Polskie community muzyki elektronicznej trawią poważne przypadłości. Zdiagnozujmy je (felieton)

Co jest nie tak z niektórymi członkami polskiego community muzyki elektronicznej? Patryk Wojtanowicz ubrał kitel lekarza i dokonał diagnozy.

fajer

Moim guilty pleasure jest w ostatnim czasie śledzenie dyskusji na stronach skupiających polskie community tanecznej elektroniki. Czyżbym szukał tam merytorycznych dyskusji i kulturalnych wymian opinii? Może trochę tak – ale jestem realistą i wiem, że o tego typu atrakcje łatwo tam nie będzie. To, co często dominuje, jest niestety dokładną odwrotnością tego, o czym wspomniałem wyżej. Hejt i powszechne przekonanie o tym, że „moja racja jest mojsza” zatruwają dyskusję w naszej społeczności, zniechęcając pewną część osób, które być może podniosłyby swoimi opiniami jej poziom. Jakieś trzy lata temu na naszych łamach ukazał się felieton o grzechach głównych organizatorów imprez – teraz więc, dla równowagi, czas na rant na osoby po drugiej stronie sceny.

Ten tekst nie jest o osobach, które po prostu mają inne zdanie od mojego. Każdy ma wszak prawo do swojego spojrzenia na muzykę i to jest w tym wszystkim najlepsze. Grunt to jednak dystans do czegoś, co ma u odbiorców wywoływać emocje bądź dostarczać rozrywkę, a czym jest przecież muzyka. Rzeczą, która jest nie mniej problematyczna, jest także brak zrozumienia, że ktoś może mieć inną opinię od twojej. To, jak kończy się brak tolerancji wobec innego zdania, widzimy w polityce. Szkoda, że niektórzy są tak zacietrzewieni i zamknięci na cokolwiek spoza ich sposobu postrzegania świata, że potrafią zmieszać z błotem inne osoby za to, że mają inny pogląd. I to właśnie o nich jest ten tekst. Nie o zwykłych entuzjastach winyli, nie o zwykłych fanach muzyki trance ani nie o tych, którym po prostu zależy na jakości wydarzeń muzycznych. I przede wszystkim – nie o tych, którzy potrafią dyskutować w internecie z kulturą i zrozumieniem. Oni wszyscy nie bawią się w wojenki w social mediach.

holy techno


Winylowe porażenie mózgowe

Ta choroba objawia się w szczególności u niektórych starszych stażem lub słuchających tych bardziej niszowych gatunków. Gdyby jeszcze krytykowali tych, którzy grając utwory od deski do deski używają przycisku SYNC… Proszę Was, to byłoby zbyt proste. Od tego typu osób oberwać się może dosłownie każdemu, kto nie gra z czarnych placków, które – jak wiadomo – są najlepszym i jedynym słusznym nośnikiem treści audio. Ich zdaniem to umiejętność miksowania z winyli jest jedynym wyznacznikiem, czy DJ może być uznawany za „prawdziwego”. No bo wiadomo, reszta to DJe z laptopa czy pendrajwa, którzy nie są godni nazywać się prawdziwymi DJami. I nie myśl, że uratuje cię granie utworów nieprzepuszczonych przez Rekordboxa na najnowszych Nexusach – jesteś wackiem i tyle, bo używasz nieprawego nośnika!

Wiecie, to tak samo, gdyby kierujący furmankami zżymali się na kierowców samochodów, że są nieprawdziwi, gdyż prawdziwy koń to ten żywy, a nie jakiś tam mechaniczny…

fajer

Tranceseksualizm

To schorzenie nierzadko wiąże się z tym poprzednim. Tutaj jednak głównym kryterium jest gatunek, tak więc przypadłość podobnego typu może występować również wśród fanów innych gatunków. Niemniej, w polskim community muzyki elektronicznej widoczne jest to najbardziej wśród niektórych słuchaczy muzyki trance. Jest bowiem część z nich, która nie jest w stanie pojąć, że ktoś może lubić słuchać czegoś innego, niż oni. No bo wiecie – ich muzyka ma tyle emocji i jest tą jedyną słuszną, której każdy powinien słuchać i każdy powinien produkować. No a jeśli nie słucha, to się nie zna na muzyce. A jak ktoś produkował trance, a już nie produkuje, bo coś innego mu w duszy gra (albo chciał po prostu zarabiać z muzyki), to się sprzedał i zdradził fanów – wiadomo.

Uczulenie na remiksy

„Są utwory, których nie powinno się remiksować” – tego typu komentarze z pewnością mieliście okazję już czytać. Co do zasady możemy się zgodzić, że są dobre remiksy i złe remiksy. Są jednak w naszym community osoby, które alergicznie wręcz reagują na jakąkolwiek większą ingerencję w to, co stworzył oryginalny twórca. W dyskusjach pada wręcz słowo „profanacja”, tak jakby muzyka była czymś świętym i tak jakby to był jedyny słuszny pogląd na tę sprawę.

Ruchowstręt

A to rzuciło mi się na myśl po przeczytaniu komentarzy pod rolką z fragmentem występu DJa Otka. Młody chłopak, ma charyzmę, czuje muzykę, jara się nią, więc się bawi podczas miksowania – i samo to zdaniem domorosłych znawców DJskiej profesji jest czymś złym. Jak przecież powszechnie wiadomo, aby być prawdziwym i profesjonalnym DJem, trzeba być zblazowanym bucem, który nie lubi muzyki, którą gra. Przede wszystkim jednak nie może się do niej za bardzo bawić – bo DJ to ma grać, a nie bujać się jak pierdolony rezus. Toć to brak szacunku do czegoś tak świętego, jak… muzyka rozrywkowa.

