Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień. Dosłownie. Jak było na 20. urodzinach Q-Dance? [RELACJA]

Nasza delegacja pojawiła się na DEDIQATED – imprezie z okazji dwudziestolecia agencji Q-Dance. Jak było? Przekonajcie się, czytając tę relację!

nastia

Dwadzieścia lat muzyki hardstyle w kilkanaście godzin – takiej podróży w czasie doświadczyli ci, którzy uczestniczyli w imprezie DEDIQATED. 8 lutego w holenderskim Arnhem uczczono w naprawdę godny sposób dwudzieste urodziny Q-Dance – agencji, która miała walny wpływ na powstanie tej muzyki. Na takie wydarzenie warto czekać dekadę – taka jest nasza opinia. Ale od początku.

Lekki poślizg

Wyjazd realizowany był dzięki współpracy z zaprzyjaźnioną firmą HardTripy. Autokary odbierały uczestników dzień przed imprezą z kilku dużych miast. Tym razem – w odróżnieniu od relacji z Qlimax’u – cała shiningowa delegacja jechała jednym autokarem. Zanim jednak wesoła ferajna mogła odjechać ku Niderlandom, to trzeba było poczekać… na śpiocha. To nie żart – jeden z uczestników zaspał na zbiórkę, która miała miejsce… po południu. Trochę zazdrościmy stylu życia.

nastia

Ale dobra – ważne, że opóźnienie zostało co do minuty nadrobione przed Poznaniem, kosztem jednak jednego postoju. Czekając w “pyrlandii” można było mieć chwilę zawahania, czy to na pewno TEN autokar (punkt zbiórki był niedaleko dworca głównego, gdzie autobusów jest co nie miara), jednak widok rozbawionych pasażerów rozwiał wszelkie wątpliwości.

nastia

Podróż, czyli klasyka gatunku

Atmosfera w autokarze podczas wyjazdu w stronę Holandii to idealna definicja before party. Wśród uczestników wyjazdu już od pierwszych minut czuliśmy się, jakbyśmy trafili do rodziny. Jeszcze przed wyjazdem z Warszawy ekipa na tyle pojazdu zapewniła odpowiednie muzyczne tło. Choć jesteśmy dość nieśmiałymi osobami, to mimo tego podróż umiliły nam liczne i długie rozmowy z innymi uczestnikami wycieczki na DEDIQATED. Dzięki temu aż tak bardzo nie odczuliśmy trudów ponadpiętnastogodzinnej podróży. Zdecydowanie mamy co wspominać – a największym highlightem tej części wyjazdu będzie z pewnością napis na tyle naszego autokaru – “Wychowanie i edukacja” 😉

W drodze do Holandii były jeszcze oczywiście postoje, rankiem zaś jeden dłuższy na prysznic i śniadanie. 

W samym Arnhem byliśmy już o 10. Tutaj problemem okazało się jednak oznakowanie trasy na parking. Było ono nieco chaotyczne i jesteśmy pewne, że problem rozwiązałyby tablice z poglądową mapką w którą trasą jechać (podobne do stosowanych przy objazdach). Doszło bowiem do kuriozalnej sytuacji, gdzie stojąc na skrzyżowaniu każda droga była oznaczona znakami kierującymi na imprezę

Na szczęście problem został szybko rozwiązany i byliśmy pod areną sporo przed czasem. Był czas na szybki posiłek w pobliskim maku – w relacji z Qlimax’u Kamil Sarnowski wspominał o jabłecznikowym McFlurry, my zaś zdecydowanie polecamy to o smaku Oreo. Ostrzegamy – niezwykle słodkie! Podobnie jak Stroopwafel Latte – dobry zastrzyk energii tuż przed imprezą. 

