Nie ma opcji, żebyśmy tu nie wrócili. Relacja z Beats For Love 2023

Czeska Ostrawa pod względem muzyki to trochę inny świat. Jak było na Beats For Love 2023? Relacja Patryka Wojtanowicza.

nastia

Na naszej liście obowiązków w ostatnim czasie pojawiło się coś takiego, jak “półka wstydu“. Są nią tematy, które niesamowicie długo zalegają, a powinny być zrealizowane. Wydarzenie, o którym właśnie będziecie czytać, z ciężkich do wyjaśnienia na szybko powodów (tak serio to zarobieni jesteśmy) właśnie na taką półkę trafiło. Czas jednak wrócić do naszej wizyty w czeskiej Ostrawie podczas Beats For Love 2023. I tutaj nie będziemy trzymać w niepewności – będzie to relacja naprawdę pozytywna. I, żeby nie było, nie jest ona przez nikogo opłacona.

Duży i szybki rozwój

O Beats For Love słyszeliśmy już dobrych kilka lat temu. Wtedy jednak było to dość małe wydarzenie, które dopiero budowało swoją markę w naszej części Starego Kontynentu. W pewnym momencie jednak trybiki u organizatorów zaczęły działać na wyższych biegach, dzięki czemu z roku na rok na występ w Ostrawie pojawiały się elektroniczne gwiazdy coraz cięższego kalibru. I tak, w 2017 roku headlinerami byli Fatboy Slim i Chase & Status, zaś zaledwie dwa lata później – Don Diablo, Oliver Heldens, Robin Schulz i Sven Väth.

loffler

To był jednak dopiero początek – w 2022 roku, czyli podczas pierwszej popandemicznej odsłony, na czele listy płac stanęli Armin van Buuren, Alan Walker, Lost Frequencies oraz Vini Vici. Kiedy wielu obserwatorom sceny festiwalowej i uczestnikom wydawało się, że wyżej się nie da, to Czesi powiedzieli “potrzymajcie nam piwo”. Albo “držte nám Ostravar“.

nastia

Dziewiąta odsłona Beats For Love wyglądała pod względem lineup’u jeszcze bardziej okazale. Czoło składu stanowili bowiem Deadmau5, Hardwell i Tiësto. Druga linia także nie zawodziła – znaleźli się tam Blasterjaxx, James Hype, Imanbek i NERVO. Oczywiście ciekawych nazwisk nie zabrakło także wśród tych napisanych bardziej drobnym drukiem na plakacie. W sumie w składzie znalazło się niemal 500 aliasów, które zagrały w dniach 3-6 lipca na kilkunastu scenach położonych na terenie dawnej huty w ostrawskich Dolnych Witkowicach.

Nie artyści byli tu jednak największym wabikiem, a ich stosunek do ceny za bilet. Koszt czterodniowego karnetu na kilka tygodni przed otwarciem bram dla festiwalowiczów wynosił… nieco ponad 500 zł. I nie, to nie żart ani stawka z pierwszej puli biletów. Patrząc na ówczesne ceny za polskie festiwale tego typu to wręcz półdarmo.

Jak dojadę?

Zanim jednak skupimy się na tym, co na miejscu, przekmińmy temat dotarcia do Ostrawy. A to z polskiej perspektywy jest dość proste. Od polskiej granicy do terenu festiwalu jest około 20 kilometrów drogi drogą numer 1 (kontynuacja naszej autostrady A1). Dobrym pomysłem jest także kolej – PKP Intercity realizuje bowiem kursy do Ostrawy. My jednak spróbowaliśmy lokalnych usług transportowych, a to za sprawą noclegu w Cieszynie. Piesza trasa z centrum polskiej części tego podzielonego na dwie części miasta do dworca kolejowego u Czechów zajęło dosłownie kilkanaście, może dwadzieścia minut. Pociągi stamtąd do Ostrawy w ciągu dnia jeździły regularnie i dowoziły pasażerów do Ostrawy w około 40 minut. Koszt biletu w jedną stronę to zaledwie kilkanaście złotych. Nie było także na co narzekać w kontekście drogi powrotnej – stacja kolejowa Ostrava střed jest wszak położona około 10 minut drogi pieszo od bram festiwalu. Po drodze jest jeszcze Orlen (kiedyś Benzina), więc jest to opcja na klasycznego hotdoga w ramach afterka. Cud, miód i keczup z musztardą.

Inną opcją może być dotarcie do stacji Ostrava-Vítkovice, ale tutaj już trzeba skorzystać z usług tamtejszej komunikacji miejskiej. My popełniliśmy błąd powrotu do Polski stamtąd po pierwszym dniu, przez co mieliśmy okazję na kilkudziesięciominutowy spacer po Dolnych Witkowicach. Umówmy się, nie jest to najbardziej malownicza dzielnica miasta.

Bilety na autobusy i tramwaje kupuje się za pośrednictwem specjalnej aplikacji. W ofercie dostępny był nawet specjalny bilet dedykowany dla uczestników festiwalu. Ułatwieniem były dodatkowe kursy tramwajów po drugim, trzecim i czwartym dniu imprezy.

loffler

nastia

Pierwsze kroki po byłej hucie

No ale dobra, przejdźmy do meritum. Pierwszy dzień Beats For Love 2024 rozpoczął się… ewakuacją. Gwałtowne warunki pogodowe napsuły trochę krwi uczestnikom i organizatorom, ale ostatecznie udało się dość szybko wrócić na prawidłowe tory.

Po odebraniu akredytacji ruszyliśmy na szybki rekonesans i to, co zwróciło naszą uwagę na samym początku, to coś, czego na polskich festiwalach próżno szukać. Mamy tu na myśli standy z mapą imprezy oraz – co także istotne – timetable wszystkich dni imprezy. Dla wielu osób było to z pewnością pomocne, podobnie jak aplikacja festiwalu, która – choć prosta – to swoje zadanie spełniała jak należy. Sam teren naprawdę robi wrażenie – festiwal odbywa się na terenie byłej huty, więc entourage był dość surowy i industrialny. Był on także dość duży, więc zapoznanie się ze wszystkimi scenami oraz istotnymi z perspektywy festiwalowicza lokalizacjami wymagało dłuższego spaceru.

Na miejscu mieliśmy kilkanaście scen, z czego tylko kilka robiło duże wrażenie. Reszta została postawiona na zasadzie “nie o wystrój chodzi, a o muzykę” – i to żaden zarzut, bo pierwsze skrzypce mają tu grać występy DJów i producentów. Główna scena (i pozostałe zresztą też) zdecydowanie zyskiwała na walorach wizualnych, gdy robiło się ciemno. Przywilej ten był zarezerwowany dla głównych artystów wieczoru, wszak impreza odbywa się w porze roku, kiedy dni są jednymi z najdłuższych.

A skoro o scenach – głównymi imprezowymi przestrzeniami Beats For Love 2023 były:

  • Love Stage – scena główna
  • Drum&Bass Ostrava!!! – wiadomo, klimaty drum n bass
  • Evropa2 House Square – miejscówka z house’owymi brzmieniami
  • Techno ČEZ Energy Stage – jedna z dwóch scen pod namiotem, tu klimaty techno
  • Future Stage – druga ze scen pod namiotem, w zależności od dnia grał tu mainstage’owy EDM, progressive house oraz trance
  • Harder Styles Vitkovice – scena z muzyką hardstyle i hardcore
  • Electroswing & Breakbeat Stage – ulubiona scena P.A.F.F.’a (pozdro Pawle)
  • Psytrance Stage – przestrzeń z psychodelicznymi dźwiękami
  • Tunnel Stage – miejscówka dość ukryta, bo – jak sama nazwa wskazuje – umiejscowiona w tunelu, tam występowali zwycięzcy DJ contestu
  • Reggae 2 Jungle Stage – tutaj także wiadomo

Oprócz tego były jeszcze trzy strefy partnerskie oraz after parties organizowane w trzech klubach – Fabric, Brickhouse i Etáž. Ten pierwszy klub jest położony trochę dalej od terenu festiwalu, zaś pozostałe dwa są dosłownie trzy kroki od głównej imprezy.

Sceny na Beats For Love można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to Love Stage, gdzie występowały w głównej mierze zagraniczne gwiazdy. Druga to miejsca, gdzie zagranicznych postaci w skali dnia było kilka. W tym gronie znajdują się chociażby Drum&Bass Ostrava!!!, Evropa2 House Square, Techno ČEZ Energy Stage, Future Stage, Electroswing & Breakbeat Stage i Reggae 2 Jungle Stage. Ostatnia kategoria to natomiast miejsca, w których w skali wieczoru jeden, może dwa akty nie pochodziły z Czech bądź Słowacji.

loffler

Gastro na Beats For Love – osąd bohatera

Teraz kwestia jedzenia i napojów. Zacznijmy od tego, że praktycznie we wszystkich miejscówkach można było płacić wyłącznie gotówką. Tylko nieliczne przypadki posiadały terminale. Na terenie znajdowało się kilka bankomatów, do których kolejki nie były specjalnie długie. Wszystko pod tym względem odbywało się całkiem sprawnie.

Jeśli chodzi o ceny – te są dość podobne bądź trochę niższe od tych, które w 2023 roku mogliśmy spotkać na polskich festiwalach. Wyglądało to następująco:

piwo Radegast (0,5l) – 60 koron
Red Bull (puszka) – 75 koron
Coca-Cola/Fanta/Sprite (0,5l) – 50 koron
woda (butelka 0,5l) – 48 koron

frytki belgijskie – 130-170 koron
zwykłe frytki – 50 koron
kebab – 150-200 koron
pizza – 300 koron
makaron z gyrosem – 190 koron
burgery – od 210 do 305 koron
langosz – 150 koron
churros – 160 koron
kiełbasa z grilla – 100 koron

Stoisk gastronomicznych było na miejscu naprawdę sporo, zaś kolejki nie były bardzo długie – choć jak zwykle polecamy kupowanie jedzenia lub picia w trakcie występów na głównej scenie.

175 uderzeń na minutę. I kropka.

A skoro o aspekcie muzycznym. Przyjeżdżając do Ostrawy napotykacie trochę inny świat. W Czechach autentycznie kochają muzykę drum and bass, co widać chociażby po tym, co dzieje się w lineup’ie Love Stage. Codziennie od jednego do trzech z pięciu występów to artyści reprezentujący właśnie ten gatunek. W 2023 roku byli to Koven, Netsky (środa), Luude, Dirtyphonics, Sub Focus (czwartek), Wilkinson (piątek), Maduk i Sigma (sobota). Szczególnie podczas występów najbardziej znanych gwiazd tego gatunku widać tę miłość. Plac pod sceną jest wówczas wypełniony praktycznie po brzegi, a dotarcie na backstage w celu przeprowadzenia wywiadu (mieliśmy taką okazję parokrotnie) podczas występów Sub Focusa bądź Wilkinsona było niemałym wyczynem. Ba – nawet podczas headlinerów tłum potrafi nie być tak gęsty. Z polskiej perspektywy jest to swoisty fenomen socjologiczny i nie pogardzilibyśmy kalką takiej mody u nas.

Nasza obecność na Beats For Love była ograniczona do trzech dni – od środy do piątku – więc to na występach z tego czasu się skupimy. W głównej mierze odwiedzaliśmy scenę główną, House Square oraz Future Stage. Co jakiś czas zaś zaglądaliśmy do miejsc z muzyką techno i hardstyle. Atrakcji było tak dużo, że nie sposób było zobaczyć wszystko i do gry wchodziła klasyczna dla uczestników festiwali zabawa w dylematy.

Pierwszego dnia trafiliśmy na główną scenę na początku występu charyzmatycznej Koven, która już o godzinie 20:00 przyciągnęła tłumy. Później nasze kroki skierowały się w stronę Future Stage, gdzie po sobie grali DNF i Blinders. To tam spędziliśmy dużą część wieczoru, a Dawid i Mateusz dali przy tym radę na scenie, solidnie rozgrzewając publikę. Niestety – podczas występu tego drugiego wiele osób postanowiło opuścić namiot. Kierunkiem była Love Stage, gdzie swojego seta grał właśnie Hardwell, gwiazda tego dnia. My też się tam skierowaliśmy, ale na dosłownie kilka chwil – tak, aby upewnić się, czy Robbert daje radę tak, jak robi to zwykle. W międzyczasie rzuciliśmy okiem na to, co na hardowej scenie robi Angerfist, i nie zawiedliśmy się, bo robi to co zwykle – czyli daje do pieca. Po godzinie 2 udaliśmy się ponownie na Future Stage, gdzie closing seta grał Maddix. W trakcie dołączył do niego Hardwell. W taki sposób zamknęliśmy pierwszy dzień festiwalu.

W czwartek zameldowaliśmy się znacznie wcześniej, bo byliśmy już przed pierwszym występem na głównej scenie. Otwierał ją Luude, którego później mieliśmy okazję przemaglować.

Jeśli chodzi zaś o seta – no to nie zabrakło jego hitów i ogólnie dobrego drum and bass’u. Następnie na scenę wyszedł Imanbek… i w tym miejscu postanowiliśmy jeszcze bliżej zapoznać się z terenem festiwalu, który w nieobecnym dzień wcześniej słońcu zyskiwał na uroku. Trzeci w kolejce byli panowie z duetu Dirtyphonics, którzy zaczęli od mocnych dubstepów i trapów, ale szybko zostali skarceni przez niezbyt chętną do ostrej zabawy publiki. Planem B był – a jakże, jesteśmy w Czechach – drum and bass. I tu udało się już rozruszać festiwalowiczów. Cóż, życie.

Co dalej? Ano prawdziwa gwiazda wieczoru – przynajmniej z perspektywy osób, które kupiły bilety. Sub Focus cieszył się największą publiką pod sceną ze wszystkich występujących tego dnia i dobrze to wykorzystał, grając dużo swoich singli i remiksów. Byliśmy tam dosłownie kilkadziesiąt minut, bo o 21:30 na scenie house’owej swojego seta zaczynali panowie z Catz ‘n Dogz. Choć frekwencja mogła dopisać lepiej, to Grzesiek i Wojtek ani myśleli się tym przejmować, robiąc po prostu swoje. Cóż, konkurować z gwiazdą muzyki drum and bass na czeskich ziemiach ciężko…

Około godziny 22:20 wybił nasz zegar sygnalizujący zapier… kierowanie się w szybkim tempie pod wejście na backstage – wszak z wcześniej wspomnianą gwiazdą wieczoru mieliśmy przeprowadzić wywiad. Wywiad, na który notabene trochę się spóźniliśmy, bo problem z nogą jednego z redaktorów oraz nieprzebrane tłumy znacznie spowolniły ruchy. Na szczęście udało się pogadać z Nicolaasem, czego dowód znajdziecie poniżej.

W międzyczasie za deckami stanął rzadko widziany w środkowej Europie Deadmau5, który – choć był headlinerem – to nie spotkał się z tak dużym uznaniem liczonym frekwencją pod sceną, jak poprzedni występujący. Niech jednak żałują ci, którzy olali występ Joela, bo ten był pierwszorzędny. W trackliście znalazły się zarówno nowsze kawałki, jak i klasyczne single w stylu, którym kilkanaście lat temu inspirowało się wielu twórców.

W festiwalowy piątek pojawiliśmy się na miejscu trochę później, bo około godziny 20:00. Wówczas na głównej scenie grał duet Shouse, który zresztą po występie mieliśmy okazję spotkać i przemaglować. Sam set zaś był całkiem przyjemny i dobrze pasujący do zachodzącego już słońca.

Ten dzień był praktycznie w pełni poświęcony Love Stage, na której tuż po australijskim duo zameldował się kolejny nieformalny headliner – Wilkinson. Nikogo chyba nie zdziwimy jeśli powiemy, że to jego występ ściągnął pod scenę największą publikę. Vítejte v České republice.

Następny w kolejce był Apashe – i to nie sam. Uznanemu basowemu twórcy towarzyszyła orkiestra, która dodała tylko energii do wypełnionego mocnym uderzeniem Belga. Jeśli ktoś ominął tego seta, to zdecydowanie powinien żałować. Nie żałowali z pewnością ci, którzy wybrali się na headlinerskiego seta tego dnia, który zagrały siostry NERVO. Nie był to występ epokowy – to prawda – ale przede wszystkim był mainstage’owy. Takich brzmień tamtego dnia na Love Stage brakowało chyba najbardziej. Ale ci, którzy gustowali w takich brzmieniach, mieli do dyspozycji od biedy jeszcze Future Stage, gdzie w piątek występowali między innymi Zonderling i Matroda. W poszukiwaniu solidnego uderzenia pojawiliśmy się jeszcze na Harder Stage Vitkovice Stage, gdzie szaleni Norwegowie z Da Tweekaz pokazywali, że swobodnie możnaby ich zabookować na scenę główną. Tam się dopiero działo! Dobrą robotę na scenie techno dawała Juliet Fox, której poświęciliśmy parę dłuższych chwil. Jednak ogólne nastroje na festiwalu przez te kilka dni nie sprzyjały temu, aby szukać doznań tego typu na dłużej. W Ostrawie rządził bowiem zupełnie inny vibe.

Inny świat

I tu wracamy do drum and bass’u, który – jak już wspomnieliśmy – jest wiodącym gatunkiem podczas Beats For Love. To właśnie od tych brzmień zaczęła się historia imprezy, jako że headlinerami debiutanckiej odsłony z roku 2013 był duet Matrix & Futurebound. Swoją drogą – bilet kosztował wówczas śmieszne 50 koron. W dzisiejszych czasach (i przy dzisiejszym lineup’ie) nie do pomyślenia.

Wracając jednak do samej muzyki – to, że to właśnie artyści reprezentujący 175 uderzeń na minutę będą ściągać największy tłum jest pewne niemal tak, jak retro na Sunrise Festival. To w najbliższych latach nie powinno się zmienić i to trzeba mieć na uwadze. Zresztą – taki stan rzeczy to może być nawet atutem dla tych, co cenią sobie inne gatunki. Kiedy na Love Stage gra ktoś pokroju Wilkinsona lub Sub Focusa, na innych przestrzeniach robi się luźniej. A, jak wiadomo, nie brakuje osób ceniących sobie dużo miejsca na swobodne pląsy.

Skład artystów i ilość scen pozwalała praktycznie każdemu fanowi tanecznej elektroniki znaleźć coś dla siebie. I to chyba jest, obok bardzo przystępnej ceny za karnet i walorom lokalizacyjnym, głównym green flagiem ostrawskiego festiwalu. Lubisz techno? Masz swój namiot. Kręcą cię hardy? Idziesz tam, gdzie tobie podobni. Jesteś masochistą i słuchasz electroswingu? Proszę bardzo! A może w głębi duszy siedzi w tobie rastaman? To żaden kłopot – dla ciebie też jest miejsce.

Na plus także atmosfera, o którą na polskich imprezach ciężej. Na Beats For Love nie brakuje pozytywnych osób oraz po prostu radości z muzyki. I to zaczynają doceniać także polscy festiwalowicze, których w ostatnich latach jest coraz więcej. A tegoroczny lineup może napędzić Czechom kolejną klientelę znad Wisły.

Tak będzie w 2024

Czy mamy coś jeszcze do powiedzenia? Chyba to, że w tym roku na głównej scenie wystąpią między innymi David Guetta, Boris Brejcha, Eric Prydz, W&W, Lost Frequencies i Chase & Status. Już teraz więc udało się przebić ubiegłoroczną edycję – a wspomnieliśmy tylko o Love Stage, która przecież nie została jeszcze w pełni ogłoszona. Na pozostałych scenach natomiast już teraz widać więcej mocniejszych nazwisk niż w roku 2023. A i karnet niespecjalnie podrożał – obecnie jest to koszt nieco ponad 600 zł, a więc wciąż bardzo korzystnie względem innych propozycji z naszej części Europy. W skrócie – warto!


foto: materiały organizatora

nastia

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?