Ultra Music Festival, od kiedy tylko pamiętamy, kojarzone było jako event jedyny w swoim rodzaju. Swoiste rozpoczęcie sezonu festiwalowego wychowało de facto dość solidne pokolenie fanów tanecznej elektroniki, których nie brakuje także w redakcji Shining Beats. Wielu z nas zarywało bowiem noce, aby śledzić na livestreamach występy najjaśniejszych gwiazd EDMu na scenach postawionych w centrum Miami. Wspomnień związanych z UMF’em nie brakuje – a jako, że zbliża się pierwsza po pandemii edycja imprezy, to postanowiliśmy wrócić pamięcią do przeszłości.
Pewnego wieczoru odbyliśmy w redakcji burzę mózgów, podczas której rzucaliśmy jak z rękawa propozycjami najbardziej pamiętnych występów. Z tego zbioru wybraliśmy dziewięć setów, które przypomnimy Wam w tym tekście. Naprawdę jest co wspominać!
Carnage (2016)
Patryk Wojtanowicz: Możecie być zaskoczeni tym wyborem i wcale mnie to nie dziwi. Jednakże występ twórcy znanego teraz jako GORDO był w pewien sposób rewolucyjny. W głównej mierze dlatego, że nikt przed tym występem nie grał na Mainstage’u Ultra Music Festival tak ostro. Dostaliśmy więc naprawdę solidną mieszankę trapu i hardstyle’u, której jak dotąd próżno było szukać na wypełnionej jak dotąd bigroomem, future- czy progressive house’m imprezie. Set ten, zapowiadany w social mediach przez Diamante hasztagiem #RIPULTRA, z pewnością pozwolił na nieco odważniejsze ruchy bookingowe w kolejnych edycjach. Nie jest to występ wybitny i pełny wiekopomnych dla EDMu chwil, ale z pewnością dość istotny dla samej imprezy, która w kolejnych latach stała się bardziej różnorodna.
Hardwell (2013)
Marcin Gappa: Jeden z tych setów, do których lubię wracać. Jest to dla mnie osobiście sentymentalna podróż, bo to właśnie od tego seta bardziej zagłębiłem się nie tylko w twórczość Holendra, ale i również w muzykę elektroniczną jako taką. Pamiętam do dziś, jak przy pierwszym odsłuchu ciarki wywoływały mashupy utworów, które wtedy znałem, a nie było ich zbyt wiele, jeśli chodzi o EDM. Nie ma co się dziwić, bo Robbert był wtedy w wysokiej formie i ten set jest uznawany jako jeden z najlepszych w jego karierze. W trackliście pojawiło się sporo ówczesnych EDM’owych hitów ale także wiele premier. Najważniejszą z nich oczywiście był wspólny utwór z Dyro – “Never Say Goodbye”.
Swedish House Mafia (2018)
Julia Oziemczuk: Jak EDMu słuchałam już od kilku lat, przeplatając go z różnymi innymi gatunkami, tak był on jednak tłem do tego, czego słuchałam. Gdy YouTube podpowiadał mi transmisje z zagranicznych festiwali lub innymi kanałami dowiadywałam się o takowych, z miłą chęcią je śledziłam. Jednak do tej pory najbardziej ciągnęło mnie do drum and bassowych klimatów. Jednak 25 marca 2018 roku zmienił w moim muzycznym życiu wszystko.
Oglądając stream UMF 2018 w niedzielę naszego czasu, docierały do mnie głosy, że w ramach ostatniego slotu ma zagrać Swedish House Mafia. Przypomniało mi się, że ich najgłośniejsze produkcję podczas boomu na tę formacje zapętlałam. Tak oto wstałam rano, by zobaczyć, co się wydarzy. Wtedy właśnie uświadczyłam set swojego życia. Przez cały czas jego trwania miałam ciarki, a ekscytacja trwała do końca dnia. Przypomniałam sobie o istnieniu Axwella, Ingrosso i Angello. Znałam ich produkcje, jednak aż tak aktywnie nie śledziłam sceny Progressive House. Przez kolejne tygodnie zapętlałam ID, robiłam wszelki możliwy research na temat formacji. Stopniowo zaczęłam się inspirować ich działalnością i szukać, przypominać produkcje podobnych tworów. Przepadam.
W ciągu kilku dni rzuciłam inne gatunki na najbliższe miesiące, może i lata. Jak muzyka zawsze płynęła mi w żyłach, tak EDM stał się motywem przewodnim mojego życia. Intuicja mówiła mi, że na Open’erze 2019 skład ten pojawi się z nową trasą. Gdy tylko ich ogłoszono, nie byłam nawet zdziwiona, a cały występ jest tak samo ważnym punktem w moim życiu, jak ich set z UMF 2018. Emocjonalność dźwięków i to, co potrafią zrobić z człowiekiem, do tej pory mnie bardzo fascynuje. Pierwsze odsłuchania nowego materiału od Magnificence, SHMu czy ich nowych mashupów lub przypomnienie sobie o istnieniu perełek od członków szwedzkiej mafii na długo zostanie w mojej pamięci. Niezależnie, czy obecne ich wydania przypadną mi do gustu, czy – jak to teraz ma miejsce – nie za bardzo.
Nicky Romero (2014)
Janusz Kotoński: W poszukiwaniu najlepszego seta z Ultra postanowiłem cofnąć się o 8 lat (Boże, to już 8 lat!) i obudzić w sobie tego 14-latka, dla którego zwiastunem wiosny, oprócz przebiśniegów i jaskółek, był właśnie festiwal w Miami. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że już nigdy nie usłyszę lepszego progressive house’u niż ten, który podczas UMF Miami 2014 miksował Nicky Romero. “Colors” Parisa Blohma, “Howl At The Moon” StadiumX czy “White Lies” chłopaków z Vicetone to utwory, które wówczas przyprawiały mnie o dreszcze, a dziś – o rozczulenie, tęsknotę, sentyment, boomerskie “kiedyś to było”. Jest to zdecydowanie jeden z moich (i zapewne nie tylko moich, patrząc na tłum, który w 2014 r. zebrał założyciel stajni Protocol) ulubionych setów z Ultra Miami!
DJ Snake (2017)
Weronika Guder: Definitywnie ten właśnie występ darzę szczególną sympatią. Był to pierwszy w życiu obejrzany przeze mnie set z Ultra Miami, ba – nawet z jakiekolwiek festiwalu. Do dziś jestem wdzięczna platformie YouTube, za zasugerowanie mi tego nagrania na głównej stronie. To od niego zaczęła się moja fascynacja muzyką elektroniczną, którą do tamtej pory zdarzało mi się tylko słuchać, niebardzo interesując się “czym to właściwie jest”. Ponadto to od niego zaczęła się moja ogromna fascynacja eventami związanymi z tą muzyką.
Co mnie urzekło w tym secie? Niesamowita energia płynąca ze sceny, ale też od ludzi bawiących się pod nią i dosłownie ogień wychodzący z ekranu. Intro (numer jeden w moim osobistym rankingu) sprawiło, że już od pierwszej sekundy pomyślałam WOW i czekałam na to, co wydarzy się dalej. Serwowane przez Snake’a dropy z gatunku trap, dubstep i bass house m.in. „Propaganda” czy „Pigalle” miałam w głowie jeszcze długo po obejrzeniu nagrania. Tak samo zresztą jak numery „Let Me Love You” i „Middle” zamykające set, których – błędnie zresztą – spodziewałam się jako trzonu występu.
The Chainsmokers (2018)
Michał Wiśniewski: Po ogłoszeniu tego występu wśród fanów były mieszane uczucia, jeśli nie powiedzieć negatywne. Był to czas, w którym panowie znacząco opuścili taneczne brzmienia na rzecz popu, zamieniając się z dwójki DJów w zespół z wokalistą oraz perkusistą. Również nie byłem pewien jak to będzie wyglądać, ale po mocarnym występie z 2016 roku (o którym jeszcze za chwilę) były nadzieje, że mimo wszystko będzie to dobry występ. Chłopaki zdają sobie pewnie sprawę, gdzie grają.
