Osiągają miliony odtworzeń. Mają ciepłe miejsce na wielu playlistach przygotowanych przez Spotify. Wielu z nich ma odznakę zweryfikowanego artysty. Na pierwszy rzut oka wszystko gra. Ale gdy wejdziemy głębiej zauważymy, że reprezentujące ich wytwórnie to także firmy oferujące muzykę stockową, a ich profile często pozbawione są biografii czy linków do stron internetowych. Ich nazwisk nie znajduje także wyszukiwarka Google. Jak podaje Harper’s Magazine, utwory takich “fałszywych artystów” promuje Spotify w swoich playlistach.
Pierwsze zarzuty
Zaczęło się od artykułu w magazynie Vulture. Dziennikarz oskarżył Spotify o to, że swoje playlisty z muzyką relaksującą wypełnia utworami “fałszywych artystów”, skomponowanymi na zlecenie. Rzecznik prasowy firmy zaprzeczył tym doniesieniom. Jego wypowiedź jednak nie zatrzymała mediów, które w dalszym ciągu węszyły spisek. Dziennikarze z The Guardian i NPR analizowali muzykę podejrzanych artystów i badali przyczyny ich popularności. Pisarz muzyczny David Turner, wykorzystując dane analityczne wykazał, że z playlisty „Ambient Chill” usunięto dzieła znanych artystów, takich jak Brian Eno, Bibio czy Jon Hopkins. W ich miejsce pojawiły się utwory Epidemic Sound – szwedzkiej firmy oferującej bibliotekę muzyki “stockowej”, używanej między innymi w reklamach czy programach telewizyjnych.
Po jakimś czasie temat ucichł, a właściwie został przygłuszony przez inne kontrowersyjne decyzje Spotify. Wrócił jednak w 2022 roku, kiedy szwedzki dziennik Dagens Nyheter postanowił przeprowadzić w tej sprawie dochodzenie. Porównawszy dane dotyczące streamingu z dokumentami uzyskanymi od STIM – szwedzkiego stowarzyszenia zajmującego się gromadzeniem praw autorskich, gazeta ujawniła, że około 20 autorów stało za twórczością ponad 500 artystów, a tysiące ich utworów było odtwarzane miliony razy.
Kopiemy dalej
Liz Pelly, autorka artykułu zamieszczonego w Harper’s Magazine, skontaktowała się z Dagens Nyheter w celu uzyskania dodatkowych informacji. Redaktor technologiczny, Linus Larsson, pokazał jej profil Spotify artysty o nazwie Ekfat. Od 2019 roku pod tym pseudonimem wydano kilka utworów, głównie za pośrednictwem firmy Firefly Entertainment. Pojawiły się one na oficjalnych playlistach, takich jak „Lo-Fi House” czy „Chill Instrumental Beats”. Jeden z nich ma ponad 4 miliony odtworzeń. Jak pisze Pelly, Larsson był rozbawiony rozbudowaną biografią artysty. Ekfat ma być klasycznie wykształconym islandzkim beatmakerem, który “ukończył konserwatorium muzyczne w Reykjaviku”, dołączył do „legendarnej załogi Smekkleysa Lo-Fi Rockers” w 2017 roku i wydawał muzykę tylko na limitowanych kasetach do 2019 roku.
Całkowicie zmyślone. To prawdopodobnie najbardziej absurdalny przykład, ponieważ naprawdę próbowali zrobić z niego [Ekfata – przyp. red.] najfajniejszego producenta muzycznego, na jakiego można trafić.
Po wizycie w Szwecji, Liz aktywnie rozmawiała z byłymi pracownikami Spotify, przeglądała wewnętrzne rejestry i przeprowadzała wywiady z muzykami. W ten sposób dokonała kilku interesujących odkryć. Po pierwsze, Spotify ma współpracować z rozległą siecią firm producenckich, które, jak to ujął jeden z byłych pracowników, dostarczają „muzykę przynoszącą korzyści finansowe”. Po drugie, w firmie ma pracować zespół, którego zadaniem jest umieszczanie tych utworów na odpowiednich playlistach.
Wszystkie te działania mają swoją nazwