“Trudne czasy nas nadeszły” – tak nawijał kilka lat temu Taco Hemingway w numerze “Kryptowaluty”. Słowa te w kontekście polskiej sceny festiwalowej – a opieramy to nie tylko na osobistych obserwacjach – są w tym roku nad wyraz aktualne. Mamy już na koncie kilka imprez, które odpuszczają 2023 rok. Inni z kolei nie mają łatwo z frekwencją. Punktem wspólnym dla niemal każdego gracza są natomiast wysokie ceny biletów. To, połączone z ogólną atmosferą kryzysu w naszym kraju, tworzy bardzo ciężki moment dla całej branży eventowej. Najbardziej dotkliwe dla uczestników są oczywiście kwestie cen wejściówek – i to o nich będzie tekst.
“To najtrudniejszy rok dla branży”
Tym razem w temacie wypowiedział się Kacper Ponichtera, jedna z czołowych postaci zajmujących się PRem na polskiej scenie klubowej. Jeśli kojarzycie bekowe posty na social mediach stołecznego klubu Luzztro, to tak – to on za nimi stoi. A jeśli jesteście ciekaw bardziej poważnych opinii, to znajdziecie je na jego prywatnym profilu. Jedna z najnowszych dotyczy właśnie kondycji polskiej sceny festiwalowej, a konkretnie cen biletów. Zdaniem Ponichtery, polscy organizatorzy mierzą się teraz nie tylko z rodzimą konkurencją, ale także zagranicznymi promotorami. I wypadają na ich tle nienajlepiej – a jako koronny przykład podano fakt, że bilety na koncert Travisa Scotta we Włoszech są tańsze niż bilety na koncert… Maty.
Poniżej znajdziecie pełną treść posta.
Widzę, ze przypadły Wam do gustu moje telegraficzne komunikaty, traktujące o szeroko pojętej branży rozrywkowej. Dzisiaj pod lupę weźmy ceny biletów za muzyczne wydarzenia w kraju w kontekście obecnego kryzysu w przemyśle festiwalowym. Nie jest tajemnicą, ze to najtrudniejszy rok dla branży, próżno szukać jakiekolwiek festiwalu który zwiększyłby liczbę uczestników (względem ubiegłych lat), a niektórzy z dużych graczy walczą w ogóle o przetrwanie. Inflacja i wzrost kosztów sprawił, ze dziś Polacy i Polaki bardzo selektywnie podchodzą do wydarzeń i mogą pozwolić sobie na średnio 1-2 wyjazdy festiwalowe, dodatkowo na przeszkodzie stoją bardzo wysokie ceny uczestnictwa (jedne z najwyższych w Europie w stosunku jakości do ceny), kosztowna baza noclegowa („janusze hotelarstwa”) oraz gastronomia. Dziś już nie tylko polskie marki konkurują same ze sobą, ale musza być konkurencyjne względem zagranicznych festiwali, które niejednokrotnie wyjdą nas atrakcyjnie cenowo, niż kilka dni nad polskim morzem czy nieopodal Warszawy. Wiele można tłumaczyć i argumentować takie, a nie inne ceny (i podejście organizatorów), ale fakt, ze bilet na koncert Travisa Scotta (!) w Rzymie jest o dychę euro tańszy, niż ten na koncert…Maty w Szczecinie to zakrawa o absurd oraz wiele mówi o tym, dlaczego dzisiaj polscy odbiorcy kultury decydują się na zagraniczne weekendowe citybreaki, aniżeli zasilają budżety polskich organizatorów. Ok, ktoś powie, ze to typowo hejterskie podejście, bo Travis Scott nie ma u siebie całego składu Gombao33, ale to wyciągnięcie wniosków pozostawiam każdemu z osobna.