Tak topnieją lodowce w środku zimy. Relacja z Let It Roll Winter 2023

W ostatni weekend lutego w Pradze odbyła się zimowa edycja festiwalu Let It Roll. Relacja Rafała Kałuckiego.

festivaland

Po odwołaniu przez organizatorów ubiegłorocznej edycji Let It Roll Winter, oczekiwania fanów połamanych brzmień na pewno były wysokie. Jak poradzili sobie Czesi w tym roku? Czas się przekonać – oto nasza relacja z zimowej edycji czołowego eventu z muzyką drum n bass w tej części Europy.

Kiedy to się w końcu skończy, jeśli się nawet nie zaczęło?

Gdy wszystkim wydawało się, że COVID już za nami oraz, że najgorszy czas czarnych wieści o anulowaniu to kolejnych wydarzeń jest już wyłącznie przykrym wspomnieniem, organizatorzy poinformowali o anulowaniu Let It Roll Winter 2022.

festivaland

Na szczęście proces zwrotu pieniędzy za bilety odbył się sprawnie i bez przeszkód, a informacja od organizatorów o planowaniu edycji na kolejny rok przyćmiła chwilowy zawód.
I tak w kalendarzu pojawiła się nowa data – 24 i 25 lutego 2023. Ceny wejściówek w przedsprzedaży zaczynały się od 55 euro za dwudniowy bilet, czyli dość godnie.

nastia

Do Pragi przyleciałem samolotem, inaczej aniżeli w sierpniu – podczas mojej wizyty na letniej edycji festiwalu odbywającej się w miejscowości Milovice. Wtedy to wybrałem się w podróż pociągiem. Szeroki wybór godzin połączeń z lotniska Chopina w Warszawie był kwestią determinującą skorzystanie z tego środka transportu. Nie bez znaczenia był również koszt. W związku z podwyżką cen przez PKP w styczniu 2023 różnica między samolotem a pociągiem znacznie zmalała.

Podczas wyjazdów w poszukiwaniu nowych jak i dobrze mi znanych dźwięków staram się zwykle łączyć wieczorną zabawę przy ulubionych melodiach z odkrywaniem miasta za dnia, które jest gospodarzem imprezy. I tym razem Praga mnie nie zawiodła. Urokliwe uliczki, tętniące atmosferą bary, food hall’e oferujące przeróżną gamę jedzenia oraz klimatyczne restauracje w starych kamienicach. To, w połączeniu z wydobywającą się z każdego zakamarka historią tworzy idealny sposób na trzydniowy wypoczynek.

Dzień 1

Zimowe pląsy w rytm muzyki rodem z Wysp Brytyjskich odbywały się w Hali Expo Praga. Znajduje się ona w pobliżu krańcowej stacji trzeciej linii metra oznaczonej literą „C”. Miasto posiada 3 linie metra (halo Warszawa!), bardzo dobrze skomunikowane z pozostałymi środkami transportu, co znacznie ułatwia eksplorowanie stolicy. Osobom, które nie tylko są żądne muzycznych przeżyć, ale i ciekawe tego, co samo miasto ma do zaoferowania, polecam już na początku zaopatrzyć się w Prague Visitor Pass. Dostępne są opcje na dwie, trzy bądź pięć dób. W cenie karty mamy nieograniczony transport miejski oraz wejście do głównych atrakcji. Ceny na ten rok kształtują się następująco.

Na dotarcie do miejsca docelowego za pośrednictwem kolejki podziemnej zdecydowałem się nie tylko ja. Po opuszczeniu wagonu metra zrezygnowałem nawet z Google Maps, wszak wystarczyło kierować się za radosnym tłumem. Niestety przyjemność nie trwała zbyt długo, gdy moim oczom ukazał się długaśny sznur osób. Jednak przyzwyczajony do oczekiwania na swoją kolej przed bramami niejednej imprezy, cierpliwie czekałem. Po dosłownie 50 minutach (what the f***!) dotarłem do punktu wymiany biletów na opaski. Na szczęście kontrola osobista odbywała się sprawnie, co po chwili dało mi możliwość schronienia się w środku przed uciążliwymi opadami śniegu, które tego wieczora panowały nad Pragą.

Cały czas zastanawia mnie jedna rzecz – dlaczego do obsługi biletowej na wyprzedanym festiwalu oddelegowano zaledwie 6 osób? O ile w porze letniej ten czas spędzony w kolejce byłby już wstępem do niesamowitej imprezy, która czekała tuż za rogiem – a dosłownie za płotem, to tym razem uciążliwość była znacznie większa.

