newonce techno

Dziękujemy newonce za opublikowanie słabego tekstu o business techno [FELIETON]

Patryk Wojtanowicz w swoim felietonie punktuje słaby tekst na lubianym przez niego portalu newonce i wyciąga pewną lekcję.

nastia

Rozwój jest super. Szukanie nowych dróg, w które można pójść ku nowym doświadczeniom i otwieranie oczu na kolejne zagadnienia pozwala na progres tak całej ludzkości, jak poszczególnym jednostkom. Drogą szukania nowego poszedł w ostatnim czasie newonce – dla mnie jedno z czołowych success stories polskich mediów internetowych. Twórcy tego medium postanowili od niszowego portalu o rapie i butach przejść do szeroko rozumianego lajfstajlu. Jest to jak najbardziej spoko droga, którą i my wkrótce będziemy chcieli zapewne przejść. Bo życie to nie tylko EDM.

No dobra, ale o co mi chodzi z tym niuansem? Ano jestem tym ludziom naprawdę wdzięczny – tym razem za to, że wypuścili wczoraj wieczorem słaby tekst o business techno, który dał nam sporą lekcję w kontekście naszych przyszłych działań. Materiał źródłowy znajdziecie pod tym linkiem.

nastia

Nie wszystko jest do bani – no, oprócz woke artystów

Na początku parę słów o rzeczach, w których się zgadzam z autorem artykułu, który wziąłem na tapet. Przede wszystkim mnie również bawi – choć bardziej by pasowało określenie “irytuje” – hipokryzja wielu artystów w pogoni za jak najlepszym wizerunkiem. No bo wiecie – ciężko nazwać konsekwentnym działaniem gardłowanie o prawach kobiet, osób LGBTQ+ czy walce z rasizmem przy jednoczesnym graniu występów w krajach pokroju Arabii Saudyjskiej, które to do wyżej podkreślonych ideałów mają wiadome podejście. No ale sami wiecie, business is business – a analogii w innych branżach nie brakuje, chociażby w takiej Formule 1.

nastia

Królowa sportów motorowych walczy z rasizmem i do 2030 roku chce być neutralna pod względem emisji CO2, co jest jak najbardziej spoko. Ale to nie przeszkadza włodarzom tego sportu w przyjmowaniu sporych pieniędzy od firmy Aramco – największego globalnego producenta ropy naftowej made in, a jakże, Saudi Arabia. Progresywne ideały nie przeszkadzają również w organizowaniu wyścigów w Abu Zabi, Bahrajnie czy od 2021 roku także – o, dzień dobry – w Arabii Saudyjskiej. Jestem ogromnie ciekaw, czy sztandar #WeRaceAsOne zostanie na okazję wizyty w mieście Jeddah schowany do schowka na szczotki, wraz z Lewisem Hamiltonem, czołowym żołnierzem walki F1 z rasizmem.

Odpalamy listę hańby

No ale dobrze, wróćmy do sedna, bowiem tutaj kończą się aspekty, w których z redaktorem Podhaliczem się zgadzam. Reszta artykułu to bowiem chęć skrytykowania wszystkich dookoła za to, że świat nie wygląda tak, jak twórca tego tekstu by chciał.

Listę hańby zaczynamy od kapitalistów, którzy zrobili z muzyki elektronicznej biznes.

I tak, to prawda – muzyka to biznes i tylko ignorant (albo niepoprawny romantyk) uzna inaczej. Jednakże bez tego, elektronika nadal byłaby niszą niszy niszy. Co prawda mógłby ktoś w tym momencie stwierdzić, że przez to mamy tę okropną komercję, która nie wnosi ze sobą niczego odkrywczego i w ogóle jest jak karasie w paście o starym fanatyku wędkarstwa. Zapewne ten ktoś będzie miał niemało racji. Jednakże to właśnie ta okropna komercja jest punktem wyjścia dla wielu słuchaczy do czegoś bardziej wartościowego. Przecież nie każdy “ambitniak” zaczynał swoją przygodę z “lepszą” muzyką od irańskiego psychedelic ambientu wydiggowanego w najgłębszych czeluściach Bandcampa. My też (i mówię to w imieniu reszty redakcji) zaczynaliśmy od radiowego dance’u, który teraz wspominamy co najwyżej w kategoriach słuchanego z mocnym przymrużeniem oka guilty pleasure. I możemy postawić dolary przeciwko orzechom, że podobne wspomnienia ma gro osób siedzących obecnie w undergroundzie.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że pewnych rzeczy mainstreamowi wybaczyć nie można. Koronnym przykładem są chociażby gwiazdki jednego sezonu, których przecież w elektronice nie brakuje. Takim przykładem jest chociażby Imanbek, który w pewnym momencie stał się zamaskowanym produktem rosyjskiego Effective Records.

