W przedostatni weekend lipca w niemieckiej miejscowości Weeze, tuż przy holenderskiej granicy, odbyła się już szósta edycja festiwalu o nazwie Parookaville. Są zdania, że w niedalekiej przyszłości może on przebić wielkością i lineupem nawet sam Tomorrowland i patrząc na to, jak prężnie się rozwija, jest to wielce prawdopodobne.
Od czego się zaczęło? Po świetnym zeszłorocznym wypadzie na Balaton Sound spragnieni kolejnych dużych festiwali zastanawialiśmy się nad kolejnym wyborem. Pod uwagę były brane eventy niemieckie, Tomorrowland i Ultra Music Festival. Ostatecznie, głównie z powodów ekonomicznych, nasz wybór padł na Parookaville, Na podjęcie decyzji nie było wiele czasu, bo prerejestracja rozpoczęła się już 25 października 2017 roku, czyli 9 miesięcy przed eventem! Po nieco ponad tygodniu, czyli 4 listopada, udało nam się zakupić bilety na cały weekend + campsite B. Koszt biletu to 265 euro + 10 euro za tzw. garbage deposit, za który ostatniego dnia zwracali pieniądze. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, jak w późniejszym czasie zmieniały się ceny karnetów i biletów na pojedyncze dni. Na pewno wiosną można było zakupić już tylko bilety na pojedyncze dni lub bilety VIP w bardzo wysokich cenach. Na tydzień przed rozpoczęciem festiwalu fanpage Parookaville podał informację, że wszystkie 80 tysięcy biletów zostało sprzedane!
Miesiąc przed rozpoczęciem festiwalu pojawiła się bardzo wygodna aplikacja mobilna, na której znajdowały się m.in. timetable, mapa i inne przydatne informacje dla uczestników. Na początku nasz team składał się z trzech osób, jednak 2 tygodnie przed wyjazdem dołączyła do nas czwarta osoba. Była nią Asia, której udało wymienić się biletem z Airbeat One dzięki serwisowi Ticketswap, dzięki temu wspólnie samochodem wybraliśmy się w trasę, i to nie byle jaką – musieliśmy przemierzyć około 1000 km.
Na miejscu pojawiliśmy się już około 13:00 w czwartek – tego dnia grały już 3 sceny w ramach tak zwanego pre-party. Jak się później okazało, podjęliśmy dobrą decyzję, bo wielkość pola namiotowego, mimo kilku hektarów, ledwo wystarczyła dla wszystkich. Osoby, które przyjechały w piątek miały duży problem ze znalezieniem miejsca na campsite B, ewentualnie byli proszeni o przeniesienie się z campsite A na B wraz ze zwrotem pieniędzy.
Co było powodem? Niestety Niemcy, którzy nic nie robili sobie ze wskazówek dawanych w apce dotyczących zabierania jak najmniejszych namiotów. Na miejscu okazało się, że czteroosobowa grupka potrafiła mieć w wyposażeniu dwa ośmioosobowe namioty + pawilon ogrodowy. Po pozostawieniu samochodu w wyznaczonym parkingu czekał nas godzinny (!) spacer z bagażami. Wtedy zrozumieliśmy, dlaczego większość osób miała ze sobą wielkie wózki na kółkach.
Ogrom imprezy zobaczyliśmy dopiero w piątek, gdy wszystkie dwanaście scen było otwarte. Mainstage był gigantyczny. Długość sceny to około 200m. Nagłośnienie idealne – stojąc w dowolnym miejscu daneflooru słychać było każdy dźwięk. Wrażenie robiła też druga co do wielkości scena – Bills Factory. Efekty pirotechniczne także były na najwyższym poziomie.
Konfetti było wystrzeliwane nawet kilkukrotnie na setach headlinerów. Co ciekawe – przejście z najbardziej oddalonego miejsca na campsite B, gdzie mieściły się nasze namioty, do najdalej oddalonej sceny na festiwalu, czyli wcześniej wspomnianej Bills Factory to ponad 4 km (!), więc około 30-40 min spacerkiem. Aplikacja liczenia kroków/skoków potrafiła pokazać liczbę 60 tysięcy na dobę! Pogoda, jak na złość, była idealna i nie pomagała w wyprawach. Do tego około godziny 11 temperatura w namiocie osiągała już wartości, przy których niemożliwy był sen. Wszystko to sprawiło, że po tych 4 dniach wróciliśmy naprawdę wypruci z życia.
Przez cały weekend miałem okazję usłyszeć takie aliasy jak Laidback Luke, Timmy Trumpet, David Guetta, Don Diablo, Chocolate Puma, Martin Garrix, Moksi, Zonderling, Moksi, którzy zagrali set B2B z Yellow claw oraz Mike’m Cervello, Borgore, Tchami oraz Malaa, Martin Solveig, KSHMR, Galantis, Jauz, Kryder, Nicki Romero, Vini Vici. Gregor Salto, Fedde le Grand oraz DJ Licious. Bardzo cieszę się ze swoich wyborów, bo żaden z artystów nie zawiódł moich oczekiwań. Rzecz jasna liczba artystów była o wiele większa (trzy dni, dwanaście scen!), niemniej mam nadzieję, że już to, co wymieniłem, jest zachęcającym zestawem, który w polskich warunkach zapierałby dech w piersiach.
Jednak Parookaville to nie tylko muzyka – mogliśmy korzystać m.in. z basenów, dmuchanych zamków, karuzeli, leżaków, hamaków… Można było także wziąć udział w biegu a’la runmageddon, a także skoczyć na bungee, naładować telefon, wziąć udział w piana party, skosztować kuchni z całego świata, wziąć ślub w festiwalowej kaplicy, wysłać pocztówkę, zrobić sobie tatuaż… Z pewnością to nie był koniec atrakcji, lecz niestety więcej grzechów już nie pamiętam 😉
Ceny, ku naszemu zaskoczeniu. były całkiem przyzwoite. Na terenie festiwalu można było płacić głównie za pomocą tzw. tokenów, które można było zakupić w specjalnie przygotowanych punktach. Jeden token był warty 3 euro. Jednak w sklepach Penny Market można było płacić gotówką lub kartą. Poniżej znajdziecie przykładowe ceny w sklepie oraz ceny skorzystania z atrakcji festiwalowych.
Przykładowe ceny:
Penny Market
Woda 1,5l – 50centów
Red Bull – 2-3 euro
Jim Beam 0,5l – 10 euro
wódka 0,5l – 8 euro
Bułki/bagietki/drożdżówki – 0,5-1,5 euro
300g mięsa na grilla – 3,3 euro
kabanos – 1 euro
lody – 1-2 euro
grill – 10 euro
Event/campsite
Diabelski młyn – 4,5 euro
bungee – 5 euro
prysznic – 0,5-1 euro
ładowanie telefonu – 4,5 euro
szafka depozytowa na 4 dni – 28 euro
Woda pitna – za darmo
Kebab – 6 euro
burger z frytkami i napojem – 9 euro
pizza – 6 euro
kubełek chińskiego jedzenia – 6 euro
cola – 3 euro
piwo lane – 3 euro
drink (energetyk z wódką) – 4,5 euro
Po podliczeniu wydatków wyszło, że każdy z nas wydał po jakieś 30-40 euro. Obiad głównie stanowił grill lub zamówione fast foody. Śniadanie i kolacje stanowiło gotowe niepsujące się szybko w cieple jedzenie.
Odnośnie pola campingowego, organizatorzy powinni zastanowić, się jak rozwiązać kwestię zmniejszenia odległości parkingu od campsite. Tak jak wspominałem – godzina spaceru z bagażami w upale potrafi dać w kość. Druga kwestia – namioty. Już w piątek ludzie z campsite A nie mieli gdzie rozłożyć swoich namiotów. Wpływ na to miał brak jakiejkolwiek kontroli nad wielkością wnoszonych namiotów. Jestem w stanie zrozumieć czteroosobowy namiot dla 2 osób, ale ogromne pawilony i namioty wielkości tira to gruba przesada. Nam się udało, ale nie wiem w jaki sposób rozwiązana została ta kwestia. No i na koniec toalety i prysznice. Mimo tego, że campsite B posiadał około 120 pryszniców, to nie wiadomo było, ile z nich było wolnych. Doprowadziło to do tego, że w piątek staliśmy od godziny 10 do 12 w kolejce. W sobotę podano informację, że z uwagi na suszę prysznice na noc będą wyłączone. My, idąc za pomysłem niemieckich kolegów, kąpaliśmy się oblewając po prostu wodą z wiadra napełniannego w strefie luster i kranów. Szczerze mówiąc, nikt nie dbał tam przesadnie o doprowadzenie się do stanu „idealnego” , bo trzydziestostopniowy upał i stale unoszący się kurz powodował, że kolejny prysznic byłby wskazany po godzinie. W niedzielę doszła awaria toalet, ale jakimś cudem nie było kolejek.
Na polu campingowym najlepszą cechą byli pomocni ludzie i panujący tam przyjazny klimat.
Jeżeli ktokolwiek spytałby mnie, czy warto wybrać się na Parookaville, odpowiedziałbym bez zastanowienia – TAK. Kwota, jaką wydałem na wszystko (jedzenie, picie, bilety i paliwo na dojazd) to około 1500 zł. Zabawa – genialna. Warunki oraz lineupy jakie proponują nam dzisiaj polskie eventy nie mają najmniejszych szans w starciu z PV. Najsłynniejszy nadmorski polski event woła już sobie za bilety blisko 300 zł za dzień. Jadąc nawet na 2 dni, doliczając jedzenie, picie, alkohol, byle jakie zakwaterowanie i bilety choćby na pociąg robi się kwota rzędu 1000-1200zł.
A teraz, człowieku, włącz sobie aftermovie z obydwóch festiwali i sprawdź lineupy.
Może warto zapłacić zaledwie 300zł więcej i spróbować czegoś nowego? 😉
Pozdrawiam,
Jarek z Polish Hexagonians