Niektórzy mogą być tym faktem zaskoczeni, ale 2014 rok i boom na future house wcale nie był początkiem kariery bohatera tego tekstu. Don Diablo na międzynarodową sławę musiał się swoje naczekać. Jego pierwszy singiel ukazał się bowiem w 1998 roku, zaś jego debiutancki album – sześć lat później. Jego kawałki na przestrzeni lat od 2003 do 2007 bywały nawet mniejszymi bądź większymi hitami w Holandii. Ale – tak jak wspomnieliśmy – peak popularności 44-latka miał miejsce, że tak to ujmiemy, w “naszej” erze tanecznej elektroniki. My jednak – korzystając z okazji, że Holender odwiedzi Polskę już na dniach, w ramach Silesia Beats – nie będziemy skupiać się na czasach, które pamiętamy najlepiej. Postanowiliśmy rzucić okiem na to, co działo się przed chociażby ikonicznym występem Dona na We Are The Future w 2017 roku. Mało tego – w tym tekście nie znajdziecie ani jednego utworu wydanego w jego wytwórni HEXAGON. Naszą cezurą czasową będzie rok 2012.
Ale, że Don Diablo i hardcore?
Zaczynamy od pierwszego oficjalnego singla Dona, który ma już 26 lat. I tu fani mogą być wręcz zszokowani – “Out There?” to bowiem rasowy hardcore’owy sztos. Gdyby kogoś, kto słuchał tego singla w roku jego wydania przenieść w czasie do teraźniejszości, to ten ktoś mógłby bardzo się zdziwić!
Uznajmy, że pierwsza propozycja będzie skrótowym przedstawieniem tego, co do 2001 roku w labelu Refuse prezentował Don Diablo. I nie jest to nawet przejaw naszego lenistwa – jego numery z przełomu wieków nie są praktycznie w ogóle dostępne na platformach streamingowych. Ba – na YouTube niektóre kawałki są zupełnie nie do znalezienia. Przechodzimy więc do czasów nowszych, a konkretnie do 2002 roku, kiedy to Don zawitał w labelu ID&T. Tam ukazał się podwójny jego singiel, na który zawierają się dwa tracki – “Cloud Nr. 9” i “Acceleration” – które wpisywały się w ówczesną modę na robienie muzyki trance. Ten drugi kawałek remiksowali nawet Svenson & Gielen!
Lecimy do roku 2003, w którym ukazał się jeden z kolejnych kawałków Holendra. “Useless” utrzymywało brzmieniową estetykę znaną z wcześniej wspomnianego maxisingla. Różnica polega na tym, że ta propozycja rozniosła się po Niderlandach znacznie szerszym echem. Zresztą – Don nie był wtedy już postacią anonimową, wszak w tym samym roku ukazał się jego oficjalny remix do “Get Busy” Seana Paul’a.
2004 rok przyniósł kolejny release w ID&T. Tutaj jednak nie otrzymaliśmy klasycznego trance’u w rozdziałce 4/4 – “Fade Away (Round & Round)” to bowiem nieco nawiązujący do brzmień breakowych singiel. Co ciekawe – swój oficjalny remix w klimatach electro do tego numeru wydał nie kto inny, jak Laidback Luke.
Największym tamtorocznym sukcesem 24-letniego wówczas producenta było “The Music and The People”, wydane jako Divided. W tym projekcie – oprócz Dona – działał także Geert Huinink, jeden z producentów… Tiësto. Singiel ten rozniósł się dość dobrze po holenderskich radiostacjach.
Teraz rok 2005 i “Wet Smoke”, czyli electro wersja “Smoke On The Water”. Kawałek ten krążył jako tzw. “white label” i nie mógł być oficjalnie i komercyjnie komunikowany, najpewniej z racji praw autorskich. Na szczęście możemy go znaleźć w sieci.
Electro-hop
W naszym kraju, gdyby jakiś producent najpierw robił trance, a potem bardziej komercyjne bity, pod które można nawet zarapować, to fani Jedynej Słusznej Muzyki™ by go wręcz ukrzyżowali. Co innego w Holandii – dlatego też pewnie Don Diablo w roku 2005 wydał kawałek w klimacie nawiązującym nieco (ale tylko nieco) do estetyki Limp Bizkit. “Blow” było największym jak dotąd hitem Holendra na jego rodzimym rynku.
Kolejny rok to kolejne dobrze przyjmujące się na holenderskim rynku kawałki. Jako główny przykład należy tu podać “Who’s Your Daddy”, które także może mocno zaskoczyć tych, którzy znają Dona z festiwalowych brzmień. I nie chodzi nam o sam sound kawałka (choć trochę też), a o to, że Holender tam… rapuje. Mało tego, ten kawałek – podobnie jak kilka innych w latach 2005-2011 – ukazywało się nakładem Sellout Sessions, własnego labelu Dona. I nie, to nie jest nasz błąd – HEXAGON nie był pierwszą tego typu jego działalnością!
Rok 2007 przyniósł collab z dobrze znanym z formacji Yellow Claw raperem o pseudonimie Bizzey. “This Way (Too Many Times)” ponownie okazało się niemałym hitem w Holandii, osiągając nawet piąte miejsce tamtejszej listy Top 40. W zasadzie był to ostatni tak duży przebój Dona na rodzimym rynku. Oczywiście, jeśli mowa o tak zwanych „czasach zamierzchłych” – a to o nich jest ten artykuł.
Nie można tu oczywiście nie wspomnieć o oficjalnym remiksie, jaki Don wysmażył dla kultowej hiphopowej grupy Public Enemy.
W 2008 roku Don Diablo podpisał kontrakt z Sony Music. Jak czytamy w artykule z tamtego czasu na stronie Billboard, był to pod względem finansowym deal bez precedensu, jak na kraje Beneluksu. Właśnie w tej wytwórni ukazał się jego drugi studyjny album, zatytułowany “Life Is A Festival“. Vibe chociażby kawałka tytułowego wciąż był daleki od tego, co producent wydawał pięć lat wcześniej lub pięć lat później. Wówczas jego styl określano jako “electro-hop“.
Dużym momentem w przedEDMowej erze Dona była współpraca z brytyjskim raperem o pseudonimie Example. Ich wspólne “Hooligans” trafiło nawet na miejsce 15. głównej wyspiarskiej listy przebojów, The Official Chart. Choć numer ten jest, patrząc na dzisiejsze trendy, zupełnie out of date, to oddaje on trochę specyficzne, recesyjne realia oraz swego rodzaju szaleństwo, które wówczas panowało w muzyce.
To był 2009 rok – natomiast w 2010 roku otrzymaliśmy remiksy Dona dla takich marek, jak Gorillaz, The Chemical Brothers czy Cassius oraz kolaboracje z Dragonette (“Animale”), Diplo (“Make You Pop”) i Sidneyem Samsonem (“Monster”). Z tej trójki najbardziej w pamięci zapadł jednak ten pierwszy kawałek, który wciąż dobrze wpisywał się w ówczesne brzmienie Holendra.
Cisza przed burzą
2011 rok był w wykonaniu mającego już wtedy 31 lat twórcy dość spokojny. Działalność zakończyła jego pierwsza wytwórnia, a fani otrzymali tylko jeden nowy singiel i jeden remiks (dla Tiniego Tempah i Wiza Khalify). A co przyniósł nam rok 2012? Na pewno rozpędzający się coraz bardziej wagonik o nazwie “złota era EDM”, do którego jednak Don nie wskoczył od razu. W każdym razie – tamten rok stał pod znakiem znacznie mocniejszego zaangażowania Holendra w wydawanie nowych kawałków. Po raz kolejny dostaliśmy coś, czego się po nim nie spodziewaliśmy – a konkretnie collab z kultową dla basowej muzyki formacją Noisia. “Silent Shadows” wpisywało się w ówczesny hype na okołodubstepowe klimaty.
Następna w kolejce była EPka o tytule “Lights Out”, która z kolei pokazywała moment kariery, w którym był Don. A Don po prostu szukał siebie. Dlatego też raz dostaliśmy okołodubstepową kosę, a następny raz (w tym wypadku mowa o numerze “Lights Out Hit”) – numer stojący w rozkroku pomiędzy electro house’m a big roomami.
Jeszcze ciekawiej w tym kotle robi się, kiedy weźmiemy kawałek “The Artist Inside”. Skręca on w jeszcze inną, bardziej komercyjną stronę. Taka różnorodność w 2012 roku nie była jeszcze regułą w elektronicznym mainstreamie.
Historię zamykamy numerem “M1 Stinger”, który nieco nawiązuje z kolei do tego, co producent robił w latach wcześniejszych.
Reszta jest historią
Był to jeden z ostatnich utworów Dona, które ukazały się nakładem Sony Music. Prawdopodobnie to kwestie kontraktowe powodowały tak specyficzne brzmienie jego muzyki, a także – to w ostatnich latach przed zupełnym skierowaniem się w stronę EDMu – swego rodzaju chaotyczność brzmieniową czy okres dość niskiej aktywności w roku 2011. Później jednak przyszły dla Holendra zupełnie inne czasy. W 2013 roku – we współpracy ze Spinnin’ Records oraz wytwórnią filmową Warner Bros – ukazał się jego autorstwa motyw do gry “Arkham Origins” z uniwersum Batmana. Później przyszło “Black Mask”, “Knight Time” oraz “Anytime”… a resztę historii powinniście już dobrze znać. Duży jej kawał będziecie mogli usłyszeć na żywo już 25 maja w PreZero Arenie Gliwice podczas Silesia Beats. Wszystkie szczegóły dotyczące imprezy, wraz z biletami na nią, znajdziecie na stronie silesiabeats.pl.