Steve Aoki, zgodnie z zapowiedzią, 16 września wydał swój siódmy studyjny album. Przed wakacjami poznaliśmy jego tytuł, liczbę utworów, a także tracklistę. Warto dodać, że zawarte na płycie utwory “Just Us Two”, “Kong 2.0”, “Save Me”, “Stop The World”, “KULT” (ale Kazika nie ma) i “Whole Again” już wtedy były dostępne na platformach streamingowych. Do tego grona w ciągu wakacji dołączyło chociażby “Whistle” z Timmym Trumpetem i DJem Alligatorem.
W czerwcu amerykański DJ zdradził też, że składanka będzie bardzo różnorodna. Sprawdźmy więc, czy faktycznie tak jest. Zapraszam Was na wspólną podróż przez 26 utworów z płyty “HiROQUEST: Genesis“.
Od razu na starcie muszę zaznaczyć, że album wywołał we mnie mieszane uczucia. Można powiedzieć, że od pierwszych sekund gryzły się we mnie dwa przysłowiowe (a właściwie memiczne) wilki. Dlatego recenzja, którą właśnie czytacie, nie będzie miała typowego, szkolnego układu, według którego najpierw pisze się o zaletach, a później wadach dzieła. Chcę pokazać, że według mnie każdy aspekt tego albumu ma swoje mocne i słabe strony. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeżeli się pogubicie.
Nutka nostalgii na początku
Album rozpoczyna się utworem “HiROQUEST Anthem“. Czy to faktycznie hymn albumu? Nie powiedziałbym. W tym utworze Steve Aoki z Melbourne Bounce’owym brzmieniem zabiera nas w okolice 2014 r., a na płycie pojawiają się też tracki, które idą z duchem czasu. W tym miejscu doszło do pierwszej wilczej potyczki. Jeden wilk bujał się sentymentalnie, a drugi kiwał głową i powtarzał “Mamy 2022, a nie 2014“. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ostatni utwór na płycie to również EDMowa propozycja, co daje ciekawy efekt klamry.
Opowieść, ale czy porywająca?
W trakcie słuchania zastanawiały mnie te krótkie, w niektórych momentach wręcz ambientowe, utwory, pojawiające się co kilka tracków. Jak się okazuje, album ma stanowić historię podzieloną na rozdziały. I tu do gry wchodzi jeden z wilków, który bardzo lubi koncepcyjne albumy. Drugi wilk natomiast nie widzi wyraźnego podziału i nie dostrzega spójnej opowieści. Owe przerywniki wydają się nie zapowiadać tego, jak będą brzmieć kolejne utwory. Wyjątkiem jest z pewnością część, którą inicjuje “Diasos Melodia”, a która brzmi najbardziej EDMowo ze wszystkich. Podobnie sytuacja ma się z ostatnią frakcją, w której znajdują się głównie utwory radiowe, bez wyraźnego dropa.
Jest różnorodnie…
Co trzeba oddać Steve’owi, to stwierdzenie, że “HiQOQUEST” faktycznie jest bardzo różnorodny. Nawet w samej EDMowej części znajdziemy hardstyle’owe “Whistle”, progresywne “Whole Again” z Kaaze’m i Johnem Martinem oraz slap house’owe “Save Me”. W pozostałych utworach odnajdziemy brzmienia popowe, hip-hopowe oraz rockowe, które miały ogromny wpływ na twórczość DJa.
… i memicznie!
Są takie momenty na płycie, w których widzimy Aokiego rzucającego ciastem w ludzi na festiwalach. Są to utwory, które nie tylko wprawiają nasze nogi w ruch, ale także przyprawiają nas poniekąd o śmiech. W tym miejscu po raz kolejny trzeba przywołać “Whistle”, którego pierwszy drop to hardstyle zrobiony z tytułowego gwizdka. Nie można zapominać także o “Move On“, w którym producent poniekąd sparodiował (?) muzykę country.
Na dole strony, przez którą możemy zamówić HiROQUEST, znajdziemy logo MetaZoo. Trudno mi powiedzieć, czym właściwie jest ten brand. To swego rodzaju uniwersum, wokół którego Steve Aoki jako główny partner wraz z zespołem założyciela Michaela Waddella tworzy gry karciane, historie oraz, jak się okazuje, albumy muzyczne. I tu ponownie do gry wchodzą wilki. Jeden z nich docenia tworzenie własnych światów i osadzanie w nich twórczości, natomiast drugi – nie widzi powiązania uniwersum MetaZoo z płytą. No, może poza oprawą wizualną.
Goście, goście
Ostatnim aspektem, który, moim skromnym zdaniem, jest warty uwagi, są goście. Różnorodna płyta wymaga różnorodnych współpracowników, dlatego na “HiROQUEST” znajdziemy wielu przedstawicieli różnych środowisk muzycznych. Z jednej strony mamy trapowego grandsona, z drugiej strony mamy rockowy band Taking Back Sunday, z trzeciej mamy raperów Lil Xan i PnB Rock, a z czwartej EDMową gwardię w składzie Kaaze i Marnik.
Na koniec shiningowym zwyczajem przyszło mi w sposób liczbowy ocenić album. By pogodzić moje dwa wilki, uczciwie przyznaję tej płycie mocne: