Po trzech latach przerwy powróciliśmy do pełnowymiarowej zabawy na terenie Podczela. Sunrise Festival właśnie się zaczął, a jego motywem przewodnim w tym roku jest przekładana przez pandemię huczna osiemnastka. Imprezowy weekend zaczęła impreza dla osób, które przez ten trudny czas zachowały karnet na festiwal. Jednak główna część wystartowała w piątek, a to właśnie ten dzień rozpoczyna pełnoprawny powrót elektronicznych brzmień do Kołobrzegu. Jak przebiegł 22 lipca z perspektywy uczestników, w tym naszej? O tym możecie przeczytać w naszej redakcyjnej relacji.
Sceny i ich lokalizacja
Główna atrakcja
Zaraz po wejściu na teren zrobiliśmy szybki rekonesans scen. Wiadomo, że te muzyczne przestrzenie są tak projektowane, by swój potencjał ujawniać w nocy. Dlatego na każdej z nich również pojawiliśmy się w nocy. Jak je oceniamy?
Zacznijmy od flagowego Red Stage. Organizatorzy postawili na dość prostą (z perspektywy uczestnika) konstrukcję. Zasłyszeliśmy jej takie robocze nazwy jak “ogromny telewizor”, “telebim”, “interaktywny billboard”. To się zgadza. Jednak najtrafniejszym określeniem jest “Creamfields 2019 w domu“. Rozległe ekranowe projekty to już chleb powszedni na głównej scenie brytyjskiej imprezy. Pewna część naszej redakcji stwierdziła, że projekt z 2019 był bardziej urozmaicony, przez co robił lepsze wrażenie. Też znalazły się osoby, którym ten koncept podpasował, czy stwierdziły, był czymś nowym na naszym rynku. Nie wszystko co jest dobre, musi być skomplikowane. Obiecana oprawa wizualna była bardzo dopracowana, jednak czy taka ilość animacji wystarczy na trzy dni? Czy każdego dnia zobaczymy coś nowego? Zobaczymy to “w praniu”.
Cały koncept z ogromnym ekranem na papierze wyglądał naprawdę obiecująco. Patrząc po innych imprezach jak Creamfields czy Ultra Music Festival, takie rozwiązanie wygląda bardzo efektownie. Jak było w Polsce? Przyzwoicie. Przede wszystkim przy takim ogromnym ekranie LED pozbawionym jakichkolwiek ozdobników, największą robotę robią wyświetlane wizualizacje, lasery czy pirotechnika. Jeśli chodzi o to pierwsze, nie było najgorzej. W większości występów animacje czy statyczne grafiki prezentowały się całkiem przyzwoicie, a w szczególności na secie Sikdope’a.
Co warte uwagi to fakt, że niektóre animacje nie były przypisane do konkretnego artysty czy sceny. Z kolei lasery czy światło z reflektorów przy niektórych występach mogło nieźle oślepiać uczestników, którzy stali blisko barierek. Przechodząc do właściwie kluczowych rzeczy – wszelkie efekty pirotechniczne. W zasadzie do momentu występu Sikdope’a, rzadkością było ich zobaczenie. Większość efektów sprowadzała się do gry światłem czy ogni na scenie.
Coś starego…
Recyklingowi zostały poddane elementy Red Stage z 2019 i nie tylko. Na terenie maski znalazły swoje nowe miejsce jako ozdoby, mogące służyć jako dobre punkty do spotkań/szukania zagubionych znajomych. W okolicy przejścia między Blue, White i Black Stage ustawiono miejsca do odsapnięcia, którym towarzyszyły kolorowe światła.
White Stage to lekko zmodyfikowany projekt z 2019. Choć szczerze mówiąc, gdyby nie komunikaty na mediach społecznościowych, nie zorientowałabym się, że w jakiś sposób “ulepszono” scenę. Ten projekt wygrał plebiscyt publiczności i wcale się nie dziwię. Trzy lata temu zrobiła ona na nas pozytywne wrażenie. Pasuje ona idealnie do klimatu reprezentowanego za jej deckami.
Jednak czy wygląd Silver Stage idzie w parze z lineup’em? Jest to najuboższa scena ze wszystkich zrealizowanych w tym roku. Mimo to, pozbawiona ekranów (prócz wyświetlacza pod DJką) konstrukcja mocno nadrabia mappingiem i światłami. Srebna instalacja została nazwana przez jednego z redakcyjnych kolegów “Defqonem w domu” i coś w tym jest. Jej budowa będzie dobrze prezentowała się wśród twardszych dźwięków, a przy bass i future house zdała egzamin. Jednak boimy się o dubstepowe zakończenie weekendu w jej towarzystwie. Oraz o barierki, bo obecne dla fanów headbangowania zupełnie się nie nadają.
…i coś nowego
Czas na faworytów. Zdecydowanie do gustu naszej redakcji przypadła Blue Stage. Kolejna konstrukcja skupiona na ekranach, jednak z nowatorskim podejściem. Ekrany zawijały się do “wnętrza”, tworząc całość z przestrzenią za DJem. Podobne rozwiązanie od pewnego czasu stosuje Coachella i gdy pierwszy raz zobaczyłam to na streamie, momentalnie zrobiło to na mnie wrażenie. Nasza, polska wersja jest oczywiście mniejsza i uboższa, przez co brakowało nam uzupełnienia górnej części dodatkowymi ekranami. Prócz laserów i świateł do efektów dołączy ognie i iskry puszczane z bocznych kontenerów. Nie zabrakło tego, co zrobiło wrażenie w 2019 roku – fontanny przed sceną zakończone efektami ognia.
Ciekawą nowością, na którą wielu czekało była Black Stage. Czarna scena za dnia wydawała się nawet zbyt minimalistyczna, jednak w nocy odkrywała swój pełny urok i potencjał. Ledy na kolumnach okrągłej konstrukcji, światła, subtelny ekran nad i pod DJką. Do tego efekty zaraz przy stanowisku artysty. Wpisuje się to bardzo dobrze w prezentowane klimaty muzyczne. Podobny koncept już zastosowano przy występach Borisa Brejchy w Twierdzy Modlin czy na Kręgu Tanecznym Smolnej na Feście. Widzieliśmy drugą z nich na żywo i wiemy, o czym mówimy. Jednak teren wokół niej do dopracowania! Kamyki, świeżo dołożona ziemia z posianą trawą, z której nic po tym weekendzie nie zostanie. Ten pierwszy aspekt może być niebezpieczny w nocy, gdy ktoś nieuważny bądź pod wpływem tam się znajdzie. Niestety, przebijały tam dźwięki z sąsiednich setów. Podczas Andrei Olivy przebywając z prawej strony kręgu jednym uchem konsumowano trance, a drugim – techniczne popisy.
Muzyczne sprawy
Zróżnicowana redakcja, to i wybrane różne destynacje. Przykładowo Julia Oziemczuk najwięcej czasu spędziła na Black Stage. Dobór artystów sygnowany marką Carla Coxa pokazał się z jak najlepszej strony. Polska reprezentacja – Dave Metzo przyjemnie otworzył scenę, jak i festiwal. Później w kolejce było pierwsze b2b w składzie Anna Tur i Metodi Hristov, które pozytywnie zaskoczyło. Jednak osobistym faworytem wieczoru naszej damskiej reprezentacji na Sunrise był Andrea Oliva. Jego selekcja była wręcz ognista, a Julce trudno było zejść z oktag… przepraszam, okrągłego parkietu, który rozruszał do czerwoności. Niestety przegapiła ona popis Sashy i Johna Digweeda, choć już powróciła na Carla Coxa. Ilość osób podczas seta włodarza czarnej konstrukcji była solidna, a legenda techno pokazała, jakie asy ma w rękawie. Jednak z całym uznaniem, serce zostało o zostawione na secie Szwajcara.
Muzyczny okrąg to jedna z pięciu wisienek na sunrise’owym torcie. W między czasie Julka zahaczyła o set Robbiego Seeda, który jako pierwszy grajek na Blue pokazał serce i to, jak liczne ma grono fanów. Prawie pełna scena na otwarciu? To zasługuje na szacunek. Czuć w selekcji Polaka (a mówi to osoba, która miała pominąć tę scenę przez pierwsze dni) włożoną pasję i serce. Takich osób potrzebujemy i powinniśmy zacząć je bardziej doceniać. Cudze chwalicie, a swojego nie znacie.
