Czy można powiedzieć, że DJ to zawód podwyższonego ryzyka? No raczej nie, szczególnie biorąc pod uwagę branże takie jak górnictwo, czy bycie saperem. Z drugiej jednak strony patrząc, artyści z najwyższej półki latają samolotami naprawdę często, grają koncerty po całym świecie, od wielkich miast, poprzez małe wyspy, gdzie samo dotarcie na miejsce może sprawiać nie lada problem. A to może rodzić zagrożenia.
Oczywiście tak naprawdę nie ma co porównywać tych zawodów ze sobą, bo to kompletnie inna skala ryzyka, ale to, co przydarzyło się Ryanowi Raddonowi aka Kaskade pozwala wnioskować, że ryzyko czyha niezależnie od profesji.
Ostatnio w mediach społecznościowych Amerykanin podzielił się przejmującą historią, która miała miejsce w 2009 roku na Islandii. Podczas powrotu samolotem z europejskiej trasy koncertowej, nagle obudził go zapach palącego się plastiku, zaś kabina zaczynała się wypełniać dymem.
“Podczas mojej pierwszej podróży na Islandię mój samolot praktycznie stanął w ogniu. Byłem w drodze do domu po ukończeniu europejskiej trasy. Podczas snu obudził mnie zapach płonącego plastiku. Gdy główna kabina zaczęła się zamazywać i wypełniać dymem, stało się jasne, że coś jest naprawdę nie tak. Zanim moja wyobraźnia kompletnie oszalała, kapitan przyszedł i powiedział nam, że przygotowują się do awaryjnego lądowania w Reykjaviku. Miałem wiele pytań, ale najważniejsze brzmiało: jak daleko jest Reykjavik? (…) Zobaczyłem ludzi płaczących i skomlących – pary trzymające się za ręce, a nawet modlące się osoby. Zadawałem sobie pytanie: czy umrę dziś po południu? Czy to naprawdę koniec? Wydawało się to tak prawdziwe…
Kaskade
Usiadłem. Widok tak zrozpaczonych ludzi naprawdę na mnie wpłynął. (…) Modliłem się, aby znów zobaczyć Naomi (żonę), modliłem się, aby znów zobaczyć moje dziewczynki (córki). Spojrzałem przez okno i widziałem tylko ocean. Byliśmy nisko, ale jeszcze lecieliśmy kiedy ziemia wreszcie się pojawiła… kiedy mogliśmy wreszcie zobaczyć Islandię… wszyscy zaczęli klaskać i spontanicznie wiwatować, jakbyśmy byli na meczu piłki nożnej.
Po tym, jak wszystkie procedury awaryjne zostały wykonane i wszyscy byli poza samolotem, zabrali nas autobusami do centrum Reykjaviku. Ludzie wsiadali do autobusów losowo przytulając się do siebie, uśmiechając się i śmiejąc, dzieląc się swoimi historiami o tym, co się stało, wymieniając się fragmentami informacji. Siedziałem w tym autobusie jadąc wzdłuż pięknego oceanu, słońce świeciło mi na twarz i myślałem, jak wdzięczny jestem za życie.”
Czytając tę historię naprawdę mogą przejść dreszcze, ale całe szczęście wszystko dobrze się skończyło. Sam fakt, że Kaskade opowiedział o tym dopiero po 10 latach pokazuje, jak wielkim i strasznym przeżyciem musiało to dla niego być.