Mamy 21 października. Dziś w Krakowie miał odbyć się koncert trio Swedish House Mafia w ramach trasy “Paradise Again Tour”. Niestety, jak informowaliśmy na Shining Beats w środę, polski występ formacji (razem z czterema innymi) został odwołany.
Tak, mi też jest przykro z powodu odwołania tej imprezy. Tak, ja też wierzyłem w to, że ten występ się odbędzie. Nie, nie jestem specjalnie zaskoczony, że się nie odbył. W skrócie – jest kilka powodów, przez które ten pomysł po prostu nie wypalił. I o nich co nieco Wam opowiem w tym tekście, który będzie swoistym osądem bohatera w postaci Swedish House Mafii i ich powrotu. I od razu powiem – szczerze wątpię w to, że chodziło tu tylko i wyłącznie o awarię sprzętu.
1) Praktycznie zerowa promocja
Żeby nie było – jakieś tam promo tego występu zaistniało. No ale właśnie – “jakieś tam”. Swego czasu (ale właśnie w 2021, nie później) widywałem na ekranach reklamowych w grodzie Kraka reklamy tej imprezy. Czy było coś więcej? Śmiem wątpić – żadnych plakatów, billboardów ani innych tego typu outdoorowych sposobów promocji.
W mediach też bez rewelacji. Oficjalni partnerzy wydarzenia – czyli przykładowo RMF MAXXX (teraz już bez jednego “X”) – byli bardzo oszczędni w pozycjonowaniu występu SHM na swoich łamach. Na social mediach cisza, nie organizowano konkursów z biletami (które są częstym świadczeniem przy promocji koncertów w radiu), a jedyna wzmianka na stronie internetowej pochodzi z… 22 października 2021 roku, czyli dnia ogłoszenia trasy “Paradise Again Tour”.
Swoją drogą – i tu zakładam foliową czapeczkę – ta cisza może świadczyć o tym, że o potencjalnym odwołaniu koncertu w Polsce ci, którzy mieli wiedzieć, wiedzieli zdecydowanie wcześniej. A to mogłoby świadczyć o tym, że chyba nie tylko o awarię sprzętu tam chodziło, a po prostu o to, że występy nie cieszyły się szerokim zainteresowaniem liczonym w ilości sprzedanych wejściówek.
Główną rolę w promocji koncertu grał sam organizator (chociażby za sprawą reklam na TikToku) oraz media klubowe. Trochę cienko, jak na gwiazdy światowego formatu – a tak przecież SHM się pozycjonuje. Odnoszę wrażenie, że na temat odwiedzin Krakowa przez Swedishów było znacznie głośniej w ubiegłym roku niż teraz. Niewiele, ale jednak – i niech to świadczy o tym, jak bardzo ponuro wygląda ta sytuacja.
2) Niezrozumienie rynku
Skoro o pozycjonowaniu. Wszyscy chyba chcielibyśmy, aby Swedish House Mafia była rozpoznawana poza EDMowym poletkiem. Mamy przecież przykłady postaci, które możemy usłyszeć w radiostacjach i na największych playlistach Spotify, a które pochodzą właśnie z elektronicznej części sceny. Pierwszy z brzegu Alan Walker dwa tygodnie wstecz niemalże wyprzedał TAURON Arenę – to samo miejsce, w którym SHM mieli wystąpić. Wyskakujący swego czasu z lodówki David Guetta także miał podczas swojego występu na tegorocznym Sunrise Festival nielichą publikę pod sceną. Podobnie było z The Chainsmokers na FEST Festivalu.
Te trzy wymienione postaci mają wspólny mianownik – mianowicie rozpoznawalność w mainstreamie, która przekłada się na późniejsze zainteresowanie halowymi koncertami czy występami na festiwalach. To jest to, czego Swedish House Mafia – i mówię to z żalem – nie ma. I jeden strzał w postaci singla z The Weeknd’em (który też wielkim hitem nad Wisłą się nie okazał, mimo grania w radiach) sprawy nie rozwiąże.
Dlatego też nie rozumiem tak rozległych planów odnośnie trasy koncertowej. Planów, które rzeczywistość ostatecznie zweryfikowała. Przypomnijmy – w lipcu odwołano aż 8 koncertów z amerykańskiej części trasy. Dwa miesiące później do odstrzału poszło 5 kolejnych, tym razem w Europie. Kilka dni temu z kalendarza wyleciała kolejna piątka. W sumie 18 koncertów z planowanych 44 nie doszło do skutku. Anulowanie aż 40% pierwotnie planowanych występów naprawdę nie brzmi dobrze.
Żeby nie było – nie sugeruję, że żaden z koncertów się nie udał. Nie brakowało przecież występów, które okazały się sukcesem pod względem frekwencji. W internecie nie brakuje jednak informacji o oferowaniu w ostatnich dniach sprzedaży wejściówek na niektóre koncerty w śmiesznie niskich cenach, sięgających czasami zaledwie… kilku dolarów.
A co z Polską? Na kilka tygodni przed datą koncertu ceny biletów na płytę z 349 zł spadły do 199 zł. Zazwyczaj spadek cen wejściówek jest spowodowany nie wyrazem dobrej woli ze strony organizatora, a… tak, zgadliście – niską sprzedażą biletów. Nie pomogła homeopatyczna forma promocji, ale także fakt planowanego na dzień później koncertu w czeskiej Pradze. Z rąk wypadła więc opcja zachęcenia do kupna biletów zarówno klienta polskiego, jak i zagranicznego. To, w połączeniu z niezbyt dużym komercyjnym sukcesem samej muzyki, dopełniło dzieła.
3) Umiarkowany sukces albumu
Wspomniałem wcześniej o “Moth To A Flame” – naprawdę dobrym utworze, do którego raz na czas lubię wracać. Tak na dobrą sprawę jest to jedyny utwór z albumu “Paradise Again”, który w jakiś sposób przebił się do mainstreamu. Pozostałe numery, które wykręciły solidne liczby na Spotify – takie, jak “Lifetime”, “Heaven Takes You Home” czy “Redlight” – kompletnie przepadły na naszym rynku.
“Paradise Again” z perspektywy pół roku po premierze jawi się jako po prostu dobry album. I tyle. Ale czy tego oczekiwaliśmy od ikon tanecznej muzyki, wracających po długiej przerwie? Czy ten materiał zaspokaja naturalnie rozbudzone apetyty (wszak to debiutancki długograj tej Swedish House Mafii) osób żywo zainteresowanych tematem? I w końcu – czy to jest coś, co porwało serca komercyjnej publiki i skłoniło do kupna wejściówek? Śmiem wątpić.
Swedish House Mafia komunikowała w ubiegłym roku, że “Paradise Again” nie będzie czymś obliczonym pod komercyjny sukces. Panowie najpewniej wierzyli w moc swojej marki, collab z The Weeknd’em, promocję ze strony wytwórni i odrobinę farta. Wiara ta zapewne polegała na tym, że mimo braku viralowego zacięcia ludzie ten niełatwy do przyswojenia przez zwykłego zjadacza bułki kajzerki projekt po prostu kupią. Jak widać, nie kupili – nad czym ubolewam.
Swoją drogą – odczuwam w tym wszystkim pewien zgrzyt. Dziwnie bowiem czytać o braku komercyjnego nastawienia, podczas gdy światowy tour obliczony jest na duże hale i koncerty w największych halach i arenach. A jeśli dodamy do tego bilety, które w wypadku amerykańskich koncertów potrafiły kosztować nawet i 400 dolarów, to otrzymujemy naprawdę spory dysonans.
4) To już nie to, co kiedyś
Jest jeszcze jeden czynnik, w który zapewne SHM celował – a jest nim nostalgia. Nie powinno to jakoś specjalnie nikogo dziwić – mamy wszak do czynienia z projektem noszącym w świecie EDM miano wręcz kultowego. Tylko w latach 2010-12 udało im się zaprezentować fanom klasyki gatunku, takie jak “One”, “Save The World” czy w końcu “Don’t You Worry Child”. Niektóre z tych utworów po dziś dzień potrafią pojawiać się nie tylko w stacjach radiowych dla młodzieży, ale także w tych nastawionych na szerokie audytorium (Radio ZET, RMF FM).
Szwedzi ze swoimi największymi hitami trafili bowiem na najlepsze lata dla tanecznej elektroniki w historii pod względem pozycji na scenie komercyjnej. Obecnie będący na topie rap był w tamtym momencie w swojej niszy i czekał jeszcze na swoje chwile prosperity. Rock także nie był (i nie jest nadal) wiodącym nurtem. Z kolei popowi artyści właśnie w czasie rozkwitu SHM chętnie sięgali po klubowe brzmienia, dzięki czemu w rozgłośniach radiowych dominowały właśnie tego typu dźwięki. Dodajemy jeszcze powoli rozkwitająca (chociażby w Stanach Zjednoczonych) scena EDM i w efekcie otrzymaliśmy wręcz cieplarniane warunki dla pojawienia się takiego projektu, jakim była Swedish House Mafia.
Jednak od tamtego czasu rzeczywistość mocno się zmieniła. Taneczne brzmienia nie biorą już tak, jak kiedyś – a w ich miejsce pojawili się raperzy, obecnie dominujący listy przebojów na Spotify. Osiągnięcia sprzed lat mogą powodować pewne zainteresowanie – ale, aby wypełniać duże areny, sprzedając bilety po cenach nieurągających prestiżowi widowiska, trzeba mieć na koncie bieżące sukcesy wydawnicze. A tych, jak już ustaliliśmy wyżej, u Axwella, Steve’a i Seba brak.
Swedish Fail Mafia?
Coraz częściej w elektronicznym internecie pojawiają się opinie o powrocie Swedish House Mafii jako o jednym z większych flopów w historii EDMu. Niestety, nie sposób się z tym nie zgodzić – tutaj najzwyczajniej w świecie mało co wyszło tak, jak powinno wyjść.
Zaczynamy od wielkiego powrotu w 2018 roku – od występu na Ultra Music Festival do wydania jakiejkolwiek nowej muzyki musieliśmy czekać ponad 3 lata. W międzyczasie było różnie – i duże koncerty (to na plus), i przegięty cenowo merchandise (to oczywiście na minus). Po pandemii panowie mieli okazję na zachęcenie swoją muzyką szerokiej publiki, co – jak nietrudno się domyślić – nie udało się. Zostaje więc dotychczasowy fanbase, który także miał na co narzekać – i to już przy premierze “It Gets Better”, pierwszego singla SHM po 9 latach od “Don’t You Worry Child”. W efekcie misja dowiezienia ponad 40 koncertów w dużych arenach położonych tylko na dwóch kontynentach skończyła się fiaskiem. Raczej nie spodziewamy się podobnego touru w wykonaniu SHM w najbliższym czasie. A na pewno nie w takiej formie.
Ten tekst jest efektem rozgoryczenia tym, w jakim momencie kariery jest trio, którego produkcje dla wielu z nas były jedną z pierwszych styczności z festiwalową elektroniką. To miało wyglądać inaczej, i to mogło też inaczej wyglądać. Tymczasem jaki koń jest, każdy widzi. Niestety…