Obecnie na światowej scenie muzyki pop chyba nie ma głośniejszego nazwiska od Taylor Swift. Zdania na jej temat oczywiście są podzielone, jednakże fakty są takie, że mamy do czynienia ze swego rodzaju fenomenem. Widać to zarówno pod względem socjologicznym, jak i ekonomicznym – zaplanowane na dni od 1 do 3 sierpnia koncerty wokalistki w Warszawie mają przynieść wielomilionowe obroty biznesów działających na terenie miasta. Sami siedzimy zwykle w trochę innych klimatach muzycznych, ale na bieżąco być trzeba – postanowiliśmy więc zasięgnąć wiedzy u kogoś, kto w temacie jest naprawdę biegły.
W lipcu nakładem Wydawnictwa W.A.B ukazała się pierwsza polska książka podejmująca temat Taylor Swift. Autorką “Ery Taylor” jest Karolina Sulej i to właśnie ją zapytaliśmy o kilka aspektów związanych z tym fenomenem. A moment tuż przed wizytą Tay w naszym kraju jest na to wręcz idealny.
Na początek zastanówmy się, co się działo od momentu, kiedy Taylor pojawiała się w polskich radiostacjach po raz pierwszy kilkanaście lat temu do teraz, kiedy na luzie wyprzedaje PGE Narodowy, i to trzykrotnie. Karolina Sulej tłumaczy to następująco:
“To nie jest takie proste – jak wszystko, co się dzieje w świecie kultury i różnych społecznych zjawisk. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze pandemia. Tuż przed nią Taylor nagrała album “Lover”, który był jej pierwszym samodzielnym albumem w sensie posiadania praw do masterów. To był pierwszy album, który nie był nagrywany z wytwórnią Big Machine (Taylor była z nią związana od początku kariery, a rozstanie było jednym z najbardziej burzliwych w historii branży muzycznej – przyp.red.).
Po tym albumie miała być trasa koncertowa, w tym także występ na Open’erze. Z powodu pandemii, tak jak wszystko na świecie, tour ten został zawieszony. I okazało się, że Taylor nie może przeprowadzić swojego planu, a ona znana jest zresztą z perfekcjonizmu i takiej potrzeby kontroli.
To jest taka dziewczynka, która – jak wiemy z opowieści jej samej i jej rodziców, jak zrobiła coś jej zdaniem nie tak, to sama sobie wymierzała karę i na przykład zamykała się w pokoju. Więc generalnie myślę, że miała duże poczucie zawodu związanego z tym, że nie może promować swojej płyty.
I znienacka w czasie pandemii nagrała dwie płyty, które trafiły w to, w jakich nastrojach byliśmy podczas pandemii. Były to płyty bardzo kameralne, refleksyjne, odsyłały do świata wyobraźni, skupiały się na słowie, były nagrane z muzykami raczej ze świata alternatywy niż z producentami hitów. Anton Dresner z The National to nie jest przecież bohater, o którym pisze się na pierwszych stronach serwisów o muzyce lub kulturze.
Więc te płyty były takie, powiedziałabym, intymne, czułe i przeznaczone do odbioru bardzo indywidualnego. I pomogły jej zbudować taki rodzaj więzi ze słuchaczami, której wcześniej nie budowała.
To pomogło rozszerzyć jej audytorium o zupełnie nowych, dojrzalszych odbiorców, którzy byli w stanie docenić jej referencje literackie, nowe kompozycje i którzy w ogóle byli w stanie jej się przyglądać od strony jakości muzycznej. I mam wrażenie, że też te osoby, które poznały te płyty, cofnęły się do jej twórczości z lat wcześniejszych i zauważyły, że być może to nie jest ich bajka muzyczna, ale i tak doceniły jakość piosenek, które ona skomponowała i napisała. A jeszcze na dodatek, w czasie tej pandemii Taylor postanowiła odzyskiwać po kolei albumy, które nagrywała dla Big Machine. Odzyskiwać to znaczy nagrywać ponownie, żeby posiadać pełnię praw. I to były te tak zwane, nagrywane zresztą do dziś, Taylor’s Versions. Czyli poniekąd zaczęła nagrywać swoją dyskografię raz jeszcze.
