Termin Exhale oznacza nic innego jak “wydech”. Odnosi się oczywiście do tlenu, bez którego – jak i muzyki – trudno egzystować. W taki właśnie sposób swoją markę nazwała Amelie Lens. Projekt, mimo dość krótkiej historii, coraz śmielej rozpycha się na muzycznym rynku eventowym. Imprezy spod mechatronicznej postaci na wzór człowieka zdążyły zawiesić swój szyld na wejściu do najlepszych parkietów świata. Awakenings ADE, Creamfields UK, czy Extrema Outdoor Belgium – to tylko nieliczne miejsca, gdzie belgijska DJka wraz z ekipą innych artystów zawładnęła nocą. Do tego grona dołączyła właśnie stolica. Jak to wszystko wyszło w praktyce, czy było warto zarwać noc? O tym dowiecie się z mojej relacji.
Przecież nie będę siedział w domu w piątek!
Co prawda dość zmęczony po kilkudniowych wojażach w okolicach granicy dwóch płyt tektonicznych – europejskiej i północnoamerykańskiej, zdobyłem siły na wieczorne harce. Impreza, jak hucznie ogłaszali organizatorzy, była zaplanowanym czternastogodzinnym rave’em. Bramy otwarły się o 18:00, a impreza skończyła o 10:00. Od razu dodam, że nie należałem do najwytrwalszych muzycznych hedonistów.
Hala EXPO XXI na Woli miała już okazję wypełnić się technicznymi dźwiękami w grudniu ubiegłego roku. Wtedy też swój event miała tam Charlotte de Witte. Wspomniana impreza będzie mi służyła jako porównanie dwóch dość bliźniaczych wydarzeń.
Bramy budynku przy ulicy Prądzyńskiego przekroczyłem o 23 – dzięki czemu dźwięki Farrago odprowadzały mnie do szatni. Melodie Belga były wyjątkowo dobrym wprowadzeniem do romansu z cięższymi dźwiękami, którego planowałem zaznać tego wieczora. Brak kolejki do zostawienia kurtki niestety był tylko złudną nadzieją dobrej organizacji dalszych wydarzeń nocy.
Mogłem skorzystać przecież w domu…
Kwestie toalet na festiwalach są podejmowane chyba przy większości rozmów o odwiedzonych miejscach na muzycznej mapie. Co prawda nie narodził się jeszcze taki, któremu by dogodzono. Nie wymagam wiele, cieszę się wręcz że rynek eventowy mimo pandemii wstaje z kolan. Jednakże jak nazwać udostępnienie pomieszczenia z zaledwie trzema kabinami oraz czterema pisuarami? Kolejka, oraz wąskie gardło które tworzyło się nieustannie przy wejściu do WC było katorgą. Dotyczyło to osób, które już skorzystały z uroków zamykanych drzwi, oraz tych którzy na swoją kolej musieli jeszcze poczekać. Tutaj powrócę do wspomnianej imprezy z grudnia. Mimo, że był to środek zimy, organizatorzy udostępnili przenośnie pisuary ustawione na zewnątrz. Co prawda było chłodno, ale pozwoliło rozładować to kolejkę osób za potrzebą.
Tutaj, mimo okresu wiosennego, nie uświadczyliśmy podobnego rozwiązania. Za to większość terenu stanowiły food trucki -co oczywiście jest świetną ideą, jednak trochę strach się napić zbyt wiele, bo lada moment warto będzie zająć miejsce w kolejce do toalety. No chyba, że zacznie się nawadniać już w oczekiwaniu na swoją kolej.
Kolejna kwestią jest to, że organizatorzy polskiego Exhale przeznaczyli na parkiet mniejszą przestrzeń w odniesieniu do osób odpowiedzialnych za występ Charlotte. Z początku nie stanowiło to problemu – jednak gdy przyszła godzina występu głównej aktorki wieczoru, znalezienie swobodnego miejsca do tańca nie było tak łatwe.
Rodzi się pytanie – co zatem z pozostałą powierzchnią? Trzymając się żartów, przyjmijmy że była to strefa chill. Trudno chyba jednak zaznać spokoju, gdy na Twoich oczach odbywa się walka o wolny leżak, czy skrzynkę piwa zaadaptowaną pod siedzisko. Ilość wyposażenia służącego do złapania chwili odpoczynku była wręcz znikoma.
Ceny, jak wszyscy dotkliwie się przekonujemy, są wyższe niż kiedyś. Co też zrozumiałe, koszty organizacji również wzrastają. Jednakże butelka wody, czy soft’ów za 16 złotych, to już zdecydowanie za dużo. Dla tych, którzy mieli ochotę na odrobinę rarytasów w postaci mieszanki lodu i wyższych procentów, musieli przygotować się na wydatek rzędu 50 złotych. Wszystko to podawane w plastikowych kubkach pojemności 330 ml. W takim wypadku wolałbym dostać już butelkę wody bez nakrętki, z czym można spotkać się na niektórych imprezach. Oczywiście podyktowane wszystko względami bezpieczeństwa.
