakikolwiek punkt planu nie wypalił, cała reszta mogłaby się posypać. I tak się zdarzyło, że coś się posypało.

nastia

Od niewypału do dylematu

Po pierwsze, mój chytry, choć nierealny plan zakładał sprawdzenie tego, co przygotowała redakcja We Rave You – czołowego światowego portalu o muzyce EDM. Wydarzenie organizowane przez tą ekipę było obwarowane mocną selekcją – udział mogły wziąć tylko osoby będące w branży lub wokół niej ściśle się kręcące. Coś niecoś potrafię, więc zaproszenie otrzymałam. Szczegóły dotarły do mnie jednak dość późno i na tyle nie przyjaźniły się one z planem całego dnia (nie tylko moim, ale i moich towarzyszy), że byłam zmuszona wizytę na “Meet Me At The Hotel” sobie odpuścić. I było czego żałować – tamtej nocy za deckami stanęli Dillon Francis, Habstrakt (w house’owym secie), Shouse, Joel Corry, Sander van Doorn i nie tylko. Jednak niektórych artystów miałam szansę spotkać, bądź usłyszeć w późniejszym czasie. Czasem spodziewanie, czasem nie.

https://www.instagram.com/p/CzCbUsFoAG7/

Jeden rekord skreślony z kalendarza i tak nie pomógł w zminimalizowaniu dylematów imprezowych. W środowej rozpisce dnia znalazły się jeszcze imprezy Dillona Francisa i Olivera Heldensa. W pogodzeniu wszystkiego nie pomagał fakt, że panowie nie śpieszyli się z udostępnianiem czasotabelek swoich imprez. Amerykanin nie krył nazwisk, które tej nocy mu miały współtowarzyszyć. Holender zaś podał je dopiero w dniu wydarzenia. Timetable pierwszej z nich odnaleźliśmy na stronie współorganizatora, którym było Bootshaus. Zostało postanowione – najpierw odwiedzamy Club Prime, później śmigamy do Melkweg. O tyle spoko, że te dwie lokalizacje nie były zbyt daleko od siebie.

Bootshaus X Dillon Francis Invite

Ekipa twórcy “Say Less” doskonale wiedziała, jak zachęcić fanów do wczesnego przyjścia do klubu, jak i pozostania w nim aż do ostatniej chwili. Noc otwierał set projektu Drove, środkowy slot przejmował włodarz, a imprezę zamykał TV Noise. Nie ukrywam, że były to postaci, na których mi najbardziej zależało. Niestety – taki a nie inny timetable kolejnego wydarzenia sprawił, że mieliśmy w planach zwinąć się idealnie po secie headlinera. Jednak przez nieprzewidziane perturbacje do klubu Prime zawitałam dopiero koło północy.

Miejscówka, którą 18 października przejął Dillon Francis wraz ze swoją ekipą, znajdowała się w samym centrum Amsterdamu. Rembrandtplein to jeden z głównych placów miasta, które jest też jednym z zagłębi imprezowych, pełnych barów i klubów. Tego dnia kilkanaście kroków dalej w innych miejscówkach grali dla przykładu Afrojack z ekipą swojej wytwórni Wall, a także Marco Bailey. Przy Prime zjawiłam się w okolicach północy. Ustawiłam się w kolejce, która po kilku minutach zaprowadziła mnie wprost pod drzwi. Wchodząc do środka od razu zdziwił mnie… dość mały parkiet. Miejscówka bardzo przypominała mi pewien skądinąd znany lokal na ulicy Mazowieckiej w Warszawie. Już podczas grania Nostalgix, która była bezpośrednim supportem głównej gwiazdy, dało poczuć się lekki ścisk.

Jednak to nie powstrzymało mnie od dobrej zabawy w pierwszych rzędach. To wszystko przez energię artystki, która na tyle przekonała mnie setem, by zacząć baczniej śledzić jej działania. Jedną z wielu rzeczy, której ostatnio brakowało w moim muzycznym życiu był brak powiewu jakiejkolwiek świeżości czy oryginalnej mocy, którą Kanadyjka zdecydowanie przelewała na parkiet. Po godnej rozgrzewce przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. W tym momencie zaczęły się pewne ciężary.

