Ray Volpe to bez wątpienia jedna z ciekawszych postaci na amerykańskiej scenie dubstepowej. Zwycięzca plebiscytu “Best New Arist” według Electronic Dance Music Awards z 2023 roku dał się poznać głównie dzięki przełomowemu hitowi „Laserbeam”. Co ciekawe wyprzedził, on ówcześnie takie nazwiska jak Fred Again.., Tale Of Us, czy Mau P. Po wielu latach wypuszczania EPek, nadszedł jednak czas na debiutancki album, mający pokazać pełnie muzycznych możliwości 28-latka, eksplorując współczesny dubstep, future bass, czy bass house.
Wiele nowości
Cały krążek liczy dokładnie 18 utworów, z czego warto podkreślić – w dniu premiery otrzymaliśmy aż 12 nowych kawałków. Taka ilość jest swego rodzaju ukłonem w stronę fanów, choć mogło być ich jeszcze więcej. Wszak na liście ostatecznie nie znalazło się przykładowo „Bye Bye”, grane na największych scenach przez między innymi ILLENIUM.
Jak sam Ray przyznał, o koncepcji stworzenia albumu myślał bardzo długi czas, lecz nigdy nie było to jakimś wielkim celem w muzycznej karierze. Natomiast z czasem zaczął przebijać się w coraz większej skali, co ponownie napędziło myśli o debiutanckim krążku. Ilość potencjalnego materiału też była niczego sobie. Wszak niektóre tracki jak „AS LONG AS I GOT YOU” czy „WHERE DO WE GO FROM HERE?” liczyły prawie cztery lata bez oficjalnego wydania i tylko czekały na właściwy moment. Album więc był idealną metodą, aby pogodzić wypuszczenie długo wyczekiwanych tracków wraz z nowszymi produkcjami.
Pracowałem nad albumem ponad półtora roku, spędzając niekończące się noce, aby był idealny. Mam nadzieję, że usłyszycie w niej 15 lat twórczości Raya Volpe’a. Chciałem stworzyć projekt, który będzie uosabiał moją dotychczasową przygodę. Od brostepu, melodyjnego dubstepu i basu, ciężkiego dubstepu, bass house’u po wszystko pomiędzy – usłyszycie w nim wszystko, co kocham i wszystko, przez co przeszedłem. Ostatnie kilka lat było nie do pomyślenia, a teraz mogę powiedzieć, że wydałem właśnie album.
Niespodziewany start
Dość niespotykanie album otwiera zmixowane intro wypełnione samplami z jego najpopularniejszych utworów, na czele z mega mocnym nowym dropem. Sam zabieg wypuszczenia intro rozpoczynającego sety nie zdarza się zbyt często, ale Ray postanowił dać swojej społeczności coś ekstra.
Następnie mamy „DANGER” z TYNANem, czyli collab, który był supportowany przez między innymi Excision. Ten, kto śledzi wizualizacje tego oto pana, doskonale wie, czego mógł się spodziewać… Tym razem “ofiarą” jego kreatywności nie padł Shrek, a gra Minecraft. Co jednak wyróżnia ten track to duża dubstepowa energia, która jest motywem przewodnim całego albumu. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, jakoby ów track nie przypominał szkieletu „SEE YOU DROP”, będący kolejnym dużym punktem w dyskografii artysty z niespełna 10 milionami odtworzeń na Spotify.
Mocne brzmienia królują
Im dalej w las, tym się robi ciekawiej. „ROCKWITIT” to nieco krótszy numer z kilkoma przyciągającymi fake outami oraz chaotycznym stylem. Wprawdzie nie każdemu może on podpaść, lecz taki właśnie i ma być jego charakter. Trochę eksperymentowania i mieszania różnych dźwięków ze sobą w ramach zabawy, aby sprawdzić, co działa. Nie jest to jedna z tych melodyjnych pozycji, na które przyjdzie jeszcze czas. Celem było ewidentnie wprowadzenie słuchacza w mocniejsze tony od samego początku.
„WHAT’S UP” to kontynuacja poprzedników z dodatkiem ciekawego sound designu z pomocą Virtual Riota. Od pierwszej sekundy słychać jego wpływ na utwór, a rezultat przypomina wspólne projekty z Modestep czy wcześniejsze współprace z Barely Alive.
Festiwalowe hity
Przed samą premierą „FOREVER, VOLPETRON” otrzymaliśmy kilka ciężkich singli, zapowiadających reszte materiału. Na czele tego zestawu stoi bezapelacyjnie „SONG REQUEST”, który z dziesiątkami milionów odtworzeń stał się dużym viralem i jest obecnie jego największym hitem. Pomysł był genialny i gwarantujący mniejszy lub większy sukces na festiwalach. Chwytliwa melodia i skandowanie jej tuż przed dropem to obowiązkowy punkt każdego seta.
