Ostatnio dużo szumu w sieci wywołuje sprawa opłaty reprograficznej, która zainspirowała mnie do tego tekstu. Szersza publiczność mogła dowiedzieć się o planach osób reprezentujących pewną część polskich artystów dzięki dwóm ostatnim odcinkom programu Dziennikarskie Zero prowadzonego przez Krzysztofa Stanowskiego.
Bardzo upraszczając, do Organizacji Zbiorowego Zarządzania Prawami Autorskimi i Funduszu Wsparcia Artystów Zawodowych wpływałoby od 1 do 4 procent kwoty, jaką płacimy za sprzęty elektroniczne, które umożliwiają nam zapis danych. Osoby postulujące o wprowadzenie tej opłaty twierdzą, że każdy korzystający z, przykładowo smartfona, laptopa czy podobnego urządzenia zapisuje na dysku wiele treści, za które później nie płaci, choć odtwarza je regularnie. Albo kupując drukarkę z góry zakłada się, że kiedyś użyjemy jej do kopiowania książki, której nie kupiliśmy, a, przykładowo, pobraliśmy z nielegalnego źródła czy ją wypożyczyliśmy. Jednak pojmowanie realiów dystrybucji kultury różni się w zależności od tego, kogo zapytamy. To właśnie rodzi dużo problemów.
Skąd ta opłata reprograficzna?
Opłata reprograficzna na naszym rynku istnieje już od lat. Nakładana jest na produkty, które potencjalnie możemy użyć do zapisu czy powielania nielegalnych kopii różnych tworów. Zaliczają się do nich między innymi magnetofony, magnetowidy, kserokopiarki, skanery, drukarki, faksy oraz czyste nośniki. W tym zbiorze zawierają się chociażby kasety magnetofonowe, kasety VHS, płyty CD i DVD oraz papiery formatu A3 i A4.
Dzięki rozszerzeniu opłaty reprograficznej miałaby ona objąć produkty elektroniczne, których używamy na co dzień. Mówi się między innymi o komputerach, dekoderach czy czytnikach. W grę wchodzi także tajemnicza grupa urządzeń, kryjąca się za określeniem “tablety i podobne urządzenia”. To może sugerować nam wprowadzenie podatku również od smartfonów. Opłata ta miałaby wynosić od 1 do 4% wartości urządzenia. Jak mówi ciocia Wikipedia:
Organizacje zbiorowego zarządzania po potrąceniu kosztów inkasa opłat przekazują część otrzymanych kwot twórcom.
Prostszymi słowami – szykuje nam się nowy podatek nowa opłata, która będzie wspierać twórców. Zostaniemy zmuszeni do płacenia większych kwot za urządzenia, których każdy używa i które co pewien czas nabywa. Tym samym my, jako konsumenci, będziemy z góry traktowani jako potencjalni złodzieje, którzy prędzej czy później jakąś książkę lub utwór ściągną nielegalnie, więc na poczet ewentualnego piractwa należy nałożyć podatek opłatę. Sytuacja ta stworzy uprzywilejowane grono osób zwanych artystami, które będzie otrzymywało z naszych kieszeni dodatkowe pieniądze.
Całą akcję popiera i usprawiedliwia scenarzystka Ilona Łepkowska, która miała okazję porozmawiać o tej sprawie na łamach radia RMF z Robertem Mazurkiem. Rozmowa ta nie bez powodu wywołała zamieszanie.
Pani Łepkowska nie wie, jak funkcjonuje świat
Nie wierzę, że jako dwudziestojednoletnia osoba, która dla wielu “zwykłopolaków” jest wciąż – nawiązując do serialu “Ranczo” – sraluchem, uważam, że o wiele realniej stąpam po ziemi niż pani Łepkowska. Scenarzystka wielu znanych polskich seriali jest głośną reprezentantką grona popierającego rozszerzenie opłaty reprograficznej o nowe opłaty, w tym o podatek od sprzętów elektronicznych, które umożliwiają konsumpcję treści. Pani Łepkowska w wywiadzie, który odbył się w radiu RMF próbowała przedstawić argumenty, które w założeniu mają nas przekonać do słuszności istnienia nowego podatku. Łatwo jednak jest je obalić, a tym samym pokazać, jaką bzdurą jest istnienie opłaty reprograficznej.
Jak oni, to i my!
Pierwszy argument to fakt, iż według pani Łepkowskiej taka opłata jest pobierana w innych, jak to sama określiła, “cywilizowanych” krajach. Tylko czemu aż tak usilnie patrzymy na innych, a nie analizujemy swojego rynku? Przy wynoszeniu pomysłów z innych krajów, trzeba patrzeć też na swój własny teren. Sprzęty elektroniczne na terenie Europy wszędzie kosztują w przeliczeniu na określoną walutę podobnie. Kwestią, która delikatnie zmniejsza koszt zakupu sprzętu, są różne wartości procentowe podatków. Teraz spójrzmy na zarobki – tutaj przepaść między krajami potrafi być ogromna. Dla większości Polaków kupno jakiegokolwiek iPhone’a to finansowe wyzwanie, dla osób zarabiających w innych krajach kupno telefonu z jabłuszkiem nie będzie problemem. U nas nawet te podwyższenie ceny sprzętu o 100 zł może zadecydować o tym, czy dana osoba będzie w stanie go nabyć. Malkontentom polecam zapoznać się ze zjawiskiem zwanym wskaźnikiem Big Maca (Big Mac Index).
“Gwiazdy bawiące się na Zanzibarze czy jeżdżące Porsche to jest, jak ja to mówię, cienką warstwą śmietanki”
Jasne, tu się częściowo zgadzam. Większość twórców siedzi w podziemiach, tworzy dla małego grona odbiorców, a nielicznym udaje się przedostać do głównego nurtu. Wielu “Kowalskich” nie potrafi tego zrozumieć, bo artyści – przez przekazy mediów ogólnopolskich – są utożsamiani jedynie z tymi celebrytami, których widzą w telewizji. Jednak są też świadomi odbiorcy kultury, którzy znają wagę problemu braku wsparcia mniej znanych artystów i próbują im pomagać. Czy to kupując płyty, uczestnicząc w koncertach, czy polecając ich muzykę.
Jednak niezależnie, czy to Zenek Martyniuk, czy to osiemnastoletnia Ania prowadząca kanał na YouTube, gdzie wrzuca swoje utwory dla kilkunastu słuchaczy – wszystkich trzeba wspierać psychicznie, a finanse nie grają tu kluczowej roli.
Pełną problematykę tego, jak mylnie postrzegani są artyści, poruszę w dalszej części tekstu.
“Mówię w imieniu artystów, którzy nie mają stałego zatrudnienia”
To jest wybór tych osób, że zdecydowały działać jako wolni strzelcy. Jeśli nie są w stanie zarabiać tyle, by odkładać pieniądze na nieunikniony czas przestoju kreatywności czy braku zleceń lub chętnych na ich twórczość, to muszą szukać alternatywy. Może być nią “normalna” praca, która umożliwi godne życie. Świat nie jest łatwy, a artyści nie powinni być jakoś uprzywilejowani. Ba! Twórcy nie są jedynym środowiskiem, gdzie istnieje pojęcie pracowania jako wolny strzelec. W głowie również trzeba mieć plan B, czy nawet C. Poświęcanie się bezgranicznie jednemu aspektowi życia nie jest dobrym przepisem na świetlaną przyszłość.
“Na całym świecie wspiera się kulturę”
Tak, na całym świecie wspiera się kulturę. Głównie wspierają ją fani, ludzie, którzy chcą nabyć twórczość danych artystów. Kupujemy płyty, streamujemy muzykę, płacimy za bilety do teatrów, na festiwale czy koncerty. Istnieją też serwisy, dzięki którym możemy łatwo – okresowo lub jednorazowo – wesprzeć ulubionych twórców. Form wsparcia jest coraz więcej.
Jednak obecność tych sposobów pozwala łatwo zweryfikować, czy artysta jest w momencie, w którym jego sztuka nie tylko się zwraca, ale też zarabia na niego samego. Tworzenie dodatkowego funduszu dla tego grona osób jest abstrakcją, która wywołuje kolejne podziały i tworzy hierarchię w społeczeństwie. Dlaczego życie artysty ma być ważniejsze niż praca w innych zawodach?
