Naczelną kwestią, która nas – jako muzycznych świrów – przekonuje do uczestnictwa w festiwalach jest muzyka. Interesujący lineup, światowe gwiazdy, ciekawe występy, dedykowane sceny – to znaleźliśmy na Sziget Festival. Nasz redakcyjny timetable był pełen rozterek, poświęceń i pytań. Gigantyczne wydarzenie na terenie Budapesztu intryguje nie tylko elektronicznymi nazwiskami. Na jakie występy trafiliśmy, co możemy o nich powiedzieć i czy mamy swoich ulubieńców? O tym dowiecie się poniżej.
Zanim jednak zajmiemy się muzyką – zapraszamy do sprawdzenia pierwszej części naszej relacji z eventu, która dotyczy terenu imprezy, scen, gastronomii i innych tego typu spraw. Znajdziecie ją pod tym linkiem.
Środa – 10.08
Po przedostaniu się przez bramki i pobieżnym zapoznaniu się z terenem, zagościliśmy na dłużej na scenie Colosseum, gdzie przyciągnęło nas ciężkie techno serwowane przez Francois X. Od razu wiedzieliśmy, że często będziemy tu wpadać. Klimat konstrukcji oraz prezentowanego lineup’u zapowiadał się lepiej, niż dobrze.
Następnie skierowaliśmy się jednak ku scenie głównej, na której wystąpili przedstawiciele elektroniki – RUFUS DU SOL. Występujące w formie live actu trio nie zawiodło i zaprezentowało swój najnowszy materiał oraz największe hity. Muzycznie byliśmy oczarowani, jednak dość wczesna pora koncertu (po godzinie 19) nie dopełniała klimatem. Uważamy, że polski, wieczorny slot australijskiej formacji robił lepszą robotę na FEST Festivalu (relację z chorzowskiej imprezy znajdziecie pod tym linkiem).
Po elektronicznej podróży przyszedł czas na – naszym zdaniem – najlepszy występ sceny głównej całego Szigetu. Dua Lipa skradła show wyjątkową scenografią, specjalnymi editami i niesamowitą energią. Artystka przeniosła swój stadionowy show na deski festiwalu w spektakularny sposób. Nie było chwili na nudę, a mieliśmy też akcenty dla fanów elektroniki. Jednym z nich było przejście z oryginału “One Kiss” do remiksu Olivera Heldensa. Playlista wybrzmiewająca przed samym występem równie ciekawa, wraz z klasykami house czy disco.
Hardowy takeover
Nocą nasza uwaga zwrócona była ku scenie Party Arena, którą przejął kolektyw Q-Dance. Zarówno legendarny Zatox jak i Sub Zero Project rozkręcili świetną zabawę. W secie tego pierwszego roiło się od hardstyle’owych wersji popularnych hitów. U drugich rządziły głównie oryginalne produkcje. Duet premierowo zaprezentował chociażby kolaborację z W&W. Ich set zdecydowanie porwał cały parkiet. Po nich wystąpili Atmosfearz wyjątkowo w formule b2b z Keltekiem, a następnie za deckami zameldowali się Frequencerz, Rebelion i Sefa. Niestety – trudy podróży uniemożliwiły nam pozostanie na późniejszych setach.
Przed stosunkowo wczesnym powrotem do domu pochillowaliśmy nieco przy secie Tourista. Brytyjczyk grał bardzo klimatyczne brzmienia z gatunków breakbeat i uk garage.
Czwartek – 11.08
W drugi dzień mając więcej czasu i sił, podjęliśmy się zwiedzania niemalże całego terenu festiwalu. Zawitaliśmy na praktycznie wszystkie sceny muzyczne oraz teatralne. Dzięki temu zaznaliśmy dźwięków lokalnych, jak i mniej znanych, zagranicznych artystów. Podziwialiśmy ciekawe tereny przy m.in. Magic Mirror czy przestrzeni cyrkowej.
Odwiedziliśmy też plażę, która miała swój wyjątkowy klimat. Miejsce to było odgrodzone od wody, ale pomimo tego można było się wychillować. Scena z łagodnymi dźwiękami, bar, miejsca do siedzenia, a kilkanaście kroków wcześniej huśtawki i strefa jednej z marek alkoholowych, ozdobiona w kwiatowym stylu.
Muzycznie, Main Stage tym razem podbiły zespoły indie rockowe – Bastille i Kings Of Leon, a na Freedome show skradł chociażby Riles. Obie formacje na głównej scenie dały radę, a utwory w wykonaniu na żywo brzmiały tak samo, jak i czasem lepiej, niż w wersji studyjnej. Zdecydowanie była to gratka dla bardziej świadomych fanów muzyki, szczególnie slot headlinera. Tego dnia popowe brzmienia poszły na bok.
Dzień pod znakiem dubstepu
Colosseum znów przejęły brzmienia undergroundowe, jednak skręcając w eksperymentalne klimaty. Czwartkowego wieczora główną uwagę ponownie zwróciliśmy ku Party Arenie, którą przejęli reprezentanci muzyki basowej. Otworzyli ją lokalni reprezentanci sceny riddimu – Skrude & Myamo oraz Dublic. Ci drudzy bardzo pozytywnie nas zaskoczyli. Rozpoczęli z grubej rury, nie dając litości osobom na parkiecie. Końcówka ich seta stała pod znakiem… drum and bassu.
Później artyzm połączony z bardziej rozpoznawaną odsłoną bass music ukazał Apashe. Dimension wskoczył na slot Alison Wonderland, dając przy tym drum and bassowy popis wśród dubstepowych świrów. Brytyjczyk zaskoczył nawet wiernych fanów, a wśród selekcji autorskich produkcji znalazło się miejsce na wstawki techno czy house. Do twardego stanu rzeczy powrócił NGHTMRE, którego tylko na chwilę udało nam się złapać na Sunrise Festival. Amerykanin pokazał to, z czego jest doskonale znany – energetyczną mieszankę dubstepu, trapu, czy bass house’u, wraz z wokalami czy produkcjami szeroko znanymi. Taka klubowa impreza, ale w bardzo mocnym stylu.
Finał naszego dnia to Dirtyphonics, czyli panowie, którzy nie mieli litości nawet o 3 w nocy. Rampage w domu to idealne określenie ich wyczynów, do których mało kto wytrwał. Potężne zakończenie tak intensywnego dnia, choć za nimi w czasotabelce znalazło się jeszcze miejsce na lokalnych artystów. Przy wyjściu zajrzeliśmy na Colosseum do Setha Troxhlera, który rozkręcił okrągły parkiet solidną selekcją.
Piątek – 12.08
Piątek zdecydowaliśmy się rozpocząć na Mainie, słuchając popisu dwóch popularnych artystów słynących z szerokiej rozpiętości gatunkowej. Stromae dał bardzo artystyczne show na głównej scenie. Świetna oprawa w postaci animacji, czysty wokal francuza, jego humor oraz prezentacja mniej i bardziej znanej twórczości. Idealny slot festiwalowy, łączący zabawę i sztukę. Nie brakowało też “Papaoutai” i “Alons On Dance”, którym zakończył występ. Nawiązał również (podobnie, jak na FEST Festivalu) do TikTokowego trendu, co spowodowało uśmiech na twarzach młodszej publiki.
Zmiana klimatów
Na scenie Freedome w między czas swój występ rozpoczął Slowthai. Brytyjski raper otworzył koncert swoim starszym, trapowym materiałem, a po nim przeszedł do ostatnich romansów z muzyką punk, jak chociażby “Doorman” z Mura Masą. Jego energia, zachęcanie do przyśpiewek czy zaproszenie fana z tłumu do zaśpiewania jednego z numerów potrafiła pozytywnie zaskoczyć. Popis Tyrona to fajny kąsek nawet dla tych, którzy nie siedzą w takich klimatach. Na koniec zaserwował on niespodziankę – “Barbie Girl” od Aqua.
Wracamy na największą ze scen. Gwiazdą numer jeden tego dnia festiwalu był jednak niewątpliwie Justin Bieber, którego z ciekawości również częściowo sprawdziliśmy. Chociaż hity jak legendarne “Baby” rozgrzały publikę, to saego show nie oceniamy najlepiej. Kanadyjska gwiazda sprawiała wrażenie ospałej, znudzonej. Może to taki koncept? Mimo to, na pewno czymś przyciąga rzeszę fanów.
Koncertowi nie można odmówić spójności, rozmachu w postaci tancerzy czy ciekawych animacji, ale nie był to festiwalowy show. Zabieg w postaci np.: kilkuminutowego instrumentalnego popisu niezbyt pasuje do konceptu występu popowej gwiazdy. Pomimo uczestniczenia w połowie koncertu, bardzo się ono dłużyło i za tą samą sprawą – nudziło. Dua Lipa, pomimo krótszego doświadczenia, na scenie pokazała lepsze show.
Melodyczny piątek
Na Colosseum tego dnia na wyróżnienie zasługuje selekcja Boston 168. Twardsze techno w ich wykonaniu w formule live podbiło serce damskiej części reprezentacji redakcji.
Piątek to kolejny z kolei dzień, który spędziliśmy głównie na scenie pod patronatem Ticketswap. Tym razem Party Arena zmieniła swój repertuar na gatunek Melodic Techno. Repertuar stanowiły cztery dwugodzinne sety, w tym dwa od czołowych aliasów tej sceny, jakimi są Mathame i Mind Against. Pierwszy z duetów zaczął nieco spokojniej. Z czasem rozkręcili się chociażby techno editem… “Ni**as in Paris” czy “Turn off The Lights”. Ci drudzy od razu preferowali bardziej euforyczne brzmienia, które umiejętnie serwowali przez dwie godziny. Muzyka serwowana tej nocy nas zahipnotyzowała i popchnęła 1/2 reprezentacji Shining Beats pod same barierki. Uważamy te sety za kandydatów na najlepsze występy na całym festiwalu.
Sobota – 13.08
Sobota stała przede wszystkim pod znakiem występu Calvina Harrisa – wszakże występy tego pana w Europie to wciąż rzadkość. Przed nim spędziliśmy czas na Colosseum, gdzie klimaty dark disco serwowali Secret Factory oraz Musemeci b2b Phunkadelica.
Burzliwy występ Harrisa
Set Calvina Harrisa zaskoczył nas od samego wejścia za decki. Brytyjczyk postawił na klimaty dominujące w latach 2012-2015, prezentując swoją twórczość i nie tylko. Od początku dominowały w nim numery z gatunku big room i innych styli popularnym w tym okresie. Po kolei serwowano – oczywiście – największe hity szkockiej gwiazdy, czy to w formie oryginałów bądź mashupów. Choć nie bawiliśmy się źle, to osobiście odczuliśmy pewien niedosyt.
Nasza redakcja pod względem oczekiwań była podzielona na dwa obozy. Julka przewidywała, że występ będzie bardziej komercyjny, ze względu na profil imprezy. Michał spodziewał się bardziej typowo house’owych brzmień oraz oczekiwał więcej pod kątem wizualnym. Według niego scena nie została praktycznie w ogóle wykorzystana. Damska część reprezentacji uważa, że animacje były po prostu okej – nie zachwyciły, ale dały radę na tego typu scenie. Muzycznie? Michał po tegorocznym powrocie Szkota do występów spodziewał się odrobinę więcej, niż szablonowego mainstage’owy seta. Julka dodaje, że nie był to nawet set godny mainstage EDMowej imprezy. Był to po prostu przekrój większości największych komercyjnych hitów Calvina, bez żadnych punktów zaczepienia dla bardziej świadomych fanów elektroniki.
EDM w żyłach płynie?
Po secie Calvina nasze drogi rozeszły się. Michał udał się na Colosseum, gdzie załapał się na końcówkę seta Glowala. Jego setem tej nocy był jednak Patrice Baumel, który w swoim stylu zagrał minimalistycznie, ale melodycznie i hipnotyzująco. Zdaniem męskiej części reprezentacji nie zawiódł również Joris Voorn, którego występ wysłuchał jednak jedynie w części.
Julka zboczyła na Party Arenę kontrolować sytuację podczas typowo EDMowego dnia. Publika z namiotu już się wylewała podczas seta duetu Ofenbach. Francuzi to królowie komercji i (nadal) chaotycznej selekcji. Tym samym wiele się od ubiegłorocznego FESTa nie zmieniło. Jeśli ktoś chce posłuchać i pobawić się do miliona hitów na raz, to trafił idealnie. Jeśli oczekuje się czegoś więcej muzycznie, to adres zupełnie nie ten.
Następnie za decki wszedł Alan Walker, ale z parkietu już nikomu nie udało się uciec. Na scenę nie dało się po prostu wejść, więc odpuściliśmy ten występ.
Damska część redakcyjnej reprezentacji poszła w poszukiwanie alternatywy. Przez to kierunek obrano w stronę Freedome, gdzie scenę przejęła TSHA i zamieniła tę przestrzeń w housową imprezę. Jednak Julka nie ustała tam na długo, gdyż w drodze usłyszała… drum and bass. Na Hajogyar Petofi Stage decki przejął reprezentant tego gatunku, serwując w tym neurofunkowe czy liquidowe działa. Selekcja ta na tyle się jej spodobała, że została tam na dłużej.
Colosseum ponad wszystko
Po 2 powrót na Colosseum, by zanurzyć się w secie Jorisa Voorna. Dwie godziny naprawdę klimatycznej podróży zostały przerwane – z ciekawości – występem Tits Gang na Party Arena. Żartobliwie nazywane przez Julkę “NERVO w domu” zachęciły ją do zostania na parkiecie dubstepowymi bangerami. Jednak takie brzmienia to jedynie chwila. Potem selekcja była bardzo podobna do “oryginału”. Powrót na scenę Samsunga, gdzie w ciągu godziny Kölsch czarował od pierwszych minut. Nie przeszkadzał nadmiar ludzi czy zmęczenie, dzięki czemu udało się wytrwać większość występu. Bliżej 5 sprawdzono, co i jak u JumoDaddy, który zaskoczył… drum and bassami. Ten gatunek to zdecydowanie magnes dla Julki, ale pływanie muzyczne na Koloseum tym razem wygrało. A chwile później zmęczenie. I śpiulkolot.
Niedziela – 14.08
Piątego dnia festiwalu odczuwaliśmy już mocne zmęczenie. Postanowiliśmy więc nieco oszczędzić sił. Na scenie głównej sprawdziliśmy Anne Marie. Mega sympatyczna kobieta, która zaprezentowała swoje największe hity potrafiła skraść serce. Brytyjka swoim występem pokazała, że nie bez powodu dostała szansę jako solowa artystka. Po 21 na Colosseum gdzie muzykę w rytmach disco serował Gerd Janson. Jednak headlinerem tego dnia festiwalu był Tame Impala.
Psychodela opanowała Sziget. Zaczarowane dźwięki od Kevina Parkera to był jedynie dodatek do zaprezentowanego show. Występ w ramach trasy Slow Rush swoją spójność ukazywał już rozpoczynając intrygującym intro. Później tylko nastała ferajna kolorów, przepływających po ciele ciarek. To tak na trzeźwo. Wszystkiemu towarzyszyły efekty na kamerze, wyświetlane na bocznych ekranach, mnóstwo świateł i laserów. Głównym smaczkiem było koło z ledami, które może przypominać konstrukcje od Swedish House Mafii. Jednak ten obiekt poruszał się w górę i dół w drugiej części występu. Trochę długo musieliśmy na nie czekać, ale było warto. Kompletny popis charakterystycznego dla Australijczyka klimatu. Tylko gdyby nie publika… to by było idealnie.
Freedome całą noc
Michał z kolei noc spędziłem na scenie Freedome, którą przejęli uznani reprezentanci elektroniki. Na pierwszy ogień poszedł Caribou. Choć jest to jeden artysta, to występuje w formule live, czyli z zespołem grającym na elektronicznych instrumentach (podobnie jak chociażby Tycho). Panowie stworzyli bardzo przyjemny klimat, grając specjalne wersje utworów jak “Can’t Do Without You”.
Następnie przyszedł czas na dwóch artystów, co do których niektórzy mogli mieć wątpliwości, czego się spodziewać. Wszakże Jon Hopkins regularnie wydaje muzykę filmową i ambientową, a Floating Points wydał ostatnio album… jazzowy. Obaj panowie na Szigecie zaprezentowali się jednak ze swojej ciężkiej, elektronicznej strony. Jon Hopkins rozpoczął od ostrego techno, by pod koniec wejść w bardziej euforyczne, melodyjne brzmienia. Większą część seta stanowiły specjalne edity jego oryginalnych utworów, które robiły naprawdę duże wrażenie. Floating Points z kolei przez pierwszą godzinę grał głównie tech house, by pod koniec liznąć nieco klimatów breakbeat i uk garage. Choć nie zachwycił nas aż tak jak Jon Hopkins, to obaj panowie udowodnili, że potrafią rozgrzać parkiet równie dobrze, co wydać szeroko uznany album.
Bass House’owo
Party Arena znów pod patronatem jednego gatunku… choć nie do końca. Bassowe brzmienia były głównym motywem, z którego w lineupie wyłamywali się headlinerzy. Steve Aoki, czyli typowo imprezowy gracz, jak i tajemniczy, dubstepowy projekt ATLiens. Julka zajrzała jednak na pierwsze sety. Phlegmatic Dogs, czyli podopieczni wytwórni Night Bass zaprezentowali naprawdę dobrą selekcje, a klimat w trochę lżejszym wydaniu podtrzymali Volac.
Poniedziałek – 15.08
W ostatni dzień festiwalu można było dostrzec u większości uczestników zmęczenie. Widać było, że jest to poniedziałek – końcowa faza imprezy. Daliśmy jednak z siebie wszystko, by spróbować wykorzystać ten szósty dzień do końca. Choć odpuściliśmy szansę na zostanie na całym, aż 4-godzinnym secie Eelke Kleijna, to te 1-2 godziny które mieliśmy okazję usłyszeć brzmiały naprawdę dobrze. Resztę musimy nadrobić, bo artysta streamował swojego seta. Julkę szczególnie zaczarowała muzyka od Holendra, jednak przyszedł czas na headlinera, na którego tego dnia zdecydowanie wyczekiwała.
Powrót małp
Główną scenę ostatniego dnia zamykali Arctic Monkeys. Brytyjczycy po długiej nieobecności powrócili do koncertowania, a Sziget był jednym z pierwszych przystanków. Legendarna grupa jako główny element dekoracji miała ogromne, świecące koło, przypominające przerośniętego LEDowego ringa. Wewnątrz niego ekran, a jako ozdoba kula dyskotekowa z nazwą kapeli. Minimalistycznie, ale ciekawie. Jednak jak muzycznie? Świetnie zarówno dla niedzielnych słuchaczy, jak i fanów pełnej dyskografii. Większość setlisty to były największe hity, a energia zespołu nie potrafiła utrzymać w miejscu. Głos Alexa brzmiał świetnie na żywo, trudno byłoby tu się do czegoś przyczepić. Zabawa jak za dawnych lat, gdzie brzmienia gitarowe wiodły prym. Tłum śpiewał z największych sił nawet na tyłach. Obok Dua Lipy najlepszy zdaniem Julki występ tego muzycznego tygodnia.
House’owy koniec/początek tygodnia
Michał zdecydował się zregenerować siły na dobrze zapowiadającą się noc, która stała głównie pod znakiem (tech) house’u. Ten gatunek królował na Party Arenie, jak i na Colosseum. To chociażby u La Fleur. Szwedzka DJka zagrała dobry set, pod koniec wplatając nawet muzykę trance, dobrze wprowadzając do następnego występu legendarnego Sashy. Set Brytyjczyka był świetną dawką progresywnych i trance’owych klimatów. Pod koniec nasz skład znów był w komplecie, na scenie pod patronatem Ticketswap. Akurat grali Amedeo Picone czy Florentii, którzy dali świetną rozgrzewkę pod znakiem Elrow.
Po nich występowała wyczekiwana przez nas gwiazda – Claptone. Set zamaskowanego Niemca był niesamowicie energicznym show, na co składały się muzyczne bangery, jak i wyjątkowa atmosfera wydarzenia Elrow. Charakterystyczne remiksy producenta, house’owe klasyki w takim miejscu wybrzmiewały z podwójną siłą, przez co trudno było wyjść z tej sceny. Party Arenę na koniec przejęli Solardo, którzy rozpoczęli w lżejszych niż poprzednik klimatach. I to był z naszej strony koniec muzycznej przygody z Szigetem.
Podsumowanie
Na pewno sporym zaskoczeniem było dla nas istnienie elektroniki na wyspie w tak szerokim zakresie. Na papierze, w lineupie było to jasne jak słońce – dwie sceny poświęcone tym brzmieniom i kropka. Potężny ich skład, który by spokojnie nam wystarczył. Jednak tak naprawdę Sziget takimi dźwiękami stoi, a reszta gatunków to dodatek. Main Stage kończy swoje działanie, robi się odsiew i startuje prawdziwa zabawa. Pełno pasjonatów, jak i imprezowiczów. Jedynie czegoś takiego wcześniej zaznaliśmy na FEST Festivalu, choć nie w tak dużym stopniu.
Podział danych dni na gatunki również wprowadza selekcję wsród fanów oraz zachęca do poznania lokalnej sceny. Idę na dubstepy, a duże nazwy to tylko dodatek. Nie czekam na jednego artystę, czekam na cały dzień. Dużo muzycznych pozytywnych zaskoczeń, a Ci, którzy mieli nie zawieść – nie zawiedli. Co prawda latanie od sceny do sceny jest męczące, ale te skupiające elektronikę były dosłownie obok siebie. To ułatwiało sprawę i często wybór.
Sześć dni ze światowymi markami muzycznymi to stanowczo (za) dużo. Lineup Szigeta nie pozostawia luk, pokazując szeroko rozpoznawalnych artystów, jak i talenty mniej znane, jak i te lokalne. Trudno było znaleźć czas na odpoczynek, a często wiązało się to z wyrzeczeniami. Węgierska impreza to miejsce, do którego można jechać w ciemno. Jeśli lubisz elektronikę – nie masz czego się obawiać. Słuchasz też innych gatunków? Jeszcze lepiej. Lineup co najmniej kompletny.