„REWIND” z Sullivanem Kingiem poszło w podobnym kierunku, ale z jeszcze większą dawką agresji i hype’u tuż przed dropem. Metalcore’owe riffy w połączeniu ze zróżnicowanymi dropami to recepta na niezły mosh pit na każdym evencie. To jednak nie najcięższa pozycja z tej piątki.
Słuchając „GET SMACKED” istnieje obawa o popsucie się głośników z powodu jeszcze większej dawki ciężkich brzmień. Albo się ten track kocha, albo nienawidzi. To po prostu kwintesencja połączenia heavy dubstepu i metalcore’u, o co zadbał Vastive, z wieloma dropami i niesamowicie dopełniającą trapową końcówką. Jeśli w swoich słowach Ray Volpe wspomniał o połączeniach wielu tonacji – ten track jest tego dobrym przykładem.
Dorównać obu utworom próbuje skutecznie solowe „PAYBACK”. Tym razem producent postanowił postawić większy nacisk na wpasowanie trapu oraz wokalu, co może podpasować osobom preferujące takie klimaty. W przypadku pierwszego dropu słychać esencję jego solowej twórczości rodem z flipa „Bass From Amsterdam”.
„CRASH OUT” wydane tuż na finishu zamknęło promocyjną piątkę. To kolejny przykład cięższych brzmień, tym razem zahaczająca nieco o brostep. Jedno trzeba całej tej strategii przyznać – utwory świetnie ze sobą współgrają i dały niezłą namiastkę tego, czego można spodziewać się po pełnym albumie. Nic dziwnego, że właśnie te kawałki poszły na pierwszy ogień.
Pewne eksperymenty, ale i melodyjna strona
„THE SOUND” z kolei jest próbą połączenia stylu 28-latka z bass housem, które pewnie ma swoich fanów, choć według mnie nie wybija się niczym specjalnym, co szczególnie obrazują liczby. Z drugiej strony biorąc na tapetę i przysłuchując się początkowi „TAKE ME TO THE RAVE” można było się nieźle zaskoczyć. Tonów bigroom techno mimo wszystko raczej mało kto się spodziewał, lecz to nawet na plus. Natomiast całość ostatecznie płynnie przechodzi w dubstepowy drop z domieszką kilku bardziej stonowanych elementów co zdaje egzamin.
Wraz z „ANESTHETIC” przechodzimy do części bardziej melodyjnej, w której Ray także chciał się sprawdzić. Jak wyszło? Całkiem przyjemnie, choć wielu może powiedzieć, że to dość zwykły euforyczny future bass w jego stylu. Coś w tym jest, ale w bardziej pozytywnym znaczeniu. Trzeba przyznać, że sound design prezentuje się całkiem ciekawie z wieloma warstwami melodyjnymi w tle i innymi fxami. Co zdecydowanie na plus to słyszalne 100% wkładu serca w tę produkcję.
Ostatnie trzy tracki stworzone zostały w strukturze trzech dropów future bass –melodic dubstep znane z wydań Seven Lions, Nikademisa, czy duetu SLANDER. Trzeba przyznać, że robią one robotę. Prawdziwym asem z rękawa wydaje się „CAREFUL WHAT YOU WISH FOR” wydane wspólnie z pop-punkową grupą Point North, tworzącą także w klimatach alternatywnego rocka. I to doskonale słychać w tejże produkcji z połączeniem elektronicznych elementów. Utwór ten może także nieco przypominać dyskografię Kayzo przez dużą ilość gitarowych riffów, które są naturalnie nieodłączną częścią Point North.
Przedostatnia pozycja na liście należy do „AS LONG AS I GOT YOU”, czyli collab ze znanym duetem na amerykańskiej scenie w postaci Adventure Club. Track mocno bazuje na wcześniej wspomnianym melodic dubstepie, w którym swojego głosu użyczył stawiający swoje pierwsze kroki Dalton Diehl. Charakterystyczne dla Adventure Club breakdowny robią dobrą robotę i te fragmenty charakteryzują ten utwór ponad resztę.
No wyszło mu
Ostatni numer „WHERE DO WE GO FROM HERE?” jest ósmą solową produkcją na całym albumie. To także jeden z najstarszych tracków, zamykający na swój sposób 15 lat twórczości Raya. Umiejscowienie go na samym końcu nie jest dziełem przypadku, a mocno zaplanowaną i symboliczną strategią, mające odzwierciedlenie w samym tytule. Co więc dalej dla 28-latka? Oby jak największy jego rozwój w stronę największych elektronicznych scen.






