2022 to rok, w którym już zapomnieliśmy o pandemicznych przykrościach. Festiwale wróciły pełną parą, a elektroniczna impreza w Trzciance znów ma miejsce pod koniec czerwca. Dawne Beach Party rozpoczyna wakacje dwudniową dawką polskich i zagranicznych aliasów reprezentujących rozmaite gatunki elektroniki. Już po raz czwarty mieliśmy okazję odwiedzić plażę nad jeziorem Logo jako Shining Beats. Jakie są nasze wrażenia po tegorocznej edycji wydarzenia?
W drodze
Koniec roku szkolnego, początek Heartbeat Festival. Powróciliśmy na tereny Wielkopolski, by spędzić weekend w EDMowych klimatach. W drodze na przestrzeń imprezy – jak zawsze – mijaliśmy kemping. Strefa Camp to atrakcyjna propozycja dla uczestników imprezy i alternatywa dla ograniczonych miejsc do spania na terenie miasteczka.
Wystarczy kilkuminutowy spacer, by dostać się do głównej atrakcji. Tym razem z dwoma scenami. Najbliższe wejścia było Beach Stage, znajdujące się po lewej stronie wydarzenia. Strefa ta pierwszego dnia serwowała głównie brzmienia retro. Za sterami DJki, która znajdowała się na małej plaży przy Jeziorze Logo, tej nocy można było usłyszeć selekcję od Sashy Dubrovskiego, CJ Stone’a oraz Quiza. Drugiego dnia zaś scenę przejął vibe house i techno, za który odpowiedzialni byli Pysh oraz Carla Roca. Było to przyjemne miejsce zarówno do potańczenia, jak i odpoczynku.
Początek imprezy idealnie zbiegał się z zachodem słońca, który świetnie się prezentował nad wodą. Niedaleko niedużego parkietu mieliśmy bar, dzięki czemu nie było problemu z szybkim uzupełnieniem płynów. Z miejscem, by spokojnie konsumować napoje nie było problemów. Liczne leżaki, huśtawki czy inne miękkie siedziska towarzyszyły na każdym kroku.
Główna scena
Po prawej stronie, między strefą gastronomiczną, mogliśmy dotrzeć do głównej sceny. Główna atrakcja festiwalu działała od godziny 20:00. Tak jak w 2019 roku, głównym motywem instalacji było serce. Stworzona z ekranów, otoczona światłami forma zawisła w centralnej części, nad DJką. Po obu stronach gościły trzy pionowe, ledowe pasy. Samo stanowisko z przodu również otrzymało ekran, które w górnej części zdobiło logo imprezy. O ile w świetle dziennym scena na żywo wyglądała średnio, tak po zmroku robiła dobre wrażenie, jak na wielkość wydarzenia. Warto jednak dodać, że choć lekkie jej poszerzenie wpłynęłoby bardzo pozytywnie na jej finalny wydźwięk – instalacja była nieco zbyt wąska w stosunku do wysokości.
Organizatorzy wzięli pod uwagę komentarze związane z poprzednią edycją, gdzie konstrukcja bazowała na tak zwanych “prześcieradłach”. W tym roku materiałowe wypełniacze nie były podstawą, a śladowym dopełnieniem, mającym zapewne za zadanie zakrycie backstage’u. Miałam również wrażenie, że Main Stage był w tym roku bliżej publiki, przy tym zmniejszając przestrzeń taneczną. Przypadkowy efekt czy próba zatuszowania mniejszej frekwencji?
Z efektów – były światła, były lasery, były dymy, był ogień. Pirotechniki zabrakło, jednak – szczerze mówiąc – ich brak mi aż tak nie wadził. Jest to zwykle miły dodatek do całej oprawy wydarzenia, jednak nie zwróciłam zbytnio na to uwagi. Bardziej kuło w oczy niedocinanie wizualizacji na ekranie tworzącego serce. Podczas większości setów były one odtwarzane na całej przestrzeni ledowej, przez co grafiki wychodziły poza kształt wyznaczony światłami. Jest to jednak pierdoła, która nie ma dużego wpływu na całe doświadczenie festiwalowe. Co więcej – nawet o wiele większe imprezy miały z tym problem. Niemniej jednak po prostu to zauważyłam.
