W końcu nadszedł ten z pewnością wyczekiwany przez wielu dzień. Dzisiaj ukazał się drugi studyjny album Portera Robinsona, zatytułowany “Nurture“. Oczywiście będzie on przez wielu przyrównywany do swojego, zatytułowanego “Worlds“, poprzednika z 2014 roku, gdzie poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko. Mimo wszystko, Amerykanin poszedł w kompletnie innym kierunku artystycznym i konfrontowanie ze sobą tych dwóch dzieł nie będzie miało dużego sensu. “Worlds” ukazało się w ciekawych czasach, gdy autor chciał pokazać światu, iż z EDMu da się również zrobić sztukę. Tutaj natomiast dostajemy bardzo osobisty projekt, w którym raczej próżno szukać czegoś pod granie na festiwalach przez DJów.
Oczywiście brak bangerów z prawdziwego zdarzenia nie musi być minusem. Wszystko zależy od Waszego podejścia do muzyki, i to czy oczekujecie głębokich utworów z przekazem i ciekawą kompozycją czy może nieco prostszych numerów, do których po prostu można sobie poskakać. Tutaj dostajemy materiał, do którego trzeba podejść z otwartym umysłem i również nieco dorosnąć muzycznie, aby w pełni go zrozumieć i nie odbić się jak od ściany.
Mój pierwszy odsłuch “Nurture” uskuteczniłem, wybierając się na spacer po mojej dość malowniczej okolicy pełnej łąk. Serio, zróbcie sobie tą przysługę i również odpalcie ten album idąc na małą wycieczkę w słoneczny dzień. Doświadczenia płynące z odsłuchu są wtedy o wiele bardziej intensywne. To praktycznie ten sam case, co odpalanie kultowego “Nightcall” po zmroku. Dopiero wtedy poczujecie 200% potencjału tego, co jest do zaoferowania.
Jak radzi sobie “Nurture”?
Pierwszy utwór na płycie zatytułowany “Lifelike” to idealne wprowadzenie w świat płyty. To bardzo krótki kawałek, trwający półtorej minuty – jednakże bardzo dobrze nastawia na to, czego mniej więcej możemy spodziewać się dalej. A dalej możemy spodziewać się dwóch dobrze znanych już singli – “Look At The Sky” i “Get Your Wish“. O ile temu pierwszemu nie mam nic do zarzucenia (to naprawdę kapitalny utwór z łatwym do zapamiętania refrenem), o tyle numer 3 w trackliście to średnio ciekawe doświadczenie, które mógłby w zasadzie wykonać dowolny inny zespół muzyki pop.
Nastrojowe momenty
“Wind Tempos” to bardzo ciekawy przypadek utworu trwającego aż 6 minut! Przechodząc do tej produkcji miałem nieodparte wrażenie, iż mógłby to być idealny soundtrack do kolejnego filmu anime Hideo Miyazakiego. W sumie niewiele się pomyliłem, gdyż inspiracją do stworzenia tego kawałka było poznanie przez Portera Robinsona japońskiego pianisty Masakatsu Takagiego – autora soundtracku do filmu “Wilcze Dzieci“. I faktycznie, dużo w tym utworze pianina – a solówka na tym instrumencie zaczynająca się w połowie kawałka to autentycznie jeden z moich ulubionych momentów albumu.
Warto przyjrzeć się tekstom
Z “Musician” mam ten problem, że utwór ten chwilę po premierze w formie singla kompletnie mi nie siedział, jednak po kilku odsłuchach miałem go już na zapętleniu. To również wariacja na temat niewydanego nigdy collabu z Kero Kero Bonito. Po odpaleniu “Mother” miałem za to momentalne skojarzenia z “Divinity“, utworem z poprzedniej płyty. I faktycznie – oba kawałki są stosunkowo podobne, jednak warto zwrócić tutaj uwagę na warstwę liryczną, w której Porter Robinson otwiera się i opowiada o dobrych relacjach ze swoimi rodzicami.
I’m on your side for the rest of your life
Porter Robinson – Mother
You’ll never be alone, don’t you worry my child
And now there’s an empty room you outgrew
But I’m here for you, oh, oh-oh-oh
W późniejszej części “Nurture” dostajemy wiele kapitalnych utworów – takich, jak chociażby bardzo zaskakujące “dullscythe“. Poszatkowane i pianino i bardzo chaotyczna kompozycja potrafią przykuć uwagę. “Sweet Time” to z kolei chyba najnudniejsza produkcja i jeden z najgorszych momentów tego albumu. Następnie natrafiamy na dwa wydane wcześniej single – “Mirror” i “Something Comforting“. Ten drugi zawiera dość mocno EDMowy hook, i warto to odnotować – wszak takich momentów na “Nurture” nie znajdziemy tu zbyt wiele.
Zakończenie z przytupem
Końcówka drugiego albumu Portera Robinsona również stoi mocnymi pozycjami. “Blossom” to akustyczna ballada zadedykowana dziewczynie autora, będąca jednocześnie mocno kameralnym utworem. Potem przechodzimy do wydanego niespodziewanie dzień przed premierą “Unfold” stworzonego wspólnie z Totally Enormous Extinct Dinosaurs. To co przede wszystkim wyróżnia ten kawałek, to klimatyczny początek i szybko wpadający w ucho refren. Na sam koniec Amerykanin postanowił wrzucić “Trying To Feel Alive“, czyli bardzo delikatny kawałek z cudownym bassem.
I had lost my sight
Porter Robinson – Blossom
So you sing to me the beauty you’d been seeing
If I can’t stop time and build a world where God cannot take us
There’s no need to think of time
Pora na kilka słów podsumowania. “Nurture” to album, który z pewnością znajdzie swoją grupę odbiorców, a także spodoba się osobom, które śledzą działalność Portera i wiedzą, jaki kierunek sobie obrał. Natomiast fani, którzy liczyli na “Worlds 2.0“, tudzież osoby wspominające z rozrzewnieniem “Easy” i “Language”, mogą poczuć się nieco rozczarowani. Mało tutaj EDMu – sporo za to pianina i innych akustycznych momentów. To też przede wszystkim bardzo osobisty album z nieco intymną atmosferą, gdzie autor nie boi się wyrażać uczuć do bliskich osób. Nie jest to też niestety album idealny. Ma on nieco słabsze momenty jednak, jest ich stosunkowo niewiele. W każdym razie zachęcamy do odsłuchu, może akurat znajdziecie w nim coś dla siebie.