Co zrobić, jak żyć?
Umówmy się, nie jesteśmy najtańszym rynkiem festiwalowym w Europie. Marne to pocieszenie, skoro bliżej nam do rynków droższych niż do tych tańszych. Inną sprawą jest już to, że fani muzycznych wydarzeń z krajów zachodnich mogą sobie pozwolić na więcej już z racji samych wyższych zarobków. Choć na zachodzie koszty życia są wyższe, to wciąż Niemców, Holendrów czy Francuzów stać na więcej. Także, jeśli chodzi o kulturę.
Warto pamiętać o tym, że – niezależnie od miejsca kontynentu, w którym dana impreza się odbywa – pewne koszty są dość podobne. Mamy tu na myśli w głównej mierze gaże dla artystów, które dla organizatorów z biedniejszych części Europy (a my jesteśmy jednym z krajów z tej grupy) efektywnie są większym wyzwaniem. Szczególnie, że nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której manager artysty może rzucić bardziej zaporową cenę za występ bookerowi z mniej strategicznego marketingowo rynku. A jeśli mowa o imprezach odbywających się w szczycie sezonu (a tak ma przykładowo Sunrise Festival, któremu w przedostatni weekend lipca towarzyszą jeszcze Tomorrowland i Parookaville), to tym większy hajs musi wylądować na stole.
Innym istotnym aspektem jest także sam budżet, jakim agencje eventowe mogą dysponować. Oprócz sprzedaży biletów, głównymi elementami zdobywania finansowania jest pozyskiwanie sponsorów czy dotacji. I tu trzeba powiedzieć wprost – polscy organizatorzy festiwali stoją pod tym względem gorzej niż odpowiednicy z innych krajów.
Jeśli chodzi o sponsoring – przykładowo Sunrise Festival swego czasu stał pod tym względem naprawdę blado. Na szczęście jednak od popandemicznych edycji aspekt ten uległ znacznej poprawie. Mimo to, ten produkt ma jeszcze pewien potencjał do sprzedania go chętnym do zareklamowania się markom. Kto wie – być może nadchodzące edycje głównego elektronicznego wydarzenia w naszym kraju przyniosą jeszcze lepsze wyniki pod tym względem.
Zostaje jeszcze temat dotacji od państwa bądź samorządów. I tu zostajemy przy kołobrzeskim festiwalu, który – jak wiemy – od władz Kołobrzegu przez lata dostawał ochłapy, niepozwalające na pokrycie nawet połowy gaży dla headlinera z najwyższej półki. 120 tysięcy złotych rocznie, które DJ Kris i spółka otrzymywali w poprzedniej dekadzie to nic przy 4,3 miliona złotych, które otrzymał w samym 2018 roku od władz Gdyni Open’er Festival. Jednakże nawet ta kwota – w obliczu całej operacji, jaką jest organizacja muzycznego wydarzenia z topowymi gwiazdami światowej muzyki rozrywkowej – nie jest zbyt duża. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę rumuński UNTOLD, który będąc suto dotowanym nie tylko przez wielu sponsorów, ale także przez państwowe instytucje może pozwolić sobie na naprawdę przystępne ceny biletów i mocne lineup’y.
Ostatecznie jednak dla konsumenta nie jest ważne to, czy i jak poszły starania o sponsorów czy dotacje, a przede wszystkim program artystyczny i cena biletu. A pod tym względem nie jesteśmy liderami, ale też nie ma tragedii. Dla wielu ważna jest także logistyka. Większości uczestników festiwali znacznie łatwiej jest bawić się w Polsce – bo znajomi, bo brak bariery językowej, bo obecność polskich artystów, bo łatwiej dojechać. Na tripy za granicę w zasadzie decydują się albo bardziej świadomi członkowie społeczności poszukujący nowych doświadczeń, albo fani konkretnych gwiazd, których w danym sezonie w Polsce zabraknie, albo osoby łączące festiwalową zabawę z wczasami.
Jaki jest więc stan faktyczny? Za podsumowanie niech posłuży fragment jednego z tworów najwięszego narodowego wieszcza.
foto: Gromysz