Set nie tyle nie zawiódł, co przerósł najśmielsze oczekiwania. Panowie postanowili już w pierwszej minucie dać znać, że będzie to mocne show, z wstępem budującym napięcie nie do oryginalnego “Sick Boy” a… potężnego hard trapowego dropa. Repertuar w dużej mierze opierał się właśnie na najcięższych, najbardziej szalonych numerach elektronicznego trapu w tamtym czasie, z licznymi ID, z których niektóre – niestety – nie zostały wydane do dziś. Natomiast nie tylko, w secie mogliśmy usłyszeć nawet i deadmau5a. Bardziej “koncertowe” momenty również się pojawiły – na scenie pojawiła się Halsey, ale to nie ona skradła show, a obecny perkusista The Chainsmokers. Matt nie tylko dogrywał do hitów zespołu, ale podpalonymi pałeczkami zaprezentował własne interpretacje EDMowych bangerów. Robiło to naprawdę spore wrażenie. Z pewnością nie jest to set dla fanów płynnych podróży.
Kaskade (2016)
Maciej Kotyński: Moja historia livestreamów z Ultra sięga 2013 roku i pamiętnego pożegnania SHM. Jest to kawał czasu i bardzo ciężko wybrać jednego konkretnego seta. UMF to masa wspomnień i dobrej muzyki, która między innymi ukształtowała to czego słucham do dziś. Odkąd pamiętam, byłem fanem progressive house. Niestety obecnie ten gatunek jest trochę w odwrocie, ale miał swoje wielkie chwile. Uznałem, że wybiorę coś mniej oczywistego i postawię na seta Kaskade z 2016 roku. Kwintesencja gatunku! Intro cały czas powoduje ciarki na plecach. Amerykanin zagrał dużo swoich utworów oraz ciekawych mashupów. Obowiązkowa pozycja dla każdego fana muzyki elektronicznej.
Axwell & Ingrosso (2017)
Seweryn Zaremba: Istnieje wiele świetnych występów z Ultra Music Festival. Wybór jednego z nich był dla mnie bardzo dużym wyzwaniem. Ostatecznie postawiłem na występ Axwell & Ingrosso z 2017 roku. Dla fana progressive house’u to set, do którego można wracać, i wracać. I właśnie w tym klucz. Wracając do tego seta, za każdym razem odczuwam taki sam zapał i satysfakcję z jego oglądania jak wcześniej. Takie odczucia mam wobec zaledwie czterech setów z Ultra, na której czele stoi omawiany występ.
Było to wyjątkowe show, na którym nie zabrakło nawet trollowania publiczności. Zaczynając od dość oryginalnego intro, które mogło (delikatnie mówiąc) zdziwić innych domowników, aż po dzwonek iPhone’a puszczony zaraz po dropie „Dream Bigger”. Jednak nie to zdecydowało o moim wyborze, a zagrane utwory i stworzony wobec nich niepowtarzalny klimat. „Reload”, „One” czy „If I Lose Myself ”, to tylko garść klasyków, które zostały zaserwowane na Mainstage’u Ultra. Co jednak najbardziej mnie urzekło, to momenty, w których panowie mieli coś do powiedzenia.
Tekst „How does it feel to be at Ultra Music Festival right now?” krótko przed dropem „If I Lose Myself” z pewnością wywołało gęsią skórkę u niejednego uczestnika. Momentem, który zdefiniował w mojej opinii cały występ, jest pokazanie na ekranie ludzi z całego świata, oglądających występ Axwella i Sebastiana Ingrosso. Był to przepiękny moment obarczony świetnym editem „On My Way” i przemową Axwella. Ostatnie minuty były zwieńczeniem świetnego show, którego pod koniec nie zepsuł nawet lekko padający deszcz. Po raz pierwszy zagrany został w pełni utwór „More Than You Know” a chwilę później, dzieła dopełniło zmiksowane „Sun Is Shining”. Wszystkie te elementy składają się na to, że jest to mój ulubiony set z Ultra Miami.
The Chainsmokers (2016)
Patryk Wojtanowicz: Występ z serii “zanim stali się sławni”. Panowie wystąpili wówczas jeszcze na będącej na niejednej edycji UMFu swoistym czarnym koniem scenie Worldwide, wysyłając jasny sygnał o treści “Nasze miejsce jest na Mainstage!”. Ich godzinne show było swoistym pomostem między dotychczasowymi wyczynami, które dawały im respekt wśród fanów EDMu, a nadchodzącymi dopiero popowymi hitami, które dały Alexowi i Andrew przepustkę do wielkiego świata muzyki. To był też ostatni ich występ na UMFie, w którym nie dominowała szeroko rozumiana muzyka basowa. O ile obecną odsłonę TCS szanuję, o tyle do tej sprzed lat paru także mam spory sentyment. Kurde, to był naprawdę dobry set!