Efekt był taki, że podczas pandemii Taylor rozpoczęła de facto swoją karierę na nowo. Tym razem na swoich zasadach, nagrywając raz jeszcze swoje wcześniejsze albumy i dokładając do nich nowe piosenki. I jeszcze na dodatek doszły tu dwa albumy w samym centrum pandemii. Na sam jej koniec ukazał się zaś album “Midnights”, który choć był w jeszcze innej stylistyce, to nadal był dość refleksyjny, był bardzo mocno zakorzeniony w kulturze terapii. Mówi się o tym albumie, że to jest hymn pokolenia milenialsów – szczególnie singiel “Anti-hero”.
Siłą rzeczy nagromadziło się wówczas w stosunku do niej mnóstwo oczekiwań. Udało jej się otrzymać mnóstwo nagród, wzmocnić swój wizerunek w oczach krytyków i zbudować większą społeczność, która się jeszcze bardziej skonsolidowała przez te lata. Po czym przyszedł czas na trasę koncertową.
Koncerty te były ciekawie ujęte z marketingowego punktu widzenia. Oparcie touru o motyw ery nie oznacza, że jest ona teraz u kresu kariery i daje ostatni koncert jak Budka Suflera. To jest raczej bardzo sprytny pomysł na to, jak zaprezentować te wszystkie płyty pandemiczne oraz opowieść o jej dorastaniu i muzycznych zmianach. Sam sposób przedstawienia jest bardzo teatralny, musicalowy, wręcz Broadwayowski. No i to też jest atrakcyjne, więc nawet jak komuś może nie do końca odpowiada ta muzyka, no to może chce zobaczyć show. A jak komuś nie odpowiada show, no to może chce posłuchać muzyki. A jak nie odpowiada mu jedno i drugie, no to może chce zobaczyć tę performerkę, która ma wyjątkową charyzmę i potrafi nawiązać kontakt z publicznością. I jeszcze na to wszystko się składa to, że ona śpiewa o uczuciach, takich – że tak to ujmę – z “miękkiego brzuszka”, które dotyczą nie tylko dziewcząt w wieku pensjonarskim, ale przede wszystkim takiej naszej potrzeby, żeby w ogóle móc je wyrażać.
To jest taka muzyka, którą mam wrażenie krytykowano, że jest ona spod takiej egidy “mój drogi pamiętniczku”, ale właśnie moim zdaniem Taylor zamieniła to w swój atut. Tę dziewczęcość, tę wrażliwość i to, że mówi o tym co czuje i nie wstydzi się tego. Nie wstydzi się bycia cringe’ową, nie wstydzi się bycia otwartą, że to się ludziom spodobało. I spodobało się też to, że mogą się tym bawić. Te ery są też świetnym pretekstem do tego, żeby się przebierać, żeby interpretować. Każdy może mieć swoją Taylor. Czego chcieć więcej? No moim zdaniem to już nie jest tylko fenomen muzyczny. To jest jakiś rodzaj opowieści o sławie i tworzenie persony, który być może, nie wiem, jest jakimś wzorem na przyszłe lata. Ponieważ ona jest trochę jak Disney czy Marvel. Już nawet nie ma chronologii czy dyskografii, tylko są złole, są pomocnicy… Jest taki rodzaj świata, gdzie się chodzi i robi questy i są jakieś side questy. No to już nie jest taka zwyczajna narracja o popularnej gwieździe.”
Autorka “Ery Taylor” miała okazję rozmawiać z wieloma osobami z różnych grup społecznych związanych z muzyką. Co najbardziej zwróciło jej uwagę?
“Wydaje mi się, że trochę właśnie to, że ona jest dzisiaj pewnego rodzaju pryzmatem. Po pierwsze, dla wielu ciekawych pytań związanych z branżą muzyczną. Po drugie, z miejscem artyzmu w popkulturze i komercji w ogóle. No i po trzecie, z pozycją kobiet w tym biznesie i w jaki sposób one są traktowane.