Muzyczna strona
Imprezę otwierał Feiver. Godzinę później za stery wszedł I.GOT.U. Naczelny freak polskiej elektroniki pokazał swój pazur nawet o tak wczesnej porze. Pan Adam zaserwował hardową rozgrzewkę przy zachodzie słońca. To miły gest w stronę sceptyków, którzy w tym roku przed imprezą narzekali na brak wysokich BPMów w Trzciance.
Zagraniczna reprezentacja przejęła główną już o 22. Pierwszą gwiazdą zza granicy naszego kraju był Kryder. Brytyjczyk na początku seta próbował nadgonić za tempem nadanym przez twarz kolektywu FRKNTN. Mocny początek w pewnym momencie zaczęły przejmować ikoniczne utwory producenta. Fani sceny elektronicznej sprzed 10 lat mogli powspominać czasy dawnego progressive house i pokrewnych gatunków. Koniec występu stał pod znakiem najnowszych, spokojniejszych klimatów tworzonych przez Chrisa.
Wracamy do lokalnych graczy. Pierwszy raz za deckami imprezy sygnowanej sercem wystąpili Melo.Kids. Zamaskowany duet przeniósł klubowe, imprezowe granie na scenę Heartbeat Festival. Nie brakowało znanych każdemu utworów, w tym łączenia elektronicznych klasyków z radiowymi hitami. Nie zabrakło też ich własnych produkcji. Była to całkiem zgrabna rozgrzewka przed kolejnymi występami – choć faworytem ten set z pewnością nie był.
O północy za stery w Trzciance po latach wrócił duet DubVision. Holendrzy, którzy obecnie działają pod szyldem STMPD RCRDS dali dawkę porządnego progressive house. Było bardzo nostalgicznie, ale nie zabrakło też najnowszych produkcji oraz zbaczania w inne gatunki, przykładowo grając jedną z nowości od Hardwella. Uważam, że bracia Leicher godnie oddali muzyczny klimat wręcz z największych scen festiwalowych na parkiecie w Trzciance.
Przyszedł czas na kolejnego headlinera, a wręcz jeden z najgorętszych kąsków Heartbeatu. Will Sparks to artysta, który na przestrzeni lat diametralnie zmienił swój styl. Od Melbourne Bounce, do aktualnie klimatów Big Room Techno i pokrewnych. Australijczyk tej nocy pokazał, że wie, czym jest ogień. Energia wydobywająca się z tego seta, oprawa wizualna oraz selekcja zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Potwierdzeniem dobrej zabawy był fakt, że sam artysta zza konsolą wręcz szalał. Nie brakowało też szeregu ID, w tym “I Feel Like Dancing” Hardwella, które w imprezowych warunkach ujawnia jeszcze więcej potencjału. Zdecydowanie był to mój ulubiony set festiwalu.
Pierwszy dzień zabawy nad Jeziorem Logo zamykał Roobs. Rezydent klubu Manhattan podtrzymał twarde dźwięki, które gościły chwilę wcześniej, przy tym zadowalając fanów takich klimatów.
Podsumowanie piątku
Pierwszy dzień wakacji w Trzciance otrzymał godne otwarcie. Różnorodny lineup tego dnia imprezy zapewnił dobrą zabawę, choć nie obyło się bez powtórzeń. Praktyczne w co drugiej trackliście tej nocy zawarto future rave’owy remix “Titanium”. Co ciekawe, wielu artystów nostalgicznie prezentowało dawne hity Swedish House Mafii, formacji Axwell & Ingrosso, czy solowej twórczości obu panów. “More Than You Know”, “Barricade”, “Reload” i podobne klasyki niezależnie padały w większości setów. Czy to u Krydera, Melo.Kids, jak i w secie Dubvision. Will Sparks przelał własną energię w występ, który na długo zapadnie w mojej pamięci. Tego dnia zdecydowanie nie dało się nudzić. Zdecydowanie to też potwierdzili I.GOT.U., Kryder oraz Dubvision.
Gastro(faza)
W przerwie przed opisem drugiego dnia, warto przedstawić to, co mamy na terenie prócz muzycznych atrakcji. Tutaj bardzo podstawowo, wręcz niczym jak na juwenaliach. Kilka foodtracków, bary, miejsce do wymiany gotówki na żetony oraz stanowisko, gdzie mieliśmy możliwość uzupełnienia festiwalowego looku o chociażby diamenciki. Strefy partnerskie, na przykład marek alkoholowych bądź specjalizujących się w wyrobach tytoniowych? To nie tutaj. Teren imprezy jest na tyle kompaktowy, że trudno by było nawet ustawić większą ilość atrakcji. Część przestrzeni również zabierała przestrzeń dla VIPów, która znajdowała się z prawej strony od głównej sceny. Atrakcją dla znajdujących się tam osób był podwyższony podest czy przyjemnie przystrojona strefa relaksu, która pełna była stolików oraz miejsc do wypoczynku. Na końcu znajdował się bar oraz miejsce z jedzeniem.
Przejdźmy do cen. Jeden żeton odpowiadał kwocie 5 zł. Według cennika, który widoczny jest poniżej, łatwo przeliczyć, za ile można było nabyć dane produkty. Piwo to równowartość 12,5 zł, napój gazowany – 10 zł, sok czy woda – 7,5 zł. Przy standardzie większych festiwali, bądź warszawskich imprezowni, gdzie 15 zł za piwo czy 8-10 zł za wodę to norma, cennik prezentował się rozsądnie. Z jedzeniem już nie było tak kolorowo i można było poczuć legendarną inflację. Jeden z foodtracków specjalizujących się w burgerach oferował je w cenie od 25 do 40 zł. Jednak większość propozycji opierała się na kwocie około 30 zł. Podobny cennik spotkałam już w tym sezonie na Orange Warsaw Festival, z którego relację zdałam tutaj. Z miejscami do konsumpcji nie było problemu. Zaraz przy strefie gastronomicznej były umieszczone ławki i stoły wraz z parasolami, a do wyboru również były leżaki nad Jeziorem Logo.
…i nie tylko
Na terenie nie zabrakło też mobilnych toalet, jak i miejsc do szybkiej higieny po wykonaniu potrzeb. Została na to przeznaczona jedna strefa, która znajdowała się między Beach Barem (który stał obok drugiej sceny), a foodtrackami. Mijając to miejsce nie widziałam dużych kolejek, dlatego wydaje mi się, że zapewniono wystarczającą ilość sanitariatów. Obok, bądź w innych miejscach nie zobaczyliśmy miejsca do poboru wody pitnej. Co prawda to dopiero nowość na polskich imprezach, jednak jest to dodatek, który pozytywnie wpływa na komfort uczestników. Jak to klasyk mówił – ludzie piją wodę.
Jak już spożyto napój z plastikowego, bezzwrotnego kubeczka, trzeba było go wyrzucić. Na terenie, przynajmniej bliżej sceny, bardzo brakowało mi koszy. Dużo plastiku lądowało na ziemi, wszak nie każdy chciał opuszczać znajomych lub dogodnego miejsca pod sceną. Nie wadził mi natomiast brak zwrotnego kubka, gdyż to rozwiązanie ma zarówno plusy, jak i minusy (na przykład stanie w długich kolejkach, by je zwrócić). Bardziej zależałoby mi na większej ilości śmietników, bądź nawet worków, które mogłyby być zawieszone chociażby na tylnich barierkach.
Dzień 2
Sobota w Trzciance zaczęła się wcześnie. Na terenie imprezy od 10:00 trwał DJ Contest, podczas którego wyłoniono artystę, który miał szansę o 19:00 zaprezentować się przed szerszą publicznością. Ulubieńcem jury, w którego składzie był między innymi nasz rednacz, stał się DJ Pol – i to właśnie on o 19:00 zainaugurował zabawę. O 20:00 za stery wszedł Ardo. Młoda godzina niestety nie sprzyjała Arkowi we frekwencji. Na terenie przebywało mało osób, ale pomimo tego Polak pokazał, co potrafi. Godzinę później za decki wskoczył Dirty Fruit, jeden z organizatorów imprezy. Na jego secie pod sceną zaczęło już robić się gęściej.
Tak jak i w piątek, tak drugiego dnia imprezy organizatorzy postanowili wcześnie wyłożyć ciężkie działa. Bass house’owe klimaty już o 22 przejęły Heartbeat Festival, a za to odpowiadał Marten Hørger. Niemiecki twórca swoimi dźwiękami mógł wywołać komentarze w stylu legendarnego “cały czas tłukło”. Mnóstwo autorskiego materiału, jak i dobra selekcja utworów reprezentujących inne odmiany house dały solidną rozgrzewkę do dalszych setów tej nocy.
Podobne klimaty podtrzymał Blinders. Reprezentant STMPD RCRDS swój set rozpoczął świeżym ID. Mateusz podczas swojego występu zaprezentował materiał z najnowszej EPki, dodając do tego brzmienia techno od innych artystów. Nie brakowało też jego starszych produkcji. W ciągu godziny wybrzmiały bassowe klasyki, jak i progressive house’owe dźwięki, w tym już legendarny remiks “Center od The Universe” Axwella. Polak dał solidny popis, wplatając w tym produkcje z wielu etapów swojej twórczości. Tym razem pogo zabrakło – i w sumie to dobrze, bo ktoś jeszcze by sobie krzywdę zrobił.
Nie ma za co, Pojtan.
Czas na headlinerów
O północy przyszedł czas na megamix, zaś tuż po nim za konsolą stanął MORTEN. Jeden z twórców Future Rave dał półtora godziny dawki popisu brzmień w tym gatunku, rozpoczynając dobrze znanymi już produkcjami, ale też prezentując niewydane kawałki. Można by nawet rzec, że otrzymaliśmy, nawiązując do popularnego mema, “Davida Guettę w domu”. Bliski współpracownik Francuza zgromadził najwięcej publiki ze wszystkich artystów tegorocznej imprezy, przyciągając tłum nie tylko muzyką, ale także dobrze wykonaną oprawą wizualną. Za miesiąc, po Sunrise Festival damy znać, który z ojców future rave’u lepiej prezentuje się muzycznie na żywo. Za nazwisko się płaci, ale nie zawsze przekłada się to na jakość (lub jej gwałtowny wzrost).
Między MORTENem, a kolejnym z headlinerów na kilka minut zagościliśmy na Beach Stage. Tego dnia – jak już wspomniałam wyżej – nad jeziorem Logo panowały klimaty house i techno. O odpowiednią selekcję zadbały jedne z czołowych postaci tego typu brzmień w Polsce – Pysh oraz Carla Roca. Niestety, na ostatnią chwilę z powodów rodzinnych z lineup’u wypadła Diana d’Rouze. Mimo to za deckami był ogień, a mi ciężko było wrócić na parkiet głównej sceny, gdzie od 1:30 prezentował się Ben Nicky.
Brytyjczyk postawił na dość łatwy patent, prezentując głównie nowe wersje klasyków elektroniki. Rozpoczął on “Sandstorm” w wersji Marka Sixmy. To właśnie trance’owe klimaty królowały w jego secie, choć nie zabrakło Hard Dance czy Techno. Do zabawy w tłumie wręcz idealnie.
Wielki finał?
Jednak nie obyło się bez problemów. Podczas popisu Bena wysiadł prąd. W zeszłym roku było podobnie podczas setu Noisecontrollers. Awaria była spowodowana trwającą w tym czasie burzą. W 2022 pogoda była idealna, więc warunki atmosferyczne nie były przyczyną chwilowego przerwania zabawy. Po kilkuminutowym braku zasilania Nicky wrócił na scenę, by po niecałej minucie znów z niej zejść. Ponownie z powodu braku zasilania.
W czasie naprawy problemu jeden z organizatorów wyszedł zaprezentować publiczności przemowę, która przerodziła się w swego rodzaju standup. Podczas tego występu nie zabrało politycznego wydźwięku – publika zaczęła w ośmioliterowy sposób wyrażać swoją dezaprobatę wobec obecnie rządzących. Sam organizator zresztą postanowił żartobliwie do tego nawiązać:
Mam nadzieję, że nie ma tutaj żadnego radnego z Trzcianki, bo za rok ta impreza się nie odbędzie
Kiedy prąd wrócił, Brytyjczyk ponownie wszedł za konsoletę, by dokończyć swój popis.
Kilka minut później stery przejął Skytech, który godnie zakończył drugi dzień tegorocznej edycji Heartbeat Festival. Energiczny set Polaka nie był pozbawiony niespodzianek. Nie zabrakło ID – zarówno solowych nowości od Mateusza, jak i remiksu ostatniego z hitów Tribbsa. Uczestnikom tak spodobała się impreza, że po ostatnich minutach grania nadal byli głodni zabawy. O dziwo – zabawa została przedłużona, pomimo tego, że na dworze zaczęło robić się już jasno. Wówczas decki przejęli Dirty Fruit i Sasha Dubrovsky.
Podsumowanie soboty
Z terenu imprezy wychodziłam z wrażeniem, że to właśnie sobota była tym lepszym dniem. Jednak kalkulując na chłodno, odcinając przy tym emocje związane z pobocznymi aspektami, trudno mi wybrać, który skład był lepszy. Bardzo czekałam na set MORTENa – i nie zawiodłam się, choć występ był bardzo przewidywalny. Jestem świadoma tego, że ludzie oczekują Future Rave, ale znając pandemiczne sety Guetty, po ochłonięciu stwierdzam, że towarzyszyły temu mniejsze emocje, niż przy słuchaniu przed monitorem. Co prawda nadal było to świetne widowisko, ale nie jest to dla mnie najlepszy set tej imprezy. Bardzo mi do gustu tej nocy przypadły także występy Martena Hørgera oraz Blindersa.
No to jak było?
Czy warto było jechać pół dnia na walizkach (dzięki PKP za jedynie dwa wagony, które jechały przez prawie całą Polskę) w upalny dzień? Oczywiście. Coraz bardziej podobają mi się mniejsze imprezy, gdzie mamy maksymalnie 2 czy 3 sceny. Przez to, że słucham wielu gatunków muzyki, na dużych festiwalach często chciałabym się rozdwoić czy nawet potroić, by trafić na wszystkich interesujących mnie artystów. Przy multigatunkowych wydarzeniach przynajmniej mamy przerwy, dzięki czemu niektóre występy jedynie nakładają się w timetable częściowo. Na EDMowych imprezach wszystko trwa bez przerwy. Atmosfera mniejszej imprezy wpływa na mnie pozytywnie. Gdy nie przepadam za czyjąś selekcją, lecę odpocząć/zjeść czy się napoić, albo sprawdzić drugą scenę – idąc kilka minut, a nie biegnąc 15 do kolejnej. Nie kojarzę, nie jestem przekonana do danego twórcy? Zostaje i sprawdzam, co się dzieje. To wszystko jest takie łatwe. Większość lineupu mi nie pasuje? To się zastanawiam, co ja tu robię.
Atmosfera podczas Heartbeat jest wyjątkowa. Będąc tylko na jeden dzień w 2021, rok później nie wahałam się nad wyjazdem na cały weekend. Fajny lineup na mniejszej imprezie jest jednym z fajniejszych punktów początku festiwalowego sezonu.
Zawsze mnie dziwiły porównania do pełnowymiarowego, pięcioscenowego Sunrise Festival, gdyż to są zupełnie inne profile imprez. Zagraniczne nazwiska, bądź cenione polskie aliasy, to jedynie wisienka na torcie eventowym. Kolosalną rolę robią tu inne otoczenie, podejście, czy wielkość wydarzenia, ale także zupełnie inni ludzie.
Obydwie imprezy sobie cenię, ale prawda jest taka – to są dwa różne poziomy. To tak, jakbyśmy porównywali Orange Warsaw Festival do Open’era. Pierwszy z nich jest dwudniową imprezą z dwoma scenami, na mniejszym terenie. Drugi to pięcioscenowy gigant. W obu miejscach headlinerami są zagraniczne ikony muzyki oraz aktualnie największe gwiazdy. Trudno tu je porównywać – obie mają inną wielkość i rozmach.
Muzyczne sprawy
Wiele osób krzyczało o braku hardstyle. I.GOT.U, Will Sparks, Ben Nicky mówią “widzicie nas”? Co prawda zabrakło typowo hardowych aliasów, ale mamy zupełnie inną sytuację niż w 2021 roku. W tym samym czasie mieliśmy Defqon.1. Gdybym była zatwardziałą fanką takich klimatów, zamiast w Trzciankę, celowałabym swój wzrok w stronę giganta od Q-Dance. Co prawda jest to duży wydatek, ale jeśli kalendarz nie goni – Hardtripy mają w swojej ofercie więcej równie ciekawych imprez.
Brak kogoś pokroju NERVO? W tą lukę idealnie wpadł MORTEN. Akurat tegoroczna główna gwiazda imprezy była – moim zdaniem – lepsza od przehajpowanych sióstr. Australijski duet swój prime time ma za sobą. Jednak mogę być zbyt brutalna w tym temacie, gdyż nigdy zbytnio nie przepadałam za ich twórczością, a fenomenu zupełnie nie rozumiem.
W tym roku mieliśmy fajną odskocznię od odgrzewanych kotletów w postaci Martena Hørgera, Willa Sparksa, Bena Nickiego czy składu na drugiej scenie. Większość z tych setów zrobiła na mnie świetne wrażenie.
Co do poprawy?
Prócz zwiększenia ilości śmietników, lekkiego zwiększenia sceny, czy powrotu pirotechniki, mam jeszcze kilka zastrzeżeń. Po pierwsze – transport. Jestem świadoma, że Heartbeat nie jest tak duży, by móc na wszystko sobie pozwolić, jednak miłym dodatkiem byłby powrót do oferowania autobusów z centrum Trzcianki bądź z Piły. Od stacji kolejowej, do bram wejściowych jest około godziny spacerkiem. Nie jest to zawrotna trasa, lecz zniwelowanie tego czasu ułatwiłoby uczestnikom logistykę. Klientela mogłaby dłużej się bawić lub wcześniej stać pod sceną, przez co potencjalnie wydałaby więcej pieniędzy na terenie. Jednak z takim gestem w stronę publiki nawet największe imprezy nie zawsze mogą sobie poradzić, a legendarne pielgrzymki zostaną na długo w pamięci.
Trzymam również kciuki za rozszerzenie atrakcji pozamuzycznych. Zwracałam uwagę, że przeszkodą jest dość mały teren, jednak takie urozmaicenia pomagają w ogólnym odbiorze festiwalu. Nowe stoiska z nowymi formami rozrywki bądź bardziej różnorodne elementy strefy gastronomicznej byłyby zdecydowanie na plus. Fajnym dodatkiem są klimatyczne dekoracje na terenie, ale ich większa ilość, bądź dodatkowe instalacje dodałyby jeszcze większego klimatu imprezie. A – i módlmy się, by nie było dalszych problemów z dopływem prądu podczas końcówki imprezy.