Pani Ilona była w krępującej sytuacji, bo kelnerem w restauracji, do której się wybrała był aktor grający w jej serialu
Co, gdy mój kolega ze studiów będzie sprzedawał mi Hot Doga na stacji benzynowej? Normalna sytuacja, może zdarzyć się każdemu. Nic w tym dziwnego, czy krępującego. Ludzie pracują na dwa etaty. Wow, nie znałam tego.
Artyści dzięki temu będą mogli skupić się na jednej rzeczy
Będąc na artystycznych studiach jestem świadoma tego, jakim wybawieniem jest sytuacja, gdy mogę skupić się nad jednym projektem. Jednak już one mnie przygotowują do prawdziwego życia, gdzie każdy na głowie ma mnóstwo nieskończonych spraw – w tym wiele działań artystycznych. Normalna sprawa – aby móc skupić się w życiu na jednej rzeczy, trzeba do tego dojść ciężką pracą.
“To nie jest podatek, to jest opłata”
Marketingowa papka z pisowskiej szkoły propagandy. Nazwa nic nie zmienia – istota funkcjonowania opłaty reprograficznej w niej się zawiera. Pamiętajcie o tym, kiedy rząd zapowiadać będzie nową daninę lub opłatę.
“To, czy ceny wzrosną, zależy od producentów sprzętu”
Już widzę, jak bezduszne korporacje nastawione na zysk biorą na siebie te opłaty. Spoiler: tak nie będzie – my zapłacimy.
“Opłata reprograficzna już istnieje, np.: gdy kupujemy papier”
Tutaj pięknie ukazane jest to, w jaki sposób postrzegani są konsumenci. Nabywcy papierów w formacie A3 i A4 są potencjalnymi złodziejami. To tak jakby zamiast ukarać złodzieja, który ukradł batona, ukarać wszystkich kupujących w tym sklepie. Pani Łepkowska, odpowiedzialność zbiorowa to była za drugiej wojny!
“Praca artysty jest szczególna”
Nie, nie jest. Nie próbujcie wkładać nam papki mówiącej o wyższych celach sztuki, która i dla mnie – co śmieszne – artystki jest marketingową bzdurą, usprawiedliwiające wasze “cierpienie”. Bycie artystą i korzystanie z tego finansowo jest pracą – taką samą jak inne.
“Aby ją wykonywać, trzeba mieć talent”
Wszystko można osiągnąć ciężką pracą. Według mnie nie ma czegoś takiego jak wrodzony talent. Można mieć fizyczne predyspozycje do wykonywania danych czynności, wyuczone w dzieciństwie podstawy czy otaczać się w kręgu osób o zainteresowaniach, które pobudzają nas do dalszego rozwoju danych umiejętności. Nikt nie rodzi się z piórem, gitarą czy pędzlem w ręku.
“Jak ktoś nie sprzedaje drogo swoich prac, to jest palantem?”
Nie. Każdy wycenia swoje prace według własnego uznania czy badając rynek. Ważnymi czynnikami jest popyt i podaż. Jeśli ktoś narzeka na ceny, które samemu wyznacza, jest to jego problem związany z poczuciem wartości. Tutaj już radzę udać się do specjalisty.
“Dzięki pandemii jedna z firm importujących sprzęt elektroniczny uzyskała olbrzymi wzrost dochodów i podniosła przez to marżę”
Firmy potrafią wykorzystać zależność między popytem, a podażą produktów, które oferują. Nowe, nie słyszałam o tym. Poprzez ton pani Łepkowskiej uzyskałam wrażenie, że artyści chcą się bawić w Robin Hoodów. Co prawda wspominała ona w dalszej części wywiadu, że wniosek o zmiany w opłatach reprograficznych wpłynął przed wybuchem pandemii. Jednak co by było, gdyby podczepiono się pod gastronomię wywierając (pomijam kwestię ZAIKSu) na klientach dodatkową opłatę symbolicznej złotówki do każdego dania za to, że ma się możliwość oglądać obrazy wiszące w przestrzeni restauracji czy możemy słuchać muzyki, która grana jest do kotleta? Równie absurdalna sytuacja.
“Nie 300 zł, a 10 zł opłaty reprograficznej od smartfona”
Gdy założymy, że smartfon kosztuje 1000 zł, a 1% wynosi opłata reprograficzna na ten typ urządzeń, to tak to wygląda. Jednak według ustaleń podatek ten może mieć wartość nawet 4%, co już daje 40 zł. Aktualnie telefony za 1000 zł to idealna półka cenowa dla Kowalskiego, który używa telefonu czasem do internetu i zdjęć. Co jeśli ktoś jest bardziej wymagający i potrzebuje wydajniejszego sprzętu? Flagowiec w cenie 4000 zł już nikogo nie szokuje. 1% z tej kwoty to 40 zł, a 4% to 160 zł. Już wchodzimy w setki złotych. Co gdy zakupimy profesjonalny sprzęt w postaci bardzo wydajnego komputera? Przykładowo od kwoty 10,000 zł dodatkowe “grosze” zamieniają się w od 100 aż do 400 zł. Akurat na waciki.
Pandemia osłabiła sprzedaż mojej nowej książki
Jeśli obecne formy promocji i dystrybucji zawiodły, to powinna pani przystosować się do nowych warunków, wynieść z tego wnioski. Gdy ludzie nie mogą pójść do sklepu po fizyczne wydanie, zacząć promować sprzedaż wysyłkową czy kupno elektronicznej wersji. Istnieje coś takiego jak reklama w sieci. Można w alternatywny sposób spróbować dotrzeć do docelowego grona odbiorców, próbować ratować sytuację. Mam nadzieję, że te rady mogą się w przyszłości przydać. Przecież tutaj głównie liczą się pani słowa, a nie forma wydania.
“Ma on (autor – przyp. red.) opłatę za jedną książkę. A jak on pożyczy to pięciu osobom, to jest to tak, jakby było pięć książek”
Nie. Książka jest jedna i się magicznie nie rozmnoży. Zapłaciliśmy za fizyczne wydanie, które umożliwia używanie go przez więcej, niż jedną osobę. Lecę z kolejną podobną i równie absurdalną propozycją. Wprowadźmy opłatę na rzecz danego artysty od każdej osoby, która zobaczy w przestrzeni publicznej jego plakat. Jak się zapoznał z jego treścią to znaczy, że go skopiował? Jeśli istnieje jeden plakat widziany przez 1000 osób, to “tak jakby” mamy tysiąc plakatów?
Krytyka? “Jest to zorganizowana akcja”
Okej, czyli w oczach Pani Łepkowskiej jestem trollem i/lub hejterem. Ja również jestem artystą – działam w kwestiach graficznych. Jak to możliwe? Nie rozumiem tego grona krzyczącego w imieniu większości artystów, którzy robią to tylko dla swojego dobra. Jestem hipokrytką? Jestem opłacona? Jeśli tak, to kurde, gdzie moje szekle? Soros, Stanowski, czekam na przelew. Ten zaległy za szkalowanie Kaczyńskiego też!
“Biedny artysta nie jest wzruszający, ale biedne dziecko już tak”
Jestem załamana tymi słowami. Facepalm poszedł w momencie, gdy tylko je usłyszałam. Biedny artysta, czyli osoba dorosła ma wpływ na swoje życie, jest za nie odpowiedzialna i powinna zdawać sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji swojego postępowania. Dzieci często są pozostawione same sobie, a zamiast pracować powinny poświęcać czas na naukę. Nie róbmy z artystów ofiar, to jest żałosne.
“Przez to, że (dzieła – przyp. red.) są rzadko używane, to nie znaczy, że są złe”
Tak, nawet w muzyce istnieje wiele nisz. Jednak by je docenić trzeba często być bardzo wtajemniczonym, mieć dużą wiedzę, którą mało kto posiada. Dlatego też najczęściej nie będą docierały do większej publiczności, co ułatwia zarabianie na nich. Więcej na ten temat w dalszej części tekstu
“Ten pogardliwy eseista nie będzie miał czasu siedzieć w bibliotece, bo będzie musiał w tym czasie pracować w Biedronce.”
Będzie miał nadal czas na to, ale będzie go mniej. Dzięki funduszom z pracy na kasie będzie mógł spokojnie żyć i realizować swój proces twórczy, jednak będzie trwał on dłużej. To nic strasznego. To jakby narzekać na to, że w szkole podstawowej nie nauczono nas czegoś, co nas interesuje i dzięki temu mamy obecnie pracę. Szkoła podstawowa ma nam za zadanie dać informacje, które przydadzą nam się do naszego dalszego, indywidualnego rozwoju. Tak samo praca da nam pieniądze, które przydadzą się do funkcjonowania i rozwijania niedochodowego hobby.
“Społeczeństwo musi złożyć się na dobro kultury. A dokładniej to firmy.”
A firmy obciążą konsumentów, a konsumenci to społeczeństwo. Koło się zamyka.
Uff, to już koniec?
Przeprawa przez ten wywiad była dość ciężka, bo pani scenarzystka ciągle próbowała się przebić ze swoimi argumentami, średnio przy tym szanując moderatora rozmowy. Ale po 50 minutach odsłuchu rozmowy, udało mi się. Przy tym wszystkim poszły dwa duże kubki melisy. Poniżej możecie posłuchać całości, w tym trafnych uwag Roberta Mazurka. Jak już pisałam – tylko dla osób o mocnych nerwach.
Okej, ktoś tu został? No to jedziemy dalej.
Streamingi nie są święte
To, że artyści dostają takie niskie opłaty za odtworzenie – przyjmijmy – utworu muzycznego, nie jest naszą (czyli konsumentów) sprawą. Osoby, które chcą mieć łatwy dostęp do kultury wykupując subskrypcje, mają na to marginalny wpływ. Winne są tutaj firmy, które są odpowiedzialne za takie platformy. Jeśli nie podoba im się to, jak one funkcjonują, zawsze mogą nie umieszczać tam swoich treści lub się z nich wycofać. Taką formę protestu przeciwko Spotify kilka lat temu prowadziła Taylor Swift.
Poziom branży muzycznej samej w sobie zmienia się tak szybko, że wszystko, co nowe, tak jak Spotify powoduje, że czuje się trochę jakbym była jednym wielkim eksperymentem. I nie zamierzam przyczyniać się do tego, by moja życiowa praca była eksperymentem, który czuje, że nie jest sprawiedliwie rozliczany dla tekściarzy, producentów, artystów i twórców muzyki. Po prostu nie zgadzam się z utwierdzaniem w przekonaniu, że muzyka nie ma wartości i powinna być darmowa.
Taylor Swift
Popularna piosenkarka w końcu się przekonała do tego sposobu dystrybucji muzyki, pomimo jej niedoskonałości. Od tej pory nieraz jej treści pobiły rekordy zielonej platformy streamingowej, a do jej (zespołu również) kieszeni wpadły niemałe pieniądze. Wcześniej, będąc nieprzekonaną do tej formy dystrybucji, po prostu jej nie używała. Miała odwagę to zrobić, mając świadomość, że za jej plecami odlatuje dodatkowe źródło zarobku. A nie – niczym polscy artyści – którzy, mam wrażenie, ciągle robią z siebie ofiary.
Jako artysta nie chcę się utożsamiać z tymi ludźmi
Artysta może być lepszy, może być gorszy. Długo nie pozwalałam mówić o sobie “grafik”, bo nie czułam, że mam na tyle umiejętności, by nim się zwać. Jednak jestem grafikiem, czyli też jestem artystą. Nie chcę jednak utożsamiać się z wychodzącymi przed szereg, krzyczącymi głośno osobami, które chcą się wypowiadać – teoretycznie – w imieniu wszystkich twórców, przy tym nie znając realiów i często mówiąc po prostu głupoty. Z osobami, które nie mogą poradzić sobie z tym, na jakich zasadach działa świat. Chcąc przy tym stworzyć iluzję, lepsze życie dla wybranej, grupy kreując dodatkowe przywileje. Wszystko na koszt wszystkich – także mniejszych artystów.
Nie powinno się tworzyć uprzywilejowanych grup. Opłata reprograficzna wspiera jednak takie działania. Dlaczego artyści mają mieć własny podatek, przez co być ważniejsi dla państwa od sprzedawców, biznesmenów, lekarzy i mnóstwa innych zawodów? Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Twórcy specjalnej troski?
Nie wiem, czemu artyści mają być tą uprzywilejowaną grupą. Nie ukrywam, że swoją przyszłość wiążę z branżami kreatywnymi. Jak już wcześniej wspominałam, na co dzień zajmuję i uczę się grafiki, a po godzinach śledzę scenę muzyczną. Jednak świadomie wybrałam, która ścieżka ma być moim głównym źródłem zarobku. Grafik będzie zawsze potrzebny – czy taki, który będzie robił etykiety do druku, czy ten, co się specjalizuje w projektowaniu rzeczy do internetu. Codziennie przecież powstają nowe strony internetowe, czy nawet profile w social mediach. Z muzyki, a zwłaszcza tak niszowej w naszym kraju jak EDM (gdzie na imprezach tematycznych większość fanów rozpoznaję w tłumie) wyżyć się nie da.
W historii mamy mało przypadków, gdzie od dnia pierwszego ktoś był uwielbiany za swoje prace. W obecnych czasach mam wrażenie, że wielu by tak chciało – jednak świat tak nie działa. Na sukces trzeba zapracować oraz/lub poczekać. Musimy budować coraz większe grono odbiorców, dzięki temu docierać do potencjalnych nowych fanów. Nawet jeśli nasza twórczość jest niszowa, przecież możemy mieć z tyłu głowy to, że pewnego dnia ktoś na nas trafi i tak polubi to, co robimy, że przez to postara nam się pomóc przyszłej karierze.
Schowajcie dumę do kieszeni
Nie rozumiem więc, dlaczego wielu artystów (często z tzw. mainstreamu) uważa siebie i swoją twórczość za nie wiadomo co i nie potrafi pogodzić się z tym, że czasem trzeba w życiu wybrać. Gdy chcemy z czegoś zarabiać i z tego żyć, musimy liczyć się (przynajmniej do pewnego etapu, który osiągają nieliczni) z mnóstwem wyrzeczeń. Nie możemy wybrzydzać w zleceniach, propozycjach stanowisk, które dostajemy czy których szukamy.
Nie możemy tworzyć w piwnicy mega ambitnych projektów, sądząc, że ktoś będzie kupował czy streamował takie rzeczy od szaraczka, od pierwszego dnia jego działalności w danej branży. A później ten szaraczek w nocy płacze, że za te 50 zł zarobione w tym tygodniu ze swojej działalności nie da się żyć. Jeśli jesteśmy w takim momencie swojej przygody i chcemy dalej ciągnąć obecną formę swojej działalności, musimy niestety traktować to jako hobby i znaleźć normalną pracę. Może przez to nie będziemy robić, dajmy na to, trzech projektów tygodniowo, a jeden – ale nadal będziemy się rozwijać oraz też będziemy mieli za co żyć i za co realizować naszą pasję. A dodatkowe fundusze z naszej twórczości nie dość, że pomogą zasilić domowy budżet, to będą motywacją do dalszego działania.
Każdy artysta jest potrzebny
Mali czy niszowi artyści też są nam potrzebni. Kto wie, ilu “młodziaków” swoimi próbami czy już trafnymi propozycjami mogło przypadkiem zainspirować kogoś dużego do swojego dalszego działania. W historii nie brakuje przypadków, gdzie dany nurt w podziemiach był widoczny od lat, ale to bardziej rozpoznawalny artysta – używając tego stylu czy jego elementów – spopularyzował go na tyle, by uznane zostało to za zupełnie nową epokę w sztuce. Inspiracje też można brać z dość niekonwencjonalnych rzeczy. Raz będzie to na przykład liść leżący na parapecie, innego razu shitpostowa przeróbka popularnego utworu czy mema. Widząc/słysząc/czując coś błahego możemy przypadkiem na podstawie tego stworzyć hit, arcydzieło, rozchwytywany produkt.