To jest historia o tym, jak ten biznes się w ogóle zmienia. Jak przyswajanie muzyki się zmieniało przez lata (bo ona przecież dorastała od czasów płyt CD), aż po platformy streamingowe i na przestrzeni jej kariery można prześledzić wiele zmian dotyczących tego, po co jest nam muzyka i jak jej chcemy słuchać. Też jest to opowieść o tym, jak artyści zarabiają i na czym powinni, czyli o kapitalizmie w muzyce po prostu i konsumpcjonizmie w muzyce.
No i jest też ta opowieść moim zdaniem o tym, jak artysta może się zmieniać, kiedy można mu wierzyć i co to znaczy “autentyczność”. No i też o uczuciach – czy jest na nie miejsce dla tak masowego odbiorcy i czy na przykład artyści, którzy mają bardzo wielu followersów, mogą w spokoju nagrywać muzykę i wypowiadać się twórczością, czy oni mają też obowiązki społeczne, czyli że na nich ciąży wypowiadanie się w ważnych kwestiach. Wydaje mi się, że to w przypadku Taylor jest bardzo ważne pytanie.
Oczywiście nie dotyczy tylko jej, ale ze względu na to, że ona jest ogromną gwiazdą, no to właśnie nasuwają się te pytania dotyczące odpowiedzialności i tego, czy ona nie jest już przypadkiem też liderką społeczną.”
I tu warto wspomnieć o opublikowanych jakiś czas temu badaniach, z których wynika, że około 20% Amerykanów sugeruje się opiniami Taylor Swift. To zaś może mieć wymierny wpływ na nadchodzące wybory prezydenckie w USA.
“Nie sądzę, żeby to było wyssane z palca. Już wcześniej, kiedy się wypowiadała politycznie – czy popierała Joe Bidena, czy zachęcała ludzi, żeby szli do wyborów, czy popierała prawa społeczności LGBTQIA – no to za każdym razem był ogromny odzew.
Zresztą – Swifties, czyli fandom Taylor Swift jest też czymś więcej niż ten fandom muzyczny, ponieważ ma taki wpływ polityczny, żeby zmienić prawo. Na przykład, kiedy Taylor została ostatnio skrzywdzona przez użytkowników sztucznej inteligencji, którzy stworzyli pornografię z jej udziałem, to Swifties się zjednoczyli i zaczęli usuwać te pornograficzne obrazy nawet szybciej niż służby i zastępować je zdjęciami z koncertów. Mieli hashtag #ProtectTaylorSwift i dzięki ich ogromnej interwencji i zwróceniu na to uwagi zostało zmienione prawo w Stanach na bardziej opiekuńcze pod względem osób znanych, żeby się takie rzeczy nie działy.”
A za co można krytykować Taylor Swift? Wbrew pozorom, nasza gościni ma niekrótką listę zarzutów.
“To, że jestem wielbicielką, to jest jeden z powodów, dla których się przyglądam uważnie. Natomiast przyglądam się też oczywiście krytycznie jako osoba myśląca i generalnie postuluję u fanów wszelkich artystów myślenie krytyczne w stosunku do tego, co robią ich idole.
Bardzo nie podoba mi się fakt, że Taylor stara się zatrzeć swoim PR-em to, że jest szkodnikiem klimatycznym. Mogłaby na przykład zrobić chociażby jeden post do 283 milionów followersów na Instagramie dotyczący tego, jak walczyć z katastrofą klimatyczną, albo jakoś jasno ustosunkować się do tego, że jej prywatne samoloty produkują w ciągu miesiąca więcej CO2 niż jedna osoba jest w stanie wyprodukować w ciągu roku. Ona niewątpliwie nie radzi sobie z tym tematem i to mi się bardzo nie podoba.