Na Redzie nasza graficzka pojawiała się na każdym secie, jednak żaden nie zachwycił na tyle, by zostać dłużej, bądź ciekawość innych brzmień wygrywała. Na dłuższą chwilę zawitała też na Tchamim. Ksiądz jak zwykle wykonuje solidną robotę, ale można było odnieść wrażenie, że na Feście był w lekko lepszej formie.
Brawa dla Gromee’ego
W naszym odczuciu na szczególną uwagę zasługuje postawa Polaka Rodaka, któremu przypadł występ przy zachodzie słońca. Gromee podczas pierwszej godziny w swojej selekcji zawarł mniej znane, lecz nadal rozpoznawalne wśród festiwalowej publiki kawałki. Nie obyło się jednak bez jego największych hitów w wersji akustycznej, takich jak “Light Me Up” czy “One Last Time”.
Godne podziwu jest samo pojawienie się artysty na scenie, ze względu na okoliczności, które go dotknęły. Parę dni wcześniej dowiedzieliśmy się o śmierci jego ojca. Publiczność momentalnie doceniła gest Andrzeja Gromali wielkimi oklaskami, głośnym “dziękujemy”, skandowaniem jego aliasu i włączeniem latarek w telefonach. Był to szczególnie emocjonalny moment w pierwszym dniu imprezy. Nie zabrakło znanych utworów polskiego artysty, w tym The Lone Ranger. Wyjątkowym punktem seta było zaproszenie gości na scenę, przez co DJ set stał się live actem. Dzięki temu na Red Stage wybrzmiały instrumenty w postaci perkusji i gitary. Jednak klasyczna forma występu nie neguje dalszego grania muzyki elektronicznej. Całość przybrała formę miksu, w którym wybrzmiały tak legendarne utwory jak “Satisfaction”, “Infinity” czy nawet klasyki Nirvany. To wszystko dodało wyjątkowości występowi.
Największe grzechy pierwszego dnia
Kolejki, toalety i opaski
Będąc na terenie imprezy masowej, zakup jedzenia czy picia nie powinen być aż tak wielkim problemem. Wiadomo, kolejki wszędzie mogą wystąpić, ale na Sunrise ich długość spowodowała wielką frustrację uczestników. Pierwszego dnia festiwalu z perspektywy szarego uczestnika wyglądało na to, że ilość osób na terenie przewyższyła możliwości organizatorów. W pewnym momencie doszło nawet do sytuacji, w której brakowało piwa czy wody, a uczestnicy na nie czekali nawet kilkadziesiąt minut, odchodząc z pustymi rękoma.
Według informacji, które udało nam się zdobyć od organizatorów, dużo utrudniła czwartkowa ulewa, która zalała część kontenerów z barami i techniką. Na miejscu trwają prace nad naprawieniem tego stanu rzeczy.
Krótko o toaletach. To prawda, było ich znacznie więcej niż w 2019. Mało czasu było jednak potrzeba, by ich stan stał się – krótko mówiąc – nieciekawy. Przez to niektórzy poszli załatwiać swoje potrzeby w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Cóż, przywykliśmy do poziomu kultury osobistej niektórych ludzi na polskich festiwalach…
Jednym z istotnych problemów, który realnie odcinał wiele ludzi od uczestnictwa w imprezie, były także niedziałające na początku prawidłowo opaski. Globalna awaria spowodowała niezły chaos. No bo jak opisać sytuację, w której załadowujesz opaskę na określoną kwotę, a ostatecznie nie jesteś w stanie z niej skorzystać? Mało kto również pomyślał o zabraniu pieniędzy w formie fizycznej, gdy impreza reklamowała się płatnościami w zupełnie innej postaci.
Odwołanie Marshmello i przebijający dźwięk
Problem kolejek czy opasek był w zasadzie od momentu uruchomienia głównej sceny. Na domiar złego, odwołany został występ Marshmello, headlinera pierwszego dnia festiwalu. Więcej na ten temat przeczytacie pod tym linkiem.