Niestety podstawowa organizacja, szczególnie jak na taką markę eventu, była bardzo zła. Można o tym było się przekonać na własne uszy w kulisowych rozmowach uczestników, jak i na social mediach wydarzenia.
Trochę ponarzekaliśmy, ale co z muzyką?
Organizatorzy nie popisali się, ale za to artyści naprawdę dali radę. Wcześniej wspomniałem o Farrago, ale teraz przechodzimy do ostatniego supportu przed gwiazdą wieczoru, za który odpowiedzialna była Anetha. Moja rówieśniczka francuskiego pochodzenia co prawda nie dała rady aż tak, jak podczas setów, które można znaleźć na YouTube, ale i tak było przyjemnie. Choć trochę za spokojnie, to udało jej się wprowadzić mnie w miły stan oczekiwania na główne danie.
Wybiła godzinna 1:00 i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otrzymaliśmy zmianę stylu. Amelie Lens przez kolejne dwie godziny wprawiała mnie, jak i innych przybyłych w piękny, muzyczny trans. Pierwszy raz byłem na jej występie podczas UNTOLD 2020. Co warte podkreślenia – ten występ był praktycznie pozbawiony mainstreamowych motywów. Wiąże się to z inną grupą docelową uczestników. Festiwale są mieszanką gatunkową przybyłych osób i często to właśnie tam zaczynamy przygodę z nową dla nas muzyką. Impreza spod szyldu EXHALE jest natomiast dedykowana dla osób bardziej “w temacie”.
Na uznanie zasługują elementy oświetlenia. Ciekawe wizualizacje w połączeniu z grą laserów i szturmem stroboskopów dawały drobną namiastkę przestrzeni londyńskiego Printworks. I zdecydowanie nie jest to nadużycie. Szczególnie pionowe strugi świateł wyglądały niczym klatka. Jeśli tak wygląda więzienie, to chcę trafić na dożywocie!
Brakowało mi jednak dymu. Odnoszę wrażenie, że w ten czas efekt laserów walczących o swoją przestrzeń pośród mgły stanowiłby piękne wypełnienie przestrzeni. A tak, odczuwało się pustkę.
Gromkie brawa na zakończenie 120 minut ciężkich techno melodii przeplatanych elementami psy trance były zdecydowanie zasłużone. Co prawda slot tuż po północy jak dla realiów muzyki techno niezwykły jest być głównym momentem imprezy, to tutaj jednak można było odnieść wrażenie, że wiele osób postanowiło przyjść właśnie dla damy z Belgii. Przypomnę – rok temu kilka godzin przed jej planowanym występem podczas Instytut Festival w Modlinie pojawiła się informacja, że w ogóle nie pojawi się w Polsce. Wyjaśnienia były dość kontrowersyjne – tym bardziej że tego samego wieczora zagrała imprezę w Hiszpanii. Na szczęście Amelie w końcu wystąpiła dla polskiej publiki i zagrała jak należy.
Tuż po godzinie 3:00 miejsca na parkiecie jakby przybyło. Ja za to dałem jeszcze szansę projektowi Fjaak z Niemiec. Kolejne 90 minut były ciekawym zwieńczeniem nocy. Kiedy słońce wygrywało walkę z blaskiem księżyca, ja właśnie wracałem do domu. Powrót umilałem sobie dźwiękami technicznych brzmień. Gdyby nie tylko co chwile czerwone światła, byłby to wspaniały nurt, któremu dałem się jeszcze porwać na koniec tego piątkowego dnia.
Muzyka już jest, to teraz jeszcze organizacja
Kiedyś, od pewnej osoby usłyszałem ciekawy opis jej osobowości – “jestem zachłanna na życie”. Każdy z nas jest inny – różnie intepretujemy emocje, doświadczamy inaczej, doznajemy i widzimy je przez własny pryzmat. Dla mnie bycie pazernym na życie to zbieranie chwil czt doświadczeń. A w wielu tych momentach towarzyszy mi właśnie muzyka. Kiedy jednak tym znamiennym wydarzeniem ma być szum wibrujących melodii zaburzających mój krwioobieg, to niechaj tak właśnie wybrzmiewa moja arytmia.
Muzycznie było pięknie, wspaniale. Organizacyjnie – już nie tak różowo. Niedociągnięcia skutecznie oderwać od rave’u, w którym chciało się przecież uczestniczyć całym sobą. Szkoda o tyle, że hala EXPO – jak pokazała grudniowa impreza z Charlotte de Witte – ma potencjał pod adaptację w taki sposób, aby każdy przybyły mógł się czuć bezpiecznie, komfortowo i wygodnie. Tutaj niestety tego zabrakło – stąd też poważna lekcja do wyciągnięcia przez organizatorów. Mimo to było pozytywnie pod względem muzyki – a to właśnie to jest czynnikiem najważniejszym.