Chyba najbardziej z tego wszystkiego, co się wokół Taylor dzieje, wydaje mi się, że z konsekwencjami takiego zarządzania swoją tour, swoimi koncertami i swoimi zasobami oraz nie podoba mi się to, że i to teraz pytanie, czy to jest decyzja biznesowa Taylor Swift, czy to jest decyzja przedsiębiorstwa Taylor Swift, który zatrudnia tysiące ludzi, w której Taylor jest częścią, ale nie ma głosu ostatecznego. Chodzi mi o zarabianie pieniędzy nieustająco na wszystkim – produkowanie merchu, który jest coraz gorszej jakości i nie wydaje się koniecznie potrzebny, produkowanie nieustająco kolejnych edycji płyt i wariacji na temat. To oczywiście mogę zrozumieć artystycznie, bo jak się nagrywa i się ma pomysły, to chce się je pokazać światu. Ale z drugiej strony jednak napędza to tę machinę związaną z hiperkonsumpcją. Wydaje mi się, że gdyby Taylor zaczęła się prezentować w mniejszym stopniu w takim świetle, to to też by jej się opłaciło w sensie wartości czy moralności.
To była druga rzecz – zaś trzecia, więc to jest druga rzecz, a trzecia rzecz to rzeczywiście chciałabym, żeby ona była trochę mniej przezorna. Rozumiem, czemu taka jest, bo różne rzeczy ją w karierze spotkały. Niemniej chciałabym, żeby więcej mówiła, żeby udzielała więcej wywiadów, żeby rzeczywiście wypowiadała się na różne tematy. Niekoniecznie takie, jakich od niej oczekujemy, ale takie, na których jej zależy. Wiem, że odpowiedzialność, która na niej ciąży jest ogromna i nie potrafię sobie nawet jej w tym momencie wyobrazić. Niemniej jako fanka, która wierzy jej tekstom i wierzy jej muzyce i widzi, że jest to osoba inteligentna i wrażliwa, to chciałabym, żeby ona też poza tekstami powiedziała coś takiego, co sprawi, że zobaczę w niej człowieka.”
Bardzo mocno w twórczości Taylor Swift wybrzmiewa kwestia obecności kobiet i ich pozycji w życiu społecznym. Wszak, jak powszechnie wiadomo, muzyka jest biznesem mocno zmaskulinizowanym.
“To, że lubię Taylor i lubię pop, na pewno wynika z tego, że ja dorastałam słuchając różnych kobiet i kobiet śpiewających pop-alternatywę, jak Alanis Morissette czy Melodyne Crowe. Ale to nie tylko – słuchałam też Bjork, słuchałam Fiona Apple, słuchałam Patti Smith i przy okazji Britney Spears czy Spice Girls i to mi się w ogóle nie kłóciło. Nie wyobrażam sobie, żeby w muzyce nie było kobiet. A im starsza byłam i im bardziej zaangażowałam się w dziennikarstwo muzyczne, no to widziałam, że te kobiety nie są widoczne. Mało tego – kobiety śpiewające bardziej popularną muzykę są traktowane wręcz pogardliwie. W tym sensie wydaje mi się, że dużo się zmieniło, ponieważ widać, że to kobiety są pionierkami na granicy popu i alternatywy. Chociażby przykładem może być najnowsza płyta Charli XCX (“Brat” – przyp.red.).
Wydaje mi się też, że to, co kobiety powinny robić, to już nawet nie to właśnie walka o to, żeby były bardziej widoczne w warstwie muzycznej, bo są coraz bardziej. Gra toczy się tu o coraz więcej stanowisk wykonawczych, tych związanych z zarządzaniem branżą. Bez tego później dzieją się takie sytuacje, jak z Katy Perry, która nagrała kawałek “Women’s World”. Jest to kawałek, którego producentem jest Dr. Luke, który nie ma najlepszej prasy, jeśli chodzi o traktowanie kobiet. Jest to jakaś wewnętrzna sprzeczność.