Warto jednak umieć te wydmuszki trafnie identyfikować i, w przeciwieństwie do redaktora Podhalicza, nie opierać się wyłącznie na szablonie w stylu “jest na topie, więc musi być wydmuszką“. Świat nie jest bowiem czarno-biały.

nastia

nastia

Ale… Cox?

I tu płynnie przechodzimy do drugiej pozycji na liście hańby, czyli do czołowych postaci techno oraz marketingowców, którzy je, zdaniem autora tekstu, stworzyli.

Ich głównym błędem ma być to, że istnieją, no i że ciekawe skąd wzięli tyle pieniążków. Od razu spoiler – pewnie ukradli, prywaciarze jedne.

Trzeba uczciwie przyznać, że jeśli ktoś jest naprawdę ogarnięty w temacie elektroniki, to sety takich twórców, jak Carl Cox czy Solomun raczej nie będą na pierwszym miejscu festiwalowej shortlisty. Nasza część sceny muzycznej jest jednak na tyle szeroka, że pomieści zarówno fanów Marshmello czy innych produktów showbusinessu, jak i pięciu entuzjastów tego nieszczęsnego irańskiego psychedelic ambientu. Słowem – chodźcie śmiało, nas jest mało!

W każdym razie – bawi mnie uznanie takiego Carla Coxa, Maceo Plexa czy Adama Beyera za celebryckie gwiazdy bez gustu i skilla, których obecność na scenie byłaby niemożliwa bez sztabu marketingowców. Szczególnie ujęcie w tych ramach tego pierwszego podaje w wątpliwość, czy autor tekstu na newonce na pewno wie, o czym pisze. Ciężko bowiem przykleić łatkę marketingowej wydmuszki komuś z ponadtrzydziestoletnim stażem na scenie, która przez większość czasu była mocno undergroundowa. Najwyraźniej dla redaktora Podhalicza był ten underground niedostatecznie undergroundowy.

I to też nie jest tak, że na scenie techno nie ma stworzonych typowo pod zarobek podmiotów. Ciężko również nie zauważać wpływu marketingowców na rozwój karier sporej rzeszy DJów i producentów. Mimo to, bezwiedne uznawanie, że praktycznie cała topowa scena bez sztabu PRowców byłaby warta tyle, co zeszłoroczny śnieg, według mnie jest ignorancją motywowaną, jak mniemam, wyrafinowanym gustem muzycznym redaktora. Wskazuje na to chociażby ten fragment:

Generyczne, nieciekawe, oklepane do granic możliwości techno w rytmie 4×4. Obowiązkowo patetyczna dramaturgia lub pseudo-industrialny anturaż mający wzbudzić poczucie doświadczania czegoś epickiego, podniosłego i wartościowego emocjonalnie.

Wszyscy jesteście źli!

Ostatnią pozycją na liście hańby może cieszyć się… cała branża.

Jej winą jest fakt, iż bookerzy nie bookują tych, co trzeba – czyli artystów mniej znanych, którzy z urzędu są przecież lepsi i ambitniejsi niż ci bardziej znani. I tu wracamy do sedna – muzyka to biznes. Nie dziwi więc to, że bookerzy eventów pokroju Sunrise Festival wolą zatrudnić kogoś, kto sprzeda bilety i zapełni plac pod sceną, niż artystę z niszy niszy niszy, na którego występ pójdzie sto osób. Owszem, jest to brutalne – ale jak najbardziej prawdziwe.

