Trwa pierwsza po wybuchu pandemii stacjonarna edycja Amsterdam Dance Event. Mimo braku imprez po północy i pandemicznych obostrzeń na świecie, w stolicy Niderlandów zebrały się dziesiątki tysięcy fanów muzyki elektronicznej oraz wielu DJów, producentów, menadżerów, bookerów czy organizatorów imprez z całego świata. Dla wielu osób z branży jest to wręcz najważniejszy punkt rocznego harmonogramu – wszak to często podczas ADE dopinane są różne deale czy collaby.
Niestety, odbywająca się rokrocznie w połowie października seria wydarzeń nie może poszczycić się zbyt dużą polską reprezentacją. Zdaniem Kacpra Ponichtery, jednego z topowych marketingowców polskiej sceny klubowej, świadczy to o tym, że nasza branża – poza małymi wyjątkami – w ujęciu europejskim ma marginalne znaczenie.
Ostre słowa o kondycji polskiej sceny
Jeden z twórców warszawskiego The Blue Oyster opublikował na swoim Facebook’u post dotyczący polskiego udziału (a raczej jego braku) w ADE. Winną takiemu stanowi rzeczy miałaby być pozostawiająca wiele do życzenia mentalność rodzimej branży.
Właśnie rozpoczęło się wielkie święto muzyki (?), a może nawet bardziej muzycznego biznesu – ADE (Amsterdam Dance Event) i niech najlepszym podsumowaniem stanu polskiego clubbingu (stan na dzień 13.10.21) będzie fakt, że próżno szukać jakiegokolwiek polskiego reprezentanta w programie blisko tygodniowego festiwalu w skład którego wchodzą: imprezy, koncerty, a także panele dyskusyjne.
Kacper Ponichtera
Amsterdam Dance Event (ADE) to pięciodniowa konferencja i wielki festiwal muzyki elektronicznej (podzielony na szereg pomniejszych wydarzeń) odbywająca się co roku w połowie października. Event, organizowany przez Amsterdam Dance Event Foundation, jest jednocześnie zamkniętym spotkaniem branżowym, jak i jest też częściowo otwarty dla publiczności.
W tegorocznym programie nie ma ani polskich panelistów, nie ma polskich dziennikarzy, promotorów, bookerów, właścicieli klubów, a o polskich producentach, wytwórniach czy DJ’ach nie wspominając. Kiedy znajdziemy się na stronie festiwalu i zastosujemy komendę CTRL + S, wpisując hasło klucz #PL, próbując tym samym zlokalizować reprezentantów naszej sceny to pocieszający może być fakt, że znajdziemy jednego – maceo PLexa (hehe), który tym samym ratuje honor naszego elektronicznego edenu – Polski.
Warto o tym pamiętać, gdy już wynurzymy się z klubowego backstage’u o poranku, niesieni tysiącem komplementów o tym „jak pozamiataliście parkiet”, ciepłem słów „o podboju clubbingu”, branżowymi pochwałami oraz powtarzanymi jak mantra sloganami, że „polska scena klubowa wstaje z kolan”, bo nas – nawet klękających – w europejskiej skali clubbingu po prostu nie ma. I długo nie będzie, gdy dalej będziemy tkwić w swoich bezpiecznych bańkach, strefach komfortu – klepiąc się wzajemnie po plecach, bezrefleksyjnie chwalić (bojąc się konstruktywnej krytyki) lub – w najlepszym wypadku – podkładając belki pod nogi tych bardziej utalentowanych i ambitnych.
Są nasi, ale powinno być ich więcej
Nie oznacza to oczywiście, że Polaków na ADE zupełnie nie ma. Przykładowo, swoją imprezę w Amsterdamie organizuje wielkopolski kolektyw Taste The Music…
…zaś na imprezie Fedde le Grand’a pojawi się duet Melo.Kids.
Trzeba jednak przyznać, że jak na niemal czterdziestomilionowy kraj, polska reprezentacja na tegorocznym ADE mogłaby być zdecydowanie szersza.
Trafna diagnoza weterana
W komentarzach wywiązała się dyskusja na temat pozycji polskiej sceny klubowej na tle Europy. Szczególnie trafnym spostrzeżeniem podzielił się Wojciech Oborski, znany jako DJ W.
W Polsce nie było, nie ma i się nie zanosi na management potrafiący nas promować w skali świata i na nas ZARABIAĆ. Nie mam już siły tłumaczyć organizatorom eventów w Polsce, że mogą zarabiać nie tylko raz, tudzież kilka razy do roku na artystach zza granicy. Każda wielka postać TAM była kiedyś postacią małą, w którą ktoś uwierzył.
DJ W
Polska scena się rozwija, ale – jak widać – przed nią jeszcze długa droga. Kto wie, może kolejne lata i wchodzące coraz odważniej nowe pokolenie zmieni choć trochę ten stan rzeczy.