Bardzo bym nie chciała, żeby feminizm był tylko taką posypką dla popowych hitów, żeby były bardziej popularne, ale żeby rzeczywiście coś się zmieniało na tej płaszczyźnie zarządczej. Mam wrażenie, że Taylor Swift i Beyonce to są jedyne osoby, które są w stanie tutaj zrobić różnicę, ale to Taylor jest osobą, która nie dość, że została jako pierwsza bohaterką okładki Time’a z powodu swoich osiągnięć artystycznych, to na dodatek jest miliarderką z powodu swoich zarobków tylko i wyłącznie na muzyce. Więc mam nadzieję, że ona się poczuwa do tej roli. Sama walczyła o to, żeby artyści dostawali kasę za obecność na platformach w pierwszych okresach rozwoju platform streamingowych działających na zasadzie subskrypcji. Mam wrażenie, że ten jej precedens związany z nagrywaniem kawałków raz jeszcze też wpłynie na branżę muzyczną. Chciałabym bardzo, żeby branża się na kobiety zaczęła oglądać właśnie nie tylko jako na pewien rodzaj produktu, ale także na pełnoprawne uczestniczki tego, co się dzieje.
Bardzo dobrze się mają te grube ryby na stanowiskach w wytwórniach, ale, zmiana niewątpliwie idzie i bardzo jestem ciekawa, co Taylor zrobi z tym wpływem w następnych latach. Jestem przekonana, że zostanie bardzo długo z nami – pytanie tylko, czy gdzie zainwestuje swoje wysiłki?”
W redakcji mamy już egzemplarz książki “Era Taylor”, choć jeszcze nie mieliśmy okazji jej przeczytać. Spytaliśmy więc autorkę o to, na co powinno się zwrócić uwagę przy lekturze, jeśli nie jest się osobą aż tak mocno siedzącą w temacie.
“Wydaje mi się, że dobrze by było, aby podejść do tego z nastawieniem analitycznym. Warto – jeśli nie docenić – to przynajmniej przyjrzeć się temu, jak są skomponowane te piosenki, bo moim zdaniem nie bez powodu jest to druga po Beatlesach osoba, która miała najwięcej hitów na szczycie Billboardu, a komponowanie piosenki pop jest bardzo trudną sztuką. To jest kawałek, który trzeba zrobić radiowo, chwytliwie, żeby był tym earwormem, ale też, żeby miał sens i przemawiał do emocji. Czyli w skrócie – żeby był rozrywką i rozwojem jednocześnie. Warto bez uprzedzeń podejść do tego, jakie to są kompozycje, a także, jakie to są teksty w teksty i w jaki sposób ona się posługuje słowem. Taylor odebrała już kilka nagród za to, jaką jest tekściarką, zaś i The Times porównywał ją do Boba Dylana, a New York Times do Bruce’a Springsteena. To brzmi jak świętokradztwo tylko i wyłącznie dlatego, że ona operuje w popie, a oni operowali w rocku i alternatywie, no i też byli mężczyznami.
Bardzo bym zachęcała do tego, żeby poczytać to, co ona pisze, albo raczej wsłuchać się, jak ona to śpiewa i przyjrzeć się też temu, jak te kawałki są skomponowane i zobaczyć też, w jaki sposób ona myśli o albumach. One są konceptem – to nie są oderwane od siebie kawałki, tylko to jest pewna opowieść. Zachęcałabym więc po prostu do tego, żeby odsunąć na bok wizerunek, odsunąć te opowieści, odsunąć cały wizerunek marketingowej maszyny i zobaczyć tego ducha, czyli jej wrażliwość i profesjonalizm. Ona się uczyła komponować odkąd miała 12 lat, bo wtedy nagrała pierwszą piosenkę, którą wykonała publicznie, więc warto po prostu zaufać, że jest mistrzowska w tym, co robi i że niekoniecznie trzeba ją polubić, ale że warto patrzeć na nią jako na profesjonalistkę.”
Książka “Era Taylor” dostępna jest pod tym linkiem.
foto: Gareth Cattermole / Getty Images