Reakcji zawiedzionej publiki nie da się opisać słowami. Ilość gwizdów, buczenia czy negatywnych komentarzy jak “co jest kurwa” była przez pierwsze momenty naprawdę spora. Nic więc dziwnego, że w następnych minutach występu, wiele osób masowo opuszczało tłum kierując się na inne sceny. Wielkim zawodem musiały obyć się osoby, które zgodnie z timetable chciały przyjść na set Dawida o godzinie 02:30. W takim momencie mogli nacieszyć się jedynie 15-minutową końcówką jego popisu.
Krótko mówiąc – komunikacja siadła.
Innym problem, który był uciążliwy przede wszystkim dla osób, które wybrały zabawę na Silver Stage jest przebijający dźwięk z Red Stage. Nawet w momencie stania w mniej więcej środkowej strefie sceny, można było co jakiś czas usłyszeć dźwięk ze sceny obok. To samo działo się ze sceną Blue oraz Black, o których wspomnieliśmy wcześniej. Ustawienie nagłośnienia na imprezie nie było idealne, a momentami na secie Sikdope’a uderzający bass można było odczuć dosłownie na własnej skórze. Podczas przyszłej edycji organizatorzy powinni rozważyć poszerzenie terenu samej imprezy, aby można było rozstawić sceny dalej od siebie.
Komunikacja…
Na ten moment aplikacja festiwalu powiadamia o timetable, ale nie widać wykorzystania pełnego jej potencjału. Wzorem Open’era, który wykorzystał ją w tym roku wzorowo, można było powiadomieniami informować o opóźnieniach, zmianach czy innych celnych poradach. Wielu ludzi przychodziło zdezorientowanych na Silver czy Red Stage. Na Silver Stage Malaa, Tchami i Mercer zagrali krótsze o 10 minut każdy sety (scenę zamykał półgodzinnym setem Meszi), a na głównej z powodów zdrowotnych wypadł Marshmello.
Alternatywą dla powiadomień może być prosty komunikat na ekranie. Nawet wcześniej awaryjnie przygotowana plansza o zmianach w timetable i słowem “przepraszam”. Kurczę, po sytuacji z Dimitri Vegas & Like Mike nikt niczego się nie nauczył? Wtedy wybuczano siostry NERVO, teraz – Sikdopa. Naprawdę w tej sytuacji szkoda Dawida, który notabene był pierwszą osobą, która ogłosiła absencję. Organizatorzy nie ogłosili oficjalnie tych zmian – jedynie poszedł repost statementu Marshmello na insta stories.
Czy jakiś polski festiwal kiedyś pozna takie pojęcie jak wayfinding? Co prawda niektóre imprezy publikują mapki terenu w wersji internetowej i fizycznej, ale tu nawet tego zabrakło. Podpis White Stage błędnie sugerował, że zaraz za nią znajduje się właśnie ta scena. Nic bardziej mylnego – w tym miejscu stała Blue. Umalowanie bocznych kontenerów od strony Black Stage w odwrotny sposób – na biało przy Blue i na niebiesko przy White mogło spotęgować zakłopotanie ludzi. Co więcej, żadnych oznaczeń, kierunkowskazów, gdzie co i jak jest, oprócz nakierowania na czerwoną i białą (mylnie) scenę nie było.
Podsumowanie
Podsumowując, pierwszy dzień Sunrise Festival mógł być lepszy. Jasne – organizatorzy dostarczyli nam wiele fajnych momentów, świetne sceny oraz występy artystów wysokiej klasy. Niestety, problemy – czy to logistyczne, dźwiękowe czy techniczne utrudniły dobrą zabawę. Przez te aspekty, ciężko odbierać ten dzień jako jednoznacznie pozytywny, tym bardziej z perspektywy osoby, która faktycznie doświadczyła wszystkich wymienionych problemów. Z tego, co nam wiadomo, włodarze imprezy pracują nad tym. Co z tego wyjdzie? Przekonamy się wieczorem.
Z Podczela relacjonowali Julia Oziemczuk i Seweryn Zaremba
foto: własne / Gromysz