festivaland

nastia

Miejsce eventu to typowa hala wystawiennicza – na tyle jednak duża, że każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie, czy to na ustawionych ławkach w strefach gastro, czy w poszukiwaniu pamiątek w oficjalnych punktach merchandise. Jak można już się przyzwyczaić w przypadku zagranicznych festiwali, płatności odbywają się bezstykowo za pośrednictwem chipu umieszczonego na opasce. Jest on zarazem przepustką na kolejny dzień imprezy. Tutaj organizacja była zdecydowanie sprawniej przemyślana. Kilka chwil w kolejce do doładowania opaski za pośrednictwem karty, czy gotówki, a tuż za rogiem duża szatnia, oraz depozyt. Ceny bardzo przystępne rzędu 8 zł za sztukę odzieży. Podobnie kwestia napojów – woda w cenie 10 zł, czy piwo po 15 zł to standard także w naszym kraju. A kiedy już mamy zbyt wiele H2O w sobie, szukamy 2 magicznych liter – WC. Organizatorzy mieli świadomość, że toalety będące na wyposażeniu hali nie będą wystarczające, dlatego też przenośne toalety były dostępne na zewnątrz. Aura co prawda nie zachęcała do eskapad poza mury budynku, ale trudno mieć pretensje do włodarzy festiwalu, że zimą jest zimno.

Nie mam też w zwyczaju zajadać się podczas imprez. Aczkolwiek, patrząc przez pryzmat powyższych cen, myślę że i dla głodnego znalazłoby się coś do zjedzenia pomiędzy kolejnymi slotami artystów. Tym oto sposobem przechodzimy do tego po co w końcu pojawili się miłośnicy drum n bass’u – czyli dobrej zabawy w gronie najlepszych przedstawicieli gatunku.

Lewa nóżka, prawa nóżka, przetańczyć chcę z Tobą całą noc

Tym, co od razu się rzucało w oczy po przekroczeniu progu parkietu, była scena. Koncepcja plastra miodu była już co prawda wykorzystywana podczas innych imprez, aczkolwiek były to przede wszystkim eventy outdoor’owe. Tutaj, mimo dość niewysokiego budynku, stalowa konstrukcja prezentowała się naprawdę okazale. Futurystyczny wygląd skojarzył mi się z uniwersum HEXAGONu, czyli wytwórni założonej przez Dona Diablo.

Na imprezie pojawiłem się o godzinie 23.00 0 tuż przed oficjalnym Opening Show. Przez pierwszą godzinę imprezy towarzyszyły mi dźwięki Monrroe. W tym miejscu warto wspomnieć o czymś z czego słynie Let it Roll, a mianowicie z cyklów spotkań mających miejsce w trakcie samego wydarzenia z artystami w konwencji Meet & Greet. W tym roku chętni mieli okazję zadać pytanie chociażby autorowi Afterglow. Uważam, że jest to wyjątkowo miły ukłon w stronę fanów.

Wybiła północ i właśnie wtedy za deckami miał pojawić się producent, który był dla mnie gwiazdą wieczoru – Metrik. Miałem okazję słuchać go chociażby podczas letniej edycji Let It Roll, ale również na naszym rodzimym poletku, kiedy to występował w sopockim klubie Sfinks700. Z racji tego, że zjeżdżają się tu fani z całej Europy, a może i świata, organizator chciał zadbać o to, aby każdy mógł cos znaleźć dla siebie, dlatego też każdy set trwał 60 minut. Ten czas przy dźwiękach autora „Gravity” były ucztą, wręcz wyborną kolacją dla uszu, a zarazem testem sprawnościowym mojej kondycji. Jak to ma miejsce w setach tego młodego artysty, już od pierwszych melodii buty same rwały się do tańca.

Ale co tam się właśnie wydarzyło! Jestem przecież na zimowej edycji Let It Roll, a tu słyszę melodię, która zapadała mi w pamięć z występu Sub Focus w trakcie letniej edycji imprezy. W pewnym momencie poczułem się jak w prawdziwej muzycznej dżungli. A to za sprawą nieraz opisywanego na łamach Shining Beats Fred Again.. i jego „Jungle” w autorskim remix’ie Metrika.

festivaland


Kiedy zegar dochodził do godziny 1, każdy wiedział co za chwilę nastąpi. Po informacji, że zaraz usłyszymy ostatni utwór szykowałem się z całym tłumem do “Gravity”. I tak właśnie było, ze grawitacja przez kolejne 3 minuty nie obowiązywała. Piękny, energetyczny, a przede wszystkim różnorodny set, taki jak muzyka Metrik’a.

Kolejny slot był zarezerwowany do chyba już niekwestionowanej przez nikogo gwiazdy wieczoru. I tak moim oczom ukazał się Wilkinson w asyście swojego MC. Ostatni raz słuchałem go live podczas Audioriver, tak więc wiedziałem czego mogę się spodziewać. Jednak i tu doznałem swoistego deja vu – „Vibration”, a tuż po chwili „One more time” – niewydany (na moment imprezy) utwór Sub Focusa, który swoją sceniczną premierę miał latem ubiegłego roku.

