Vixa i DJ Akun wykończyli polską scenę klubową? Nieprawda – to zaczęło się znacznie wcześniej [felieton]

Ostatnie dni to przede wszystkim żywa dyskusja nad kondycją polskiego clubbingu. Czy aby na pewno nic już nam nie zostało?

nastia

Szczerze mówiąc, miałem zupełnie inny plan na ten tekst. Nosiłem się z zamiarem jego napisania już od wielu miesięcy i pierwotnie jego punktem centralnym miała być vixa. Świat się jednak zmienia i od tamtego momentu świry przestały już jechać tak głośno, jak jechały jeszcze rok czy dwa lata temu. Nie sprawia to rzecz jasna, że polski clubbing nagle stał się na powrót krainą mlekiem i miodem płynącą. Ostatnie dni pokazały, że jest wręcz odwrotnie. Przypadek bookowania przez kluby DJa Akuna, który zaistniał w sieci w głównej mierze swoimi zabawnymi tekstami, poruszył połowę branży.

Case ten (ale nie tylko, bo zbierało mi się od dłuższego czasu) sprowokował mnie do napisania felietonu na temat oczekiwań, jakie kierowane są w stronę mnie i moich kolegów po fachu jako mediów branżowych. W skrócie – chodziło tam o to, że bardzo często osoby wymagające bardziej ambitnych treści niechętnie z nich korzystają, kiedy już one się pojawią. To powoduje, że postowanie takich rzeczy traci biznesowy sens. Z całością tekstu, który notabene spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem, możecie zapoznać się poniżej.

nastia

No ale dobrze, przejdźmy do meritum. W ostatni weekend klubowy internet czy bekstejdże klubów nie miały chyba innego tematu od DJa Akuna i tego, jak to źle jest, że kluby go bookują. Wiele osób postrzegało w tym swoisty koniec polskiego clubbingu na poziomie. Problem w tym, że sprawa się rypła dawno temu. Mało tego – sprawa rypnąć się po prostu musiała. Od obecnego stanu rzeczy nie było już odwrotu dawno temu. Ale nie wszędzie jest tak źle. Rynek klubowy zmienił się naprawdę mocno, ale efekty są różne w zależności od lokalizacji. W dużych miastach (choć nie tylko) nie brakuje wszak miejsc, w których odbywają się imprezy z bardziej jakościową muzyką. W stolicy mamy Smolną, Pragę Centrum czy Bank, w Trójmieście mamy Nowy Harem czy całą Ulicę Elektryków, we Wrocławiu – Ciało bądź Transformator, w Poznaniu między innymi Tamę oraz Pachę, a w Łodzi – Lordi’s. To oczywiście tylko kilka naprędce przypomnianych przykładów, które pokazują, że w różnych miejscach kraju da się dobrze bawić. Gdzie więc problem? Ano w mniejszych miejscowościach.

nastia

To zaczęło się dawno temu

Czasy wielkich dyskotek zaczęły się kończyć już kilkanaście lat temu, a przyczyny są dwie. Po pierwsze – demografia. Czasy “świetności” polskich klubów przypadały na w głównej mierze pierwszą dekadę XXI wieku, a więc moment, w którym grupą docelową takich miejsc były osoby pochodzące z końcówki wyżu demograficznego. W 2004 roku 18 lat kończył rocznik 1986 – według danych GUS urodziło się wówczas blisko 700 tysięcy osób. Teraz możliwość wstępu do klubów otrzymuje rocznik 2006, w którym to na świat przyszło o około połowę mniej Polaków. Już samo to obniża potencjał całego sektora eventowego i klubowego. Główna grupa docelowa – czyli osoby w przedziale 18-29 lat – znacznie się skurczyła. Nic dziwnego więc, że w ostatnich latach znacząco zmniejszyły się frekwencje w klubach, szczególnie tych działających na prowincji bądź małych miastach. Swoje z pewnością zrobiło także zmniejszenie znaczenia wielu średnich miast, spowodowane między innymi reformą administracyjną z 1999 roku. W miastach, których główną atrakcją dla osób kończących szkołę średnią stały się pociągi do większych aglomeracji, ciężko budować ofertę klubową mającą potencjał na przemycanie między komercją czegoś mniej znanego.

I to prawda – to nie jest tak, że na imprezy chodzą tylko uczniaki i studenty. Są też osoby po trzydziestce, a nawet po czterdziestce, które aktywnie uczestniczyły w sukcesie clubbingu w Polsce. Oni mają jednak już zupełnie inne rzeczy na głowie – rodzinę, małżeństwa, dzieci czy kredyty. Jeśli mają ochotę, możliwość a przede wszystkim siłę na wyjście do klubu, to robią to nie co weekend, a raz na jakiś czas. Mało tego – ci ludzie będą woleli wybrać imprezy skierowane muzycznie znacznie bardziej do tego, do czego bawili się za swojej młodości. Nie brakuje bowiem badań wskazujących na to, że w pewnym momencie życia przestajemy szukać nowości, kierując się bardziej nostalgią za tym, czego słuchało się w czasach, kiedy obowiązków i problemów było mniej. I to między innymi dlatego bardzo trudnym zadaniem jest pogodzić gusta obecnych nastolatków czy młodych dorosłych z tym, czego oczekują osoby w wieku średnim.

Jakby tego było mało – kluby otrzymały potężną konkurencję w kategorii “spędzanie wolnego czasu”. Najpierw przyszedł znaczny wzrost popularności i dostępności telewizji satelitarnej w latach 2006-2007, a potem pojawienie się ogólnodostępnego internetu. Imprezy klubowe stały się tym samym tylko jedną z wielu atrakcji dla młodzieży. To nie jest już 2004 rok, kiedy głównym miejscem korzystania z sieci były kafejki internetowe bądź bardziej zamożni znajomi. Wówczas jedną z niewielu dostępnych rozrywek były właśnie dyskoteki, które potrafiły ściągać dzikie tłumy nie tylko w soboty, ale także w piątki. W niektórych przypadkach w grę wchodziły także niedziele, co dziś jest praktycznie zupełnie nie do pomyślenia. Nie trzeba było też klubów, aby spotykać się ze znajomymi. Teraz kontakt jest znacznie bardziej ułatwiony, a tego typu stacjonarny pośrednik albo przestał być potrzebny (bo technologia), albo został zastąpiony przez bary, puby, kawiarnie czy domówki. Kluby straciły swoją przewagę w jeszcze jednym aspekcie, którym jest bycie źródłem muzycznych nowości. Przez brak powszechnego dostępu do internetu to dyskoteka była jednym z głównych miejsc, gdzie poznawało się nowości. Teraz wszystko mamy w zasięgu telefonu – tym samym i tak już mocno przetrzebiona publika przychodzi z konkretnymi preferencjami. To, jak jakościowe te preferencje są, jest już inną historią.

Kluby się zmieniają

Stan faktyczny jest więc taki, że kluby i dyskoteki – szczególnie na prowincji – przestały już być tak potrzebne społecznie w utartej przez ostatnie dekady formie. Stąd też zapewne koncept tzw. “hybrydowych klubów nowej generacji“, w który niektóre miejscówki postanowiły pójść. O co w tym chodzi? Ano o to, że klub przestaje być nastawiony stricte na elektroniczną muzykę taneczną i oferuje bardziej różnorodne wydarzenia muzyczno-rozrywkowe. Cel jest prosty – ściągnąć ludzi do klubu znanymi muzycznymi postaciami z różnych gatunków. W tym wypadku głównym celem jest robienie czystego biznesu, wychodząc z założenia “oni mają ideały i klepią biedę, my dostarczamy to, czego chce nasz klient i zarabiamy pieniądze”.

Tego typu koncept nie jest zresztą wymyślony wczoraj, na potrzeby bronienia swoich działań przez Blaze’a, osobę odpowiedzialną za bookingi DJa Akuna, Young Leosi, Kizo, Bambi czy Modelek. Wystarczy zobaczyć chociażby na krakowski Hype Park, warszawską Pragę Centrum czy poznańską Tamę. W tych miejscach ciekawe elektroniczne bookingi z sukcesem przeplatają się z rapowymi, popowymi czy alternatywnymi, co nie spotyka się z żadnym oporem branży. Czyli co – nie zamysł sam w sobie jest zły, a sposób jego wykonywania? Niby tak, ale nie do końca. Odnoszę bowiem wrażenie, że chodzi tu bardziej o koniec monopolu na taneczną elektronikę w tego typu miejscach. Ten punkt widzenia jak najbardziej rozumiem, choć tutaj warto zastanowić się nad dwiema kwestiami. Po pierwsze – lepiej zamknąć klub lub dokładać do interesu z braku publiki chcącej “czegoś więcej” niż zabookować Young Leosię? I po drugie – czy poklepanie po plecach przez internetowy komentariat jest wystarczającym zadośćuczynieniem za dokładanie do interesu, ale “przeciwko kurestwu i upadkowi zasad”?

nastia

nastia

Wracając do jakościowych klubów – obecna sytuacja na szczęście nie oznacza, że ich sens się zupełnie wyczerpał. W dalszym ciągu istnieje na rynku miejsce dla ciekawych lokali w średnich i dużych miastach. Tam rezerwuar grupy docelowej jest znacznie szerszy i bardziej różnorodny. To sprawia, że można sobie pozwolić na większą specjalizację, a także – a raczej przede wszystkim – skupienie się promotorów na jakości bookingów. Tym samym można śmiało stwierdzić, że polski clubbing się nie skończył. On po prostu uległ zmianie podyktowanej skrajnie niesprzyjającej demografii oraz popularyzacji technologii, która stała się skuteczną konkurencją dla klubowych imprez.

Oczywiście w pełni zgadzam się z osobami oczekującymi od klubów lepszej jakości. Pozostaje sobie jednak zadać zajebiście ważne pytania – czy wszędzie na tę jakość jest miejsce? I czy wpychanie jej za wszelką cenę w dowolnym miejscu kraju będzie skuteczne i przede wszystkim opłacalne biznesowo? Odpowiedź pozostawiam wam.

PS. Ten felieton nie jest zupełnym wyczerpaniem tematu polskiego clubbingu z mojej perspektywy. W najbliższym czasie możecie spodziewać się jeszcze jednego tekstu, w którym zastanowię się, co polska scena klubowa mogła zrobić, a czego nie zrobiła. A przede wszystkim, dlaczego tego nie zrobiła.

nastia

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?