sunset square

Czas na dogrywkę po Sunrise. Jak wypadła pierwsza edycja Sunset Square? [RELACJA]

Pierwsza edycja Sunset Square to już historia. Przyszedł czas, aby zobaczyć, jak nowy festiwal poradził sobie w Gdyni.

festivaland

Ogłoszenie przez MDT Production zupełnie nowego eventu o nazwie Sunset Square spotkało się z ogromnym entuzjazmem. Bardzo dużą robotę zrobiło tutaj zabookowanie Armina van Buurena, o którego co roku pyta wielu polskich fanów elektroniki – co zresztą stało się w naszej redakcji swego rodzaju memem. Koncept ogłoszenia imprezy na 16 dni przed jej odbyciem się wydawał się bardzo odważny i możliwy do obronienia tylko za sprawą mocnego lineup’owego uderzenia. Uderzenia, które dostaliśmy – oprócz Armina, na Skwerze Kościuszki w Gdyni wystąpili jeszcze między innymi W&W, Fedde le Grand oraz Sikdope. Finalnie sprzedano kilkanaście tysięcy wejściówek – i to samo w sobie miało prawo imponować. A jak było na miejscu? O tym opowiemy wam w naszej relacji.

Łatwiutko na miejscu

Na samym początku należy poświęcić kilka słów na temat miejsca imprezy. Wiele osób mogło być zadziwionym wyborem akurat Skweru Kościuszki. Teren ten gościł już parę imprez, w tym Music Square Gdynia, lecz umówmy się – moc lineup’u jest nieporównywalna. Tak grubych nazwisk tam jeszcze nie było.

festivaland

Dotarcie na miejsce – w porównaniu do Sunrise – było bułką z masłem. Miejsce wydarzenia od dworca PKP dzieliło zaledwie 1,6 km. Jeśli ktoś chciał, na teren mógł bezproblemowo dojechać komunikacją miejską lub przejść się pieszo urokliwą częścią miasta. Cała droga ograniczała się do wyjścia z dworca, skręcenia na ulicę 10 Lutego i pójścia prostą drogą. Co więcej, jeśli ktoś zechciał nieco się zrelaksować przy falach morza, idealnym wyjściem było udanie się na plażę miejską, która znajdowała się paręset metrów od terenu festiwalu.

pdc

Jeśli chodzi o powrót z eventu, zasada była taka sama jak z dojazdem na niego, lecz z małym urozmaiceniem. Jeśli ktoś był głodny, świetnym rozwiązaniem było udanie się pod gdyńską fontannę, gdyż wokół niej rozstawione były restauracje oferujące między innymi gofry, lody czy drinki. Po drugiej w nocy miejsce to cieszyło się dużym zainteresowaniem. I nie ma w tym nic dziwnego – bolące nogi sprawiały, że aż żal było nie pozostać tu na chwilę.

W gruncie rzeczy teren festiwalu nie był ani duży, ani mały. Od wejścia do końcowych barierek dzieliło festiwalowiczów około 250 m. Wydawałoby się, że jest to wystarczająca ilość miejsca, ale nie do końca tak było. Ze względu na akustykę oraz możliwe skargi mieszczaństwa, scenę zdecydowano się umieścić tyłem do wejścia. Niestety, w pewnym stopniu było to niefortunne – na pewnym odcinku po prostu brakowało miejsca, aby można było spokojnie przechodzić bez przepychanek. Ograniczały to poustawiane barierki, dekoracje w formie półmetrowych kamieni, karetka znajdująca się obok oraz sama konstrukcja. Było bardzo ciasno, szczególnie w późniejszych godzinach.

Kontynuując temat sceny – była ona dość imponująca. Głównym elementem był rzecz jasna podzielony na trzy części ekran LED, wyświetlający wszelkie wizualizacje. Jego środkowa część miała po bokach dodatkowe reflektory nadające oświetlenia, co przy niektórych utworach – takich jak “Tarzan” Armina i duetu Blasterjaxx – robiło prawdziwą robotę. Nie obyło się od typowych dla festiwali dyszy CO2, wyrzutni iskier, wytwornic ognia, czy armat konfetti. Nad głową występującego DJa zdecydowano się zamontować półokrągły daszek układający się w kształt logo Sunset Square. To raczej nie było zamierzone – wszak tego typu daszki widywaliśmy już na wielu imprezach – ale i tak akcent ten wyszedł spoko.