Kolejne dźwięki były już typowymi melodiami do których przyzwyczaił nas producent. Dlatego właśnie jest tak lubiany, ponieważ wiemy że przy jego muzyce będziemy po prostu dobrze się bawić. Na zakończenie oczywiście nieśmiertelne “Afterglow”. Gromkie brawa, wspólne zdjęcie i tak minęła kolejna godzina zabawy.

Podczas występu Delta Heavy potrzebowałem dłuższej chwili na regenerację. Było to przyjemne oczekiwanie na kogoś kto dla mnie zamykał już dzisiejszą imprezę, a był to projekt Black Sun Empire, który również swego czasu zameldował się w Sfinksie. Mocne, ciężkie brzmienia – tego oczekiwałem i to właśnie otrzymałem w zamian.


Pierwszy dzień imprezy po tym występie dla mnie już dobiegł końca, a powrót taksówką do centrum miasta, gdzie znajdował się mój hotel, kosztował 50 zł. Całkiem spoko.

Gorączka sobotniej nocy


Drugi dzień imprezy pod względem organizacyjnym był wręcz wzorowy. Każdy, kto już miał otrzymać opaskę na ten dzień, odebrał ją w piątek wraz z karnetem weekendowym. Osób, które przyjechały tylko na sobotę, było jak na lekarstwo – niemal każdy już wiedział, że jak przyjeżdżać, to na obydwa dni.

Imprezę również zacząłem od godziny 23 przy dźwiękach QZB, który był miłym support’em dla tego, co miało się wydarzyć w kolejnych godzinach. O północy swojego seta otworzył weteran sceny – Culture Shock, który już nieraz występował w naszym kraju. Jednakże za każdym razem miło jest poskakać do jego charakterystycznego stylu.

Miał jednak to być wyłącznie przedsmak do artysty, który zawsze łączy muzykę z elegancją. Dimension zawsze ma w zanadrzu utwory, przy których nogi aż proszą się o chwilę przerwy czy oddechu, której będą mogły zaznać dopiero na zakończenie seta. Ktoś, kto chciał posłuchać jego muzyki na żywo, miał okazję tego doświadczyć podczas One Love Festival we Wrocławiu jesienią, a także tydzień po Let It Roll Winter w Szczyrku podczas Snow Fest.


Kolejnym wykonawcą był trzykrotny laureat nagrody Drum & Bass Arena Awards – nie kto inny jak A.M.C. Swoimi dźwiękami dzielił się z nami podczas ubiegłorocznej edycji Audioriver. Od razu można wyróżnić jego indywidualne podejście do muzyki – nieco odmienne od tego, do którego mogli przyzwyczaić poprzedni artyści. Ale to właśnie różnorodność jest tym, dzięki czemu muzyka jest tak piękna. I właśnie podczas tego seta zakończyłem swoją przygodę z tegorocznym Let It Roll Winter.

Ja tu jeszcze wrócę, Krecik

Czym jest muzyka? Czy to wyłącznie powtarzające się w koło dźwięki w przewidywalnych odstępach czasu? Czy może jednak drogowskaz, za którym podążamy przy okazji odwiedzając nowe, nieodkryte miejsca? Muzyka nieraz potrafi odprowadzać nas do pracy, towarzyszyć podczas służbowych obowiązków przygrywając frywolnie w radio na biurku koleżanki. Motywuje do coraz to cięższego treningu, ale i koi do snu. Pozwala pozbyć się trosk, kiedy ogarnia nas smutek. Muzyka dla każdego z nas jest czymś innym. Ma jednak wspólny mianownik dla wszystkich chwil, momentów podczas których nam towarzyszy. Rozbudza emocje, a czym byłby człowiek bez emocji.

Jestem oddanym fanem dużych, szczególnie letnich eventów, gdzie poza muzyką jest ogrom atrakcji w festiwalowym miasteczku. Nie chciałem jednak czekać do wakacyjnych wydarzeń muzycznych. Postanowiłem więc udać się do naszych sąsiadów, aby choć na chwilę zapomnieć o zimowej chandrze. I wiecie, co Wam powiem? Że zdecydowanie to się udało! Te dwa wieczory pośród połamanych dźwięków z najlepszymi artystami gatunku, a za dnia dającą się odkrywać malowniczą stolicą Czech były dla mnie wspaniałą odskocznią od codzienności. Swoistym wyjściem z kreciej nory. Oczywiście były pewne niedociągnięcia organizacyjne, ale przecież nikt nie jest idealny. Walory muzyczne były tym, czego oczekiwałem, a ceny podczas festiwalu z pewnością nie odstraszały od zakupów.

W skrócie – warto odwiedzić Let It Roll, i to niezależnie, czy zimą, czy w lecie. W naszym kraju niestety brakuje drum n bassowych wydarzeń z takim rozmachem, więc kierunek czeski jest de facto jedynym słusznym z naszego punktu widzenia.

ten utwór dedykuję pewnej osobie, która pokazała mi kiedyś drum n bass. oto, od czego się to u mnie zaczęło

foto: Petr Klapper

festivaland

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?