Każdy, kto wybiera się od paru lat na Męskie Granie dobrze wie, że zazwyczaj koncerty te wyprzedają się, zanim jeszcze ogłoszono pierwsze nazwiska. Często mówi się, aby nie kupować kota w worku )szczególnie nie polecam mojego Siaśka). Jednak dla takich wydarzeń warto podążać za intuicją i iść w ciemno tam, gdzie unosi się dobra muzyka. A tej podczas stołecznej odnogi kultowego już na polskiej scenie koncertowego serialu nie brakuje. Jak więc było na Męskim Graniu w Warszawie? Przekonajmy się!
Panie i panowie, piątek przed nami
W tym roku w każdym z miast Męskie Granie trwa przez dwa dni. Progi festiwalu podczas tego pierwszego dnia przekroczyłem tuż po 18, więc zdążyłem załapać się jeszcze na szlagier Piotra Zioły. Po jego występie na leżakach umilałem sobie chwile dźwiękami Dawida Tyszkowskiego występującego na drugiej scenie, oznaczonej wymownie literą “Ż”. Po ostatnich melodiach ruszyłem w stronę głównej estrady gdzie rozgrzewał swoją kostkę do gitary Rubens. Pomagały mu przy tym Beata Kozidrak, Mery Spolsky oraz Kayah. Męskie grono reprezentował zaś Organek.
Następnie miał być występ którego wyczekiwałem najbardziej tego wieczora. Na scenie pojawił się Artur Rojek. Ostatni raz miałem przyjemność go słuchać podczas One Love Music Festival we Wrocławiu w listopadzie. Jego alternatywne podejście do muzyki oraz utwory przepełnione treścią, aż się proszą o bis. Jak to jednak sam artysta zaznaczył na scenie, że Męskie Granie rządzi się swoimi prawami i tutaj bisów nie uświadczymy.
Mikrofon następnie przejął Ralph Kamiński. Tu muszę przyznać, że mam problem nie tyle co z samym artystą, ale konwencją jego ostatniej płyty, która zarazem stanowi odniesienie do całej trasy promującej album. “Bal u Rafała” – bo tak nazywa się krążek – jest zwyczajnie nudny. Wyrazem tego jest reakcja publiki, która żywiołowo zaczęła reagować na stare nagrania muzyka z Jasła. Mam tu na myśli między innymi “Kosmiczne Energie“.
Piątek zakończył się projektem o językowym melanżu z odbiorcą, a mianowicie: Męskie Granie Przestawia. Duetem zamieszanym w ten koncept jest Nosowska oraz Król. Ostatnia godzina spędzona na Torze Służewiec pośród muzyki tej pary była wyjątkowo ciekawym przeżyciem.
Szóstego dnia Bóg stworzył zwierzęta lądowe oraz człowieka, na swój obraz i podobieństwo
Kiedy w sobotę Najwyższy ciężko pracował, ja za to czekałem na występ Wodecki Twist. Muszę przyznać, że była to dla mnie pierwsza styczność na taką skalę z muzyką tego wirtuoza skrzypiec. Oczywiście jego szlagiery nie są mi obce, przy czym dopiero te wykonania zachęciły mnie do przejrzenia jego twórczości.
Koncert Darii Zawiałow był drugim jej występem, który miałem okazję usłyszeć na żywo w tym roku. Przybyli mieli okazję nucić znane utwory artystki, ale i znalazło się miejsce na nową twórczość, która jak sama piosenkarka podkreśliła – jest dla niej swoistym testem. Wypadł tak dobrze, jak wyniki tegorocznych matur.
Igo zawsze będzie mi się kojarzył z projektem współtworzonym wraz z Bass Astral. Po dziś dzień pamiętam wypełnione po brzegi parkiety Progresji, czy hali Torwar. Rozumiem jednak chęć solowej kariery artysty, przy czym tak silny skręt w swego rodzaju jazz, czy blues nie przemawia do mnie.
Kiedy wskazówka zegara zatrzymała się 30 minut po 23, na scenę dołączyli Vito Bambino oraz Mrozu. Ah, co to był za występ! Takiej aranżacji utworu “To Nie Ptak” nikt się nie spodziewał. Podczas utworu “Tolerancja” na scenę przybył nie kto inny, jak Stanisław Soyka. Kiedy publika skończyła śpiewać wraz z artystą, znamiennym było wzruszenie 64-letniego piosenkarza. Każdy, kto został do końca, otrzymał w zamian super dawkę emocji. I tak – “Supermocy”, tegorocznego singla promującego całą trasę, nie zabrakło.
Pięknie, tłoczno i trochę drogo
Moja pierwsza myśl opuszczając teren wyścigów to “wracam tu za rok”. Sądzę, że jest to najlepsze świadectwo udanej imprezy. Pogoda była wręcz na zamówienie – szkoda tylko że zamawiając gałkę lodów trzeba było się liczyć z kosztem 12 złotych. Piwo z sokiem za to w dość przyzwoitej cenie 15 złotych. Pamiętajmy jednak, że wyłącznym sponsorem, a zarazem organizatorem, była marka Żywiec. Tak więc nie ma mu to mowy o jakiejkolwiek marży dla zewnętrznych podmiotów. Nie jest to jednak organizacja charytatywna, a dla spragnionych była podstawiona cysterna z wodą, która jednak pod koniec imprezy częstowała powietrzem, aniżeli H20.
Tym, którym nie po drodze było pojawić się w stolicy, polecamy zapoznać się z mapą drogową festiwalu i oczekiwać ich w kolejnych miastach. Bawmy się, doświadczajmy nie mniej niż wodzirej, który umilał czas zebranym w tłumie. Pamiętajmy, każdy z nas ma swoje supermoce. Nie bójmy się ich użyć!
foto: Michał Murawski