  • sunset square
  • sunset square
  • sunset square

Oczywiście nie zabrakło stoisk z jedzonkiem i napojami. Trasa od gastronomii pod scenę – mimo niezbyt wymagającej dla nóg uczestników wielkości terenu – potrafiła potrwać nawet więcej niż 5 minut. Wszystko to przez dużą frekwencję połączoną z dość wąską przestrzenią do chodzenia. Dodając do tego czekanie w dość sporej kolejce, można było nieźle przeliczyć się z czasem. Tym bardziej, jeśli szło się pierwszy raz po coś do picia. Gorzej wyglądała sytuacja ze stanowiskami z jedzeniem, które były umieszczone jeszcze dalej – choć przynajmniej tam ilość ludzi była mniejsza.

Dużo ludzi. Ale serio – dużo

W tym momencie warto wspomnieć, że ilość sprzedanych biletów – zdaniem organizatora – wynosiła 12 tysięcy. Przy zaledwie szesnastodniowej kampanii sprzedażowej robi to kolosalne wrażenie. Czy faktycznie było tyle ludzi? Ciężko powiedzieć, choć trzeba docenić dobrą robotę, jaką wykonały osoby odpowiedzialne za zorganizowanie tego eventu. Na social mediach wiele osób komentujących Sunset Square podkreśla, że nie spodziewało się tak sporej frekwencji. Eksperyment pod tytułem “dogrywka po Sunrise” zdecydowanie zdał egzamin.

festivaland

pdc

Jeśli chodzi o akustykę, była ona bardzo dobrze wyważona. Będąc czy to w środku tłumu, czy kapkę bliżej na spokojnie można było usłyszeć drugą osobę w tłumie. Bass nie wysadzał uszu (co na niektórych wydarzeniach jest problematyczne), a utwory były słyszalne w bardzo dobrej jakości. Nie było również żadnych problemów technicznych. W tej kwestii organizatorzy spisali się wybornie.

To o muzyczce

Czas na powiedzenie sobie to i owo o muzyce. Na wstępie zaznaczę jednak, że nie było mnie pod sceną na drugim i czwartym secie (Kris b2b Matys i Fedde le Grand). Na miejscu pojawiłem się jednak już na występie otwierającym imprezę, za który odpowiedzialny był EMDI. To nie pierwszy jego opening na dużym festiwalu i to doświadczenie było słychać. Robert klasycznie postawił na różnorodność brzmień w swoim secie, począwszy od melodyjengo tech-house’u, po future rave. Nie zabrakło również autorskich produkcji, takich jak “L.S.D.” albo “Terrified”. Całkiem przyjemny set na rozpoczęcie długiego wieczoru.

W późniejszej części przyszedł czas na dość rozpoznawalnego artystę w naszym kraju, który za 3 miesiące ponownie nas odwiedzi w listopadzie, podczas Don’t Let Daddy Know w gliwickiej Arenie. Mowa o Topicu, którego set był całkiem różnorodny. Pierwsza połowa była okraszona w bardziej radiowe single z różnymi dropami, druga zaś w klimatach tech-house’owych oraz big room techno. Warto zaznaczyć – nie był to do końca set kopiuj + wklej z jego ostatnich eventów, co dla osób śledzących występy DJa jest plusem. Niemiecki producent nie mógł również pominąć zagrania swoich hitów takich jak “In Your Arms”, “All Or Nothing”, czy “Kernkraft 400 (A Better Day)”. Ponad godzinne show zamknął klasyczny dla Niemca mashup “Breaking Me” oraz “Opus” – to świetnie dopełniło ponad godzinny występ.

Po dość spokojnej przystawce przyszedł czas na mocniejsze brzmienia, które zafundował duet W&W. Holendrzy po raz ostatni byli w Polsce podczas Sunrise Festival w 2019 roku i od tamtego czasu zmienili nieco swój repertuar. Panowie przede wszystkim przeszli w remixowanie klasyków muzyki klubowej, choć nie tylko. W Gdyni rozbrzmiały więc festiwalowe wersje takich kawałków, jak “Livin’ On A Prayer”, “Live is Life”, “Stamp On The Ground”. Duet nie ograniczał się jedynie do takich brzmień, albowiem zagrali swoje klasyczne tracki takie jak “Live The Night”, “Arcade” oraz “God Is A Girl”. Nie zabrakło wielu nowości – takich jak collab z Da Tweekaz, czy produkcje pod aliasem NWYR. “Crowd Control” również się odbyło, i to dość pomyślnie – choć to zawsze zależy od zapału uczestników na konkretnych częściach parkietu. Ogólnie rzecz biorąc, Holendrzy z łatwością złapali dobry kontakt z publicznością. Dla fanów Rave Culture był to z pewnością występ, do którego niejednokrotnie będzie można wracać wspomnieniami.

Gwiazda wieczoru

Skłamałbym mówiąc, że ludzie przyjechali tu dla artystów innych niż Armin van Buuren. Jego występ trwał aż dwie godziny i to – oprócz oczywiście samej obecności Holendra – mogło zainteresować. W tym czasie producent zaprezentował gdyńskiej publiczności szeroki wachlarz utworów. Dla wielu już samo intro powodowało ciarki na ciele – był to przecież future rave’owy remiks “This Is What It Feels Like”. A to był dopiero początek. Ikona trance’u postawiła na różnorodny repertuar – raz puszczając radiowy hit z festiwalowym dropem, potem tech-house’owe produkcje, aby na końcu przejść w trance. Był to kolejny solidny występ tego wieczoru, a takich do tej pory nie brakowało.

Wraz z zakończeniem seta przez Armina, ilość festiwalowiczów diametralnie się zmniejszyła. Czy Sikdope się tym przejął? A skądże – polski producent dawał do pieca nawet mocniej niż W&W. Twórca “Snakes” – podobnie jak rok temu na Sunrise – zafundował intensywne show w akompaniamencie wszelkich mocnych klimatów. Był agresywny tech-house, techno, hardtrap, riddim, bigroom, a nawet drum and bass, który coraz śmielej pojawia się w setach różnych twórców. Były też nowości – na czele z autorskim remiksem “Drifting”, kolejnego radiowego hitu od Tiesto. W odróżnieniu od zeszłorocznego seta, Dawid postawił na większą ilość mniej znanych produkcji kosztem mixowania tych bardziej popularnych jak “Bad”, “The Hum”. W repertuarze zabrakło również produkcji, które odniosły znaczny sukces na platformach streamingowych, w tym “Unicorn Zombie Apocalypse” czy “Get Out”. Nie oznacza to wcale, że było źle, bo było wyśmienicie.

festivaland

Kilka słów na koniec

Podsumowując, impreza z pewnością należała do tych udanych, i to pod wieloma względami. Po pierwsze – był to sukces kasowy, wszak wejściówek nie sprzedało się kilkaset, czy parę tysięcy, a o wiele więcej i to w tak krótkim czasie. Po drugie – publika potrafiła się zachować. Było kulturalnie, nie zauważyłem sytuacji konfliktowych. Wiele osób chciało się po prostu dobrze bawić, to cieszy. Tym bardziej że przedział wiekowy uczestników eventu był duży. Pojawiło się sporo osób zarówno w młodszym wieku, jak i tych starszych. I po trzecie – muzycznie wydarzenie się obroniło, a to raczej jest w tym wszystkim najważniejsze. Nikt nie został odwołany, wszystkie występy odbyły się planowo. To pokazuje, że dobierając odpowiednie miejsce z odpowiednim lineup’em, można skutecznie zorganizować festiwal na poziomie. Czekamy na kolejną edycję!

festivaland

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?