nastia

nastia

Ostatnie minuty selekcji Nostalgix, a tymczasem obok nas przemyka w stronę DJki Dillon. Coraz większy ścisk, a znajdujące się w pobliżu schody prowadzące na kolejne piętro nie pomagają w utrzymaniu komfortowego wymiaru zabawy. Jednak w końcu warto przetrwać to, prawda? W końcu za chwilę spełnisz marzenie – pobawisz się przy twórczości artysty, którego śledzisz od lat. Tak też było przez pierwsze około 20 minut. Francis grał przez godzinę, serwując eklektyczną dawkę propozycji wielu gatunków, która według mnie bardziej nadawałaby się na festiwal. Bass houe, trapy, Swedish House Mafia, chwile na spokojniejsze brzmienia, jak i trolle pokroju “Fireflies” od Owl City w niespodziewanym momencie seta. W końcu również za humor tego pana uwielbiamy. na pierwszy rzut oka ucha wygląda to jak idealna sklejka pod moje gusta. Niestety, pomimo ogromnej sympatii i ekscytacji, nie wszystko odpowiednio czułam.

Miejscówka ma znaczenie

Trochę, poheadbangowałam, chwilę potańczyłam, słuchałam z przyjemnością, ale się nie zachwyciłam. Na tym kończę moją muzyczną ocenę występu Dillona. Jednak na to podświadomy duży wpływ mogła mieć miejscówka, w której zorganizowano wydarzenie. Po kilkunastu pierwszych minutach seta, będąc niemal przy artyście, nie czułam się komfortowo i odsunęłam się na tyły. Wcześniej próbowałam konsumować muzykę w tym miejscu, jednak ciągle szturchające, przechodzące na piętro wyżej bądź zza artystę osoby to skutecznie utrudniały. Szalę goryczy przesunęła osoba wylewająca trunek na moją towarzyszkę, jak i delikatnie na mnie oraz postawiona ciemna kanapa, o którą łatwo było się potknąć. Miała ona za zadanie oddzielać tańczący tłum od przechodzących koło DJki. Tak porozstawianych mebli było więcej. Zamiast wyznaczać tor przejścia i odgraniczać ludzi, przez swój kolor były niemal niewidoczne i łatwo można było się na nie po prostu przewrócić.

Chwilę seta spędziłam na końcu klubu, by finalnie dostać się na drugie piętro i przy stoliku konsumować kolejne pół godziny pełne energii. To był zdecydowanie dobry wybór. Mało kto rezygnował z zabawy z widokiem na artystę na rzecz wejścia po schodach. Pomimo tego, że i w tym miejscu było świetnie słychać serwowane propozycje, a wolne miejsce przy kolejnym barze pozwalało na taniec kilku(nastu) osób. Koło 1:40 zgarnęłam ubrania z darmowej szatni i ruszyłam w drogę do kolejnego klubu. W końcu dla mnie noc dopiero się zaczynała.

Oliver Heldens ADE 2023

Trudno ukrywać mi sympatię do twórczości Oliego. Nieważne, czy mówimy o jego dokonaniach w przestrzeniach future house, czy produkcji opierających się na brzmieniach techno. Jednak na moment pisania tekstu, w którym ujawnialiśmy nasze redakcyjne plany dotyczące ADE, pełen lineup imprezy nie był znany. Jedynie na swoich mediach społecznościowych artysta wspominał o planowaniu dwóch scen – głównej oraz pobocznej pod znakiem wytwórni HILOMATIK. Heldens ze swoją ekipą dowiózł ponad stan. Holender w Melkweg na dwie godziny przejął większą salę, a jego supportem byli Maddix, Hugel, Wuki oraz Funkin Matt. Mroczniejszą selekcję zapewnili – w mojej opinii – jeszcze mocniejsi zawodnicy. Wśród nich Zonderling, Space92, Webbha oraz T78.

Widząc wspomniane nazwy zaświeciły mi się oczy. Niestety, występ Zonderlinga musiałam sobie odpuścić ze względu na konflikt timetable z poprzednią imprezą. Wszak najbardziej mi zależało na występie Olivera i to idealnie na niego się zjawiłam pod Melkweg. Koło godziny drugiej do dawnej mleczarni wchodziło się bez kolejek. Zaraz po tym czekała na nas szatnia, a właściwie przestrzeń pełna szafek. To właśnie ten sposób przechowania swoich rzeczy na czas imprez jest popularnie stosowanym zabiegiem w Holandii. Wrzucisz tam nie tylko kurtkę, ale też mniejszy plecak czy torebkę, a w każdej chwili możesz do niej wrócić. Akurat w tym przypadku w zamian za możliwość bezpiecznego zostawienia swojego dobytku trzeba było wrzucić 2 euro.