Jest jeszcze skręt w drugą stronę, według którego także ci nieruszający się są źli. No bo na pewno stoi tam za karę i nie czuje tego, co gra. A najzabawniejsze jest to, że zarówno jedną, jak i drugą opinię mogą wydać te same osoby.

Scenoza

Wiele osób wybiera festiwale czy imprezy pod względem klimatu, artystów którzy tam zagrają, muzyki tam granej czy tego, gdzie wybierają się ich znajomi. Jest jednak jedna, specyficzna grupa osób, dla której najważniejsze są… sceny. Nie, nie muzyka – a sceny. Choćby lineup imprezy był naprawdę dobrze dobrany i byłby wart ceny biletu, to jeśli scena nie będzie zaprojektowana tak, jak projektuje się sceny na Tomorrowland, to ta impreza automatycznie zyskuje miano festynu czy dożynek. No bo przecież na każdej, ale to NA KAŻDEJ polskiej wsi na festynach stawiane jest nagłośnienie liniowe, duże ekrany LED, pirotechnika czy wyrzutnie konfetti…

Jeśli obawiacie się, że będąc na festiwalu zarazicie się scenozą, to spokojnie – chorujący na tę przypadłość nie są zbyt częstymi bywalcami tego typu imprez. Siedząc przed ekranem komputera wszystko można przecież miarodajnie ocenić.

Kompleks wielkości… tłumu

A skoro o ocenianiu z poziomu komputera… Nie faktyczna obecność na terenie jest najlepszym środkiem do oceny frekwencji, a zdjęcia na social mediach! Domorośli znawcy tematu za pomocą pliku JPG potrafią bowiem stwierdzić, czy impreza była sukcesem, czy kompletną klapą. Każda dziura w tłumie ma znaczenie i ma wpływ na ostateczną ocenę, która przecież może pogrzebać cały marketingowy plan organizatorów. Przecież to niemożliwe, żeby na wydarzeniu na dwadzieścia kilka tysięcy osób były miejsca, gdzie ludzi nie ma. Przecież powinno się od nich robić wręcz duszno na samo spojrzenie na zdjęcie!

holy techno

fajer

Dewocja

Zapytałem googlowskie AI o to, czym jest muzyka. Oto, co otrzymałem:

Muzyka to sztuka łączenia dźwięków, zarówno wokalnych, jak i instrumentalnych, w celu stworzenia kompozycji, która wyraża emocje i przekazuje treści. Jest to dziedzina sztuk pięknych, która angażuje ludzką psychikę poprzez słuchanie i odbieranie dźwięków. 

Dalej wymienione zostały różne perspektywy, poprzez które można postrzegać muzykę. I jedną z nich jest perspektywa funkcjonalna. W skrócie – chodzi o to, że muzyka może służyć okreśłonym celom, i jednym z nich jest rozrywka. A rozrywka, w zależności od potrzeb odbiorcy, może być różnego poziomu. W community muzyki elektronicznej są jednak osoby, które nie potrafią zdzierżyć tego, że ktoś nie traktuje tego rodzaju sztuki z nabożnością, wręcz jak religię lub twór wyższy. Nie potrafią zrozumieć, że muzyka to zabawka i można z nią zrobić, co tylko się chce, i nie każdy musi podzielać ich zdanie. W pewnym stopniu można to jeszcze skumać w przypadku osób, które cenią tylko muzykę poważną czy klasyczną. Ale jeśli mówimy o muzyce trance, która – uwaga, jest muzyką rozrywkową – to traktowanie jej jak świętość, której pod żadnym pozorem nie można znieważyć ani sprofanować, to chyba coś jest nie tak. Śmiem twierdzić, że gdyby ktoś taki stanął kiedyś u władzy, to definicja „obrazy uczuć religijnych” obejmowałaby także Świętą Muzykę Klubową.

Oczywiście pierwsi do osądzenia byliby ci, którzy mają czelność zagrać w swoim secie Zenka Martyniuka. Lucas & Steve, Salvatore Ganacci – szykujcie się na stos!


Co robić, jak żyć?

Jedynym sensownym lekarstwem na tak naprawdę wszystkie wspomniane schorzenia jest DYSTANS DO ŚWIATA. Naprawdę, nie każdy, kto myśli inaczej od ciebie, jest twoim wrogiem. Nie każdego, kto ma inne zdanie na jakiś temat, musisz zwyzywać w internecie. Wiem, czasem jest trudno, ale się da. Świat nie działa w taki sposób, że jeżeli komuś naubliżasz za gust muzyczny czy jakikolwiek inny pogląd na jakąkolwiek inną sprawę, to ten ktoś stwierdzi, że masz rację. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej utwierdzi się w swoim przekonaniu, i psińco ci wyjdzie z twojej misji muzycznego edukowania społeczeństwa. Naprawdę, wystarczy już w naszym społeczeństwie powodów do wzajemnej nawalanki, żeby zatruwać tym wszystkim jeszcze muzykę.

Prosta rzecz – żyj i daj żyć innym. Słuchasz czegoś i coś lubisz? Spoko – ale to nie daje ci legitymacji do tego, aby w imię Świętej Muzyki Klubowej prowadzić krucjatę przeciwko tym, którzy myślą inaczej od ciebie.

holy techno

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?