Czas wejść na stadion

Tymczasem pod samym stadionem zdążyły zebrać się dzikie tłumy. Wspominając klasyka – nikt nie przyszedł! Na szczęście, mimo naprawdę dużej ilości osób czekających na wejście, wszystko szło naprawdę sprawnie. Wchodzenie na stadion w Arnhem jest dwuetapowe – najpierw czeka się w kolejce do kontroli biletów. Nie trzeba było mieć ich wydrukowanych – wystarczył PDF w komórce. Następnie przechodzi się przez strefę z szafeczkami. Co prawda nie korzystaliśmy z nich, jednak nie doszły nas żadne słuchy o większych problemach z nimi.

nastia

nastia

Następna kolejka ustawiała się do kontroli osobistej. Tu na zdecydowany plus można ocenić ochronę wydarzenia – sprawdzane było wszystko, w co mogło być schowane coś niebezpiecznego, chociażby pilniczek. W ten sposób zostały przejrzane naprawdę dokładnie nasze torby, portfele oraz etui do okularów – to się nazywa skrupulatność! Mimo tak szczegółowego sprawdzania uczestników imprezy, wszystko szło naprawdę szybko i chwilę po dwunastej byłyśmy na stadionie. 

Tutaj warto wspomnieć o zapleczu imprezy. Zarówno stoisko z napojami jak i z jedzeniem niewiele się zmieniło podczas imprezy (starsi bywalcy wspominali jedynie o zmianie Heinekena na Budweisera). Na minus zdecydowanie pojemność napojów – zdecydowanie za małe za cenę 3-4 €. Na plus zaś jedzenie. Paczka frytek z sosem w niezbyt wygórowanej cenie dała radę zaspokoić głód, kiedy koło szesnastej poszłyśmy zjeść i – co więcej – zażegnać go do końca imprezy.

Nieco problemów może też przysporzyć kwestia płatności kartą GelreDome Wallet. Należy ją wyrobić w automacie, który przypomina bankomat. I właśnie ten fakt może być nieco mylący. Na szczęście sam proces wpłacania pieniędzy i płacenia kartą jest banalnie prosty. I tu warto wspomnieć kolejny plus organizacji – podczas płacenia na stoiskach widzimy informację o pozostałych środkach na naszym koncie

Niedaleko usytuowane było stoisko z “merchem” imprezy. Nie ma co się rozpisywać o cenach – były dość standardowe. Przy ladzie były wyłożone karty z ofertą stoiska wraz z cenami, co zdecydowanie odciążało sprzedawców a także dawało możliwość spokojnego obejrzenia produktów bez przeciskania się do lady. Można jednak pochwalić projektantów – na wystawie wiele rzeczy przykuwało wzrok i naprawdę kusiło, aby je kupić.

Kolejki do punktów sprzedaży, pomimo swojej długości, szły bardzo sprawnie, do obsługi również nie mamy żadnych zastrzeżeń. Przy stanowiskach gastronomicznych można było znaleźć miejsce do spokojnego spożycia zakupionych rzeczy – stoliki do stojącej konsumpcji, jak i zwykłe ławeczki. Tutaj właśnie poznałyśmy sympatycznych Holendrów, którzy na wieść o tym, że przyjechałyśmy z Polski, powitali nas z uśmiechem na twarzy słynnym słowem, które pada w utworze Dr. Peacocka “Trip to Poland”. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem pozytywnego podejścia tego narodu do życia. Będąc na płycie, podczas chwilowej przerwy w zabawie (na takich imprezach dajemy z siebie wszystko, a i w pewnym momencie długa podróż dała o sobie znać), co chwilę ktoś mnie delikatnie zachęcał do dalszego imprezowania. To jest piękne.

Show godne dwudziestolecia

Czas opisać to co najważniejsze, a więc samą imprezę. Ta zaczęła się mniej więcej kwadrans przed pierwszą i od razu zostałyśmy pozytywnie zaskoczone. Pierwsze kawałki, które zabrzmiały w Arnhem, były rasowym techno – tego się zdecydowanie nie spodziewaliśmy. Jak było widać, organizatorzy wzięli sobie temat powrotu do korzeni naprawdę do serca!
Co więcej, cały tłum szybko odnalazł się w tym klimacie. Cały parkiet momentalnie zaczął kołysać się do muzyki.

Scena robiła wrażenie – i to nawet, kiedy jeszcze nie była do końca oświetlona. Jednak w trakcie imprezy instalacja ujawniała coraz bardziej swój potencjał. Zarówno w scenografii jak i w wizualizacjach, można było odnaleźć wiele motywów i nawiązań do poprzednich imprez Q-Dance oraz poszczególnych artystów i utworów.

nastia

Nie ukrywając, po wejściu na główną część areny byłyśmy pod wrażeniem kreacji, jaką zaserwowała nam ta impreza. Projekt sceny, jej wieloelementowość, jak i poboczne części dekoracji robiły wrażenie jeszcze przed jej kompletną prezentacją, która nastąpiła podczas kolejnych występów artystów.

Na parkiecie były ustawione cztery wieże z postaciami na nich, które uzupełniały scenografię sceny i miały w sobie kolejny sprzęt oświetleniowy. W samej scenie były dwa wielkie ekrany – jeden rozsuwany a drugi tuż pod nim. W centrum sceny pojawiały się też – w zależności od setu czy kawałka – dodatkowe elementy dekoracji i oświetlenia, takie jak na przykład krzyż lub wielkie słońce.

Animacje wyświetlane na ekranach oraz ich synchronizacja z innymi elementami (lasery, światła, ruchome dekoracje) idealnie oddawały klimat imprezy. Wszystkich efektów było mnóstwo – jednak zostały one ujawniane i rozplanowane w setach ze smakiem. Nie brakowało nawet fajerwerków. W zadaszonym budynku! Masz to w Polsce?

Warto dodać, że i publiczność miała okazję być częścią tej wielkiej kreacji. Oprócz klasycznych, licznych elementów w powietrzu podczas Power Hour, czy w czasie insertu Viva Holandia z góry leciały dmuchane kule, dekoracje stworzone z balonów (przykładowo wiatraki), konfetti, a w pewnym momencie tłum niósł wielką flagę Niderlandów. Później rozdawano świecące pałki, inne dmuchane obiekty i wiele więcej. Po prostu istne szaleństwo.

Pierwsze dwa sety były istnym wehikułem czasu. Fani starych hardów mieli niezwykłą ucztę dla uszu. Wstawki między setami (lub ich częściami) wprowadzały nas w historię gatunku i imprez. Pierwszą wspomnianą było organizowane w pierwszej dekadzie tego wieku Qlubtempo

Następne dwa występy były kolejno: artystów związanych z Fusion Records

…oraz reprezentujących włoską scenę hardstyle. I ten drugi set warto wyróżnić – hardy z Italii mają moc, wiedzą o tym wszyscy znający twórczość między innymi obecnego w Arnhem Zatoxa. 

https://www.youtube.com/watch?v=LKWFTnsf7f8

Później już było tylko lepiej – tłum się rozkręcił (my także), zapanowało szaleństwo na parkiecie. Jednak to był dopiero początek. Bo co to za urodziny bez “Sto lat” lub – zależnie od języka – “Happy birthday”?

Podczas części zatytułowanej Viva Holandia! Q-Dance i fani hardstyle’u otrzymali (i złożyli) życzenia a także bawili się w klimatach prosto z Holandii. Wielkie wiatraki z balonów? Proszę bardzo. Kilkunastometrowa flaga Niderlandów przekazywana wzdłuż hali przez tłum? Jeszcze jak! Karaoke… Tak, karaoke z lokalnymi kawałkami też było. I… awaria techniczna. To też było. Przez kilka minut w hali nie działało nagłośnienie i mikrofony, jednak tłum umilił sobie czas samemu nucąc i śpiewając. Na szczęście dźwięk wrócił, jednak do końca imprezy wprawne ucho mogło wyłapać lekkie skoki w głośności i natężeniu dźwięku. Cóż, złośliwość rzeczy martwych. 

Kolejny występ nawiązywał w kilku miejscach do Defqon.1, na który ekipa HT też organizuje wyjazd (więcej info pod tym linkiem), a gwiazdami przez te kilkadziesiąt minut było trio Wildstylez – Noisecotrollers – Headhunterz. I bez cienia ironii – można było odnieść wrażenie, że ten ostatni to istny pupilek agencji. No bo jak inaczej nazwać fakt, że przygotowano naprawdę duże elementy scenografii tylko na jego utwór “Orange Heart”? Niemniej jednak, w secie przypomniano kilka klasyków od każdego z panów, w tym spod szyldu Project One. 

Im dalej w las…

Dalej mieliśmy pierwszy ciężki set, a później nagły powrót do euphoriców na dwa sety, za sprawą działających ze Scantraxx Records oraz pochodzących z Australii artystów. Było to dla mnie nieco dziwne zagranie, spowodowane pewnie jednak chęcią utrzymania jakiejś chronologii w setach. Od tego momentu byłyśmy na trybunach z kilku powodów. Pierwszy to niezwykły tłok na płycie, drugi to straszny bałagan. Nietrudno było nadepnąć na porzuconą butelkę lub plastikowy kubeczek, a w niektórych miejscach miało się wrażenie, że się po nich chodzi. Zdecydowałyśmy się więc na zabawę na jednym z “balkonów” na trybunach stadionu. Widok na samą oszałamiająca scenę był już gorszy, jednak widok szalejącego morza ludzi też był piękny, szczególnie podczas Power Hour. Nie będziemy oszukiwać – musiałyśmy po nim odpocząć na krzesełkach. 

https://www.youtube.com/watch?v=aQQjlmK30nI

Kolejne atrakcje to show wytwórni Dirty Workz

…oraz djów znanych z tworzenia i grania rawowych klimatów. I tu mieliśmy polski akcent w ramach imprezy – za deckami, podczas seta Birth of Raw, stanął między innymi Crypsis. Nie był to jedyny taki polski znak w trakcie imprezy – przeglądając tracklisty setów można znaleźć produkcje także I:GOR’a. Duma! 

Ostatnie trzy sety z kawałka na kawałek coraz bardziej rozkręcały publikę, poczynając od melodyjnych utworów Kelteka czy Atmozfearsa, przez twórczość między innymi Sub Zero Project po frenchcore i hardcore. Ciekawe zagranie zastosowali organizatorzy w ramach dwóch ostatnich setów – kolejni artyści byli nam niejako dawkowani wraz ze wzrastającym tempem i mocą muzyki.

Co z resztkami sił zrobiła ekipa Hardcore 2.0, jest nie do opisania – Qlimax miał Miss K8, Dediqated miał Korsakoff. Nie dało stać się spokojnie. Set został zakończony collabem Dr. Peacocka i Sefy “World of the Dream” wraz z akompaniamentem skrzypiec i gitary elektrycznej.

Finałem imprezy było ogłoszenie TOP 25 hardstyle’owych utworów wszechczasów, o którym niedawno na łamach Shining Beats się artykuł. Tuż po nim nastąpiła ceremonia zamknięcia i DEDIQATED przeszło do historii. 

Wyjście z samej imprezy przebiegło sprawnie. Każdy uczestnik otrzymywał solidną gazetkę promocyjną z artykułami dotyczącymi historii Q-Dance oraz reklamami innych imprez agencji.

Jeszcze przed północą wyruszyliśmy w drogę powrotną i około 10 byliśmy w Poznaniu, a wczesnym popołudniem autokar dojechał do Stolicy. 

Wspaniała była to impreza, nie zapomnimy jej nigdy

Ogromnie różniąca się od Qlimaxu impreza była niesamowitym wydarzeniem. Pierwsza ogromna różnica była w samej formie setów – zamiast występów pojedynczych artystów były to grupy DJów, ułożone kluczem tematycznym. Różnica też była w ułożeniu setów. Głównym czynnikiem była tu chronologia, w odróżnieniu od większości hardowych imprez, gdzie sety układane są według stylów – od tych melodyjnych, po te bardziej mocne style. 

Podsumowując – unikalne przeżycie, niezwykłe dla każdego fana cięższych brzmień, bez różnicy, czy w duszy gra euphoric, raw czy hardcore. Wysoki poziom zarówno jeśli chodzi o organizację, jak i kwestie wizualne. Na lekki minus można spisać dźwięk. Na dłuższą metę na płycie był on meczący, ale być może jest to taka charakterystyka stadionu. Wnioskujemy to po tym, że również panowie w recenzji Qlimax’a narzekali na dźwięk.

Na kolejną taką imprezę prawdopodobnie będziemy czekali dekadę (albo pięć lat, może doczekamy się imprezy na ćwierćwiecze Q-Dance). Jednak na kolejną imprezę z HardTripami można wybrać się jeszcze w tym roku, w tym na Defqon.1, Qlimax czy Decibel. Przy czym od razu ostrzegamy – zabawa zaczyna się już w autokarze. W każdym razie zdecydowanie polecamy taki styl życia. Z pewnością zapamiętamy otwartość podróżujących z nami ludzi, historie z innych imprez opowiadane w środku nocy czy imprezowy klimat, który było czuć tuż po wejściu do autokaru. 

relacjonowały Julia Oziemczuk i Małgorzata Młynarczyk

nastia

Total
5
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?