Czy ten stan rzeczy powinien się zmienić? Zapewne tak – wśród mniej znanych muzyków nie brakuje tych zasługujących na więcej uwagi i więcej dziegciu za ich twórczość. Zadajmy sobie jednak pytanie – czy zupełne przestawienie wajchy w drugą stronę i postawienie wszystkiego na kartę artystów ambitnych nagle spowoduje, że 38 milionów Polaków z miejsca zacznie podziwiać twórców – tak, powtarzam się – irańskiego psychedelic ambientu? Nie ma mowy – to tak nie działa.

Ludzie często potrzebują rzeczy prostych, łatwych w odbiorze, nierzadko przaśnych, ale w ich opinii po prostu przyjemnych. Jednakże nie każdy taki jest, i to jest właśnie najlepsze. Jedni, tacy jak najpewniej pan Podhalicz, oczekują od muzyki czegoś więcej – doznań, po których słuchacz będzie miał swoje emocjonalne majtki do wymiany; natomiast inni chcą po prostu czegoś, co da im przyjemność i pozwoli się wyluzować po ciężkim dniu pracy. I jedni, i drudzy są spoko – bo to różnorodność pozwala się rozwijać. A nie można zapominać, że między tymi dwoma grupami jest spora masa ludzi, którzy mają swoje powody ku temu, aby słuchać takiej a nie innej muzyki.

Nie każdy – wbrew oczekiwaniom progresywnej wielkomiejskiej bańki informacyjnej – będzie woke, nie można tego oczekiwać od społeczeństwa. Można za to dążyć do przekonywania innych do swoich racji czy do tej “lepszej” muzyki. Ważne jest jednak, aby odbywało się to z Rozumem i Godnością Człowieka, a nie z pozycji “ten lepszy, bo słucha mniej popularnej muzyki, będzie niósł kaganek oświaty temu plebsowi, co słucha, tfu, komercji”. No chyba, że chce się wyjść na snoba, no to wtedy spoko, droga wolna.

nastia

Od muzycznego terroryzmu garstki ambitniaków, którzy wylewają łzy, bo ich ulubiony offowy artysta zrobił tracka z kimś popularnym, lepsza jest edukacja (i to już w szkole!) i promowanie tego, co ma wartość. W mojej opinii to jest właśnie sposób na shakowanie tego systemu. Owszem, czasochłonny i bez gwarancji sukcesu – ale chyba lepsze to niż być muzycznym snobem, co?


No i spoko, ale jakie wnioski wyciągnąłeś?

I w tym miejscu wracamy do początku. Tekst zatytułowany “Kilka słów o business techno, czyli najgorszym tworze współczesnej muzyki elektronicznej” nauczył mnie, redaktora naczelnego Shining Beats, że wszystkich srok jednocześnie za ogon wziąć się nie da. Z polskiego na nasze – jeśli chce się podejmować dużo różnorodnych tematów, to trzeba liczy się z tym, że gdzieś mogą wystąpić luki w logice. A jeśli pisze się na tak poczytnym portalu jak newonce, to te luki zostaną szybko wykryte i wypunktowane. Zresztą – zajrzyjcie tutaj i poczytajcie komentarze.

W 2021 roku chcemy przestać pisać tylko i wyłącznie o elektronicznej muzyce tanecznej. Nasza sześcioosobowa redakcja ma różne zainteresowania, o których będziemy chcieli pisać tak rzetelnie, jak tylko się będzie dało. A tekst opublikowany na łamach newonce, nad którym się trochę popastwiłem, uświadomił mnie że jeśli chce się otwarcie wyrażać opinie i nie wyjść na ignoranta, to po prostu trzeba o danym temacie wiedzieć coś więcej niż po przeglądzie Instagrama i paru zachodnich portali lifestyle’owych. A właśnie takie wrażenie sprawia rzeczony tekst.

Tekst ten nauczył nas tego, że im wyżej się mierzy, tym więcej trzeba pokory. Pod względem działania w mediach jeszcze przede mną daleka droga, więc taka lekcja z pewnością jest ważna – tym bardziej, im wyżej się jest.

Nie jesteśmy alfami i omegami i nie aspirujemy do bycia nimi – ale zawsze lepiej być bliżej tego miana niż dalej, co nie?


A, i jak ktoś z niuansa czyta, to no hard feelings, dalej was będę czytać, bo ogólnie rzecz biorąc to spoko robotę robicie. pozdro!


foto: mat. prasowe / Kuczkowsky

nastia

Total
1
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?