Nie zapominajmy, że na rynku też mamy wielu sztukmistrzów, których znają tylko osoby głęboko interesujące się daną branżą czy osoby pracujące z nimi za kulisami. Wiele osób, oglądając występy festiwalowe ma w głowie to, że jedynym artystą aktualnie w kadrze jest dany zespół czy DJ. Jednak ktoś musiał zaprojektować scenę, wizualizacje, animacje, scenografię artysty, identyfikację wizualną festiwalu czy nawet danego muzyka, obsługiwać światła czy reżyserować show. Za jednym wydarzeniem mogą stać dziesiątki, czy nawet setki artystów. Każdy z nich zasługuje na szacunek. Z drugiej strony większość z nich też (bardziej lub mniej) pogodziło się z tym, ile może dostać pieniędzy za robienie tego, co lubi.
Dej pieniądze, bo umiem machać pędzlem
Tymczasem od niektórych artystów możemy usłyszeć, że przez to, że tworzą kulturę, powinni być automatycznie bardziej wspierani. W tym przypadku finansowo. Przecież sztuka rozwija nas duchowo, jest nam potrzebna jest do codziennego rozwoju społeczeństwa. Tylko, że słuchając takich słów, wewnętrznie się rozdzielam. Po pierwsze, przyznam, że dzieła różnej maści są nam potrzebne. Niektóre podziwiamy za kunszt artystyczny, inne prowadzą nas do refleksji, a kolejne zdobią nasze ściany czy traktujemy je czysto informacyjnie. Jednak pomimo bycia natchnionym artystą powinniśmy czasem schować swoją dumę do kieszeni i jeśli chcemy z tego wyżyć, musimy traktować to jako typową pracę. Musimy być przygotowani na wyrzeczenia. Tak jest skonstruowany świat.
Zawsze trzeba mieć plan B
Doskonale kwestię przebycia trudnego, tymczasowego okresu pokazała nam pandemia. Zamknięte teatry, kluby, szkoły tańca i inne instytucje kultury spowodowały, że wiele osób z dnia na dzień zostało bez środków do życia. Pomijam kwestie oszczędzania, czy ktoś miał pieniądze na czarną godzinę czy nie – kwestia indywidualna, która też jest zależna od naszej sytuacji życiowej. Choć nie ukrywam, że jestem za tym, by mieć odłożone kilka złotych na awaryjne sytuacje.
Wracając do “poszkodowanych przez pandemię”. Czy słusznie były pewne instytucje zamykane, blokowane, czasem otwierane na chwilę – te polityczne kwestie zostawiam dla siebie. Jednak każdy powinien mieć plan B. Nie powinniśmy się bać pójść na kasę do Biedronki, bo jest to praca – jak każda inna. Dla osób przerażonych w pierwszej fazie lockdownu pracą z ludźmi mieliśmy popularną alternatywę na dorobienie grosza. Były i są to usługi dostarczania jedzenia, gdzie do zarobku potrzebny jest jedynie telefon i środek transportu, który na upartego można było codziennie wypożyczać (rowery miejskie). Dla chcącego nic trudnego.
Ale ona ma torebki od znanego projektanta!
Uwielbiam mit, który prawdopodobnie narodził się przez wręcz chore uwielbienie Stanów Zjednoczonych przez Polaków. Media, a teraz i social media w postaci Instagrama i portali plotkarskich utrzymują nas w przekonaniu, że wraz ze sławą automatycznie każdy z artystów zarabia w dziesiątkach, setkach tysięcy czy nawet w milionach złotych, dolarów czy innych szekli. Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie inna. W mitycznej “Ameryczce” prawdopodobnie początkujące gwiazdy muzyczne, podpisując z wytwórnią umowę na wydawnictwa, zarazem zaciągają kredyt na swoją działalność. W ramach otrzymanych pieniędzy opłacają kręcenie teledysków, wydawanie singli, menadżerów, sesje nagraniowe, tłoczenie płyt i takie tam. Zwrot tych funduszy występuje ze sprzedaży albumu i innych akcji artysty. Wiadomo, istnieją też zewnętrzne kampanie reklamowe, do których brane są znane twarze, ale to inna para kaloszy. Więc wszystkie samochody, cały przepych, bogactwo, które widzimy na teledyskach czy na portalach społecznościowych jest najczęściej wykreowany. Dlaczego? Bo ludzi ciągnie do idealnego życia. Mało który Kowalski po 10 godzinach, który codziennie marnuje na pracę i dojazdy, czerpałby satysfakcję z śledzenia zwykłych ludzi.