Mleczne magiczne miejsce

Osoby śledzące nasz portal mogły wyczuć, że kiedyś bardzo lubiłam uczestniczyć w wydarzeniach organizowanych w Pradze Centrum. Melkweg to podobna miejscówka, choć mająca także parę patentów z Progresji. Duża sala znajdowała się po lewej stronie od wejścia. Zaraz przed jej drzwiami znajdował się punkt z merchem, którego większość towaru stanowiły t-shirty, a ich ceny rozpoczynały się od około 100 zł. Z perspektywy czasu żałuję, że nie nabyłam pamiątki w takiej postaci, gdyż imprezę wspominam bardzo miło.

nastia

Główną przestrzeń na dwie godziny przejął włodarz wydarzenia, w większości serwując autorskie propozycje. Nie zabrakło najbardziej znanych propozycji spod głównego aliasu Heldensa, nowości czy mroczniejszych produkcji wprost od HI-LO. Jak zwykle nie zwracam zbytnio uwagi na ubiór artystów, tak tutaj Oliver ukrył wiele easter eggów. Jednym z nich był łańcuch z dużym logo swojego techno projektu, a kolejnym był… wzór na jego koszuli. Podczas ADE Holender ujawnił swoją słabość do kotów, o czym więcej dowiecie się w dalszej części tekstu.

Tłum podczas głównego seta był dosyć duży. Widząc ścisk na parkiecie od razu wkroczyłam na górę, gdzie można było bardziej swobodnie się bawić. Balkony to cudowne udogodnienie, choć czasem przeszkadzać mogą osoby przechodzące w jego głąb. To był mały problem, gdyż ludzie w większości przypadków potrafili się zachować oraz odpowiednio bawić. Zdecydowanie była to jedna z nielicznych nocy, gdy mogłam świetnie się bawić do dobrej selekcji, gdyż otaczali mnie sami świadomi fani, co podczas Amsterdam Dance Event jest pięknym, wyjątkowym w swoim rodzaju doświadczeniem. Dzięki temu w moich ust trudno było zdjąć banana. Czyste szczęście.

Pozwiedzajmy

Bitych dwóch godzin na Heldensie nie spędziłam. Wszak w drugiej sali w tym czasie za deckami działali Wehbba i T78, a czasem też trzeba było załatwić inne sprawy. Tak oto udałam się na zwiedzanie innych części tej przestrzeni. Mniejsza przestrzeń zamiast dużego ekranu zza artystą i pod DJką głównymi elementami dekoracji były... stare modele telewizorów wyświetlające wizualizacje. To dobrze komponowało się z brzmieniami, które towarzyszyły na tym parkiecie. W obu grających miejscach nie brakowało barów, które serwowały… bezpłatną wodę! Co więcej, na obiekcie znajdowało się kilka miejsc do jej uzupełniania, a własna butelka była mile widziana na obiekcie. Na polskich imprezach klubowych nie do pomyślenia.

Innym udogodnieniem był automat z zatyczkami, oczywiście już nie darmowymi. Za taką przyjemność można było zapłacić 4 euro.

Zaraz przy toaletach, wodomacie jak i miejscu umożliwiającym zakup zatyczek kryło się tajemnicze miejsce… do kolejnego baru, a właściwie kawiarni. Milk na co dzień otwarte jest od 10 do 19, z wyjątkiem poniedziałków. Wieczorem miejsce to stanowi kolejną salę kompleksu Melkweg, pozwalając na swobodną rozmowę bądź odpoczynek w czasie koncertu. Wszystko to w muzycznych, artystycznych klimatach. Wszak otaczały nas wystawy, a zza ścian sety ulubionych DJów. Klasa i marzenie w Polsce. Czy mamy coś podobnego u nas? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to koncept ulicy Elektryków w Gdańsku.

Sama miejscówka zrobiła na mine ogromne, pozytywne oczywiście, wrażenie. To był zupełny kontrast do tego, co miałam okazję doznać zaledwie kilka godzin wcześniej w klubie Prime. Świetny wieczór pełny tego, co oczekiwałam, a nawet ponad to. Tak oto w okolicach 5 rano pożegnałam się z Amsterdamem, by zregenerować się (choć trochę) pod drugi dzień pełen atrakcji.

O tym, co robiłam dnia drugiego Amsterdam Dance Event 2023, przeczytacie już wkrótce.

nastia

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?