Alternatywna rzeczywistość
Marketing jest brutalny, bo kreuje alternatywny świat. Zapatrzeni na kochaną przez nas mityczną Ameryczkę polscy influencerzy, znani twórcy, których nie zabraknie na jutrzejszej ściance czy w kolejnym wydaniu brukowca mają wewnętrzną potrzebę pokazania siebie. Najczęściej pokazania, że jest się lepszym od zwykłego Kowalskiego, bo tak robią Ci zza wielkiego oceanu. Nieraz w internecie można było natknąć się na relacje od pracowników ekskluzywnych butików, którzy nie ukrywali, że podobno duże nazwiska pożyczały od nich drogie ubrania tylko po to, by użyć ich w jednej sesji czy wyjść raz w niej na premierę. Później te same ubrania wracają w niezmienionej cenie na sklepowe półki. Nawet jeśli są to plotki, uważam, że w każdej kryje się ziarenko prawdy. Poza tym – pożyczając kreacje czy nawet szyjąc specjalnie dla danej gwiazdy, w ten sposób promuje się wielu projektantów. Później, nie wiedząc o tym, czytamy w internecie, że Iksińska miała na premierze sukienkę o wartości takiej, co my w rok odłożymy, a może i nie. To nam kreuje alternatywną rzeczywistość, w której błędnie żyjemy.
Zataczamy koło
Tutaj jesteśmy w punkcie wyjścia. W naszych głowach – często celnie, czasem mylnie sądzimy, że kasa na artystów pójdzie na kolejne drogie fanaberie gwiazd. Tymczasem one są ułamkiem tego wszystkiego. Branże są pełne młodych, małych twórców, nieznanych ludzi, pracowników, którzy krzątają się za kurtynami, chowają się za monitorami i nigdy ich nie zobaczymy (chyba, że wejdziemy w daną branżę). Mamy wiele firm, które wypożyczają sprzęt, kreują scenografię, odpowiadają za to, byśmy czuli się w swoim otoczeniu dobrze, analizując rynek. Każdy zasługuje na wsparcie w wolnych chwilach – czy to psychiczne, czy finansowe. Jednak robione z logiką i świadomością, jak działa dany rynek. Tego raczej się nie doczekamy widząc, kto już działa w polityce, jacy ludzie wybierają taką życiową ścieżkę. Niestety, ale specjalistów to mało tam znajdziemy.
Żyjemy w cyrku
Tak, zgadzam się z tym, że rząd przeznacza za mało pieniędzy na kulturę. A jak już stara się je dać, to mamy zabawne sytuacje jak w przypadku pomocy dla artystów w pandemii. Jednak osobiście uważam, że nie powinno się to kończyć nowymi podatkami na sprzęty, które umożliwiają nam odbiór treści. Dla mnie to jest tak absurdalne niczym dodatkowe opodatkowanie materiałów budowlanych, bo można z nich stworzyć ścianę, na której powiesimy obraz czy zbudujemy z nich scenę, na której w przyszłości będą występować muzycy czy aktorzy.
Argument o kilku(nastu) złotych w skali roku, dwóch nie jest dla mnie celny. Kowalskiego może zaboleć nawet te kilka złotych. Co mają powiedzieć profesjonaliści, często też twórcy, którzy kupują komputery czy sprzęty mobilne za kilka, kilkanaście tysięcy? Nawet ten jeden procent spowoduje, że będziemy przy tej kwocie musieli dopłacić kolejne setki ciężko zarobionych pieniędzy tylko po to, by później wpadły one do studni jakiś sekt artystycznych. Jesteś artystą, to przecież dostaniesz tego zwrot – powie niejeden. Już to widzę. Kilka groszy z kilku tysięcy.
Inwestycja życia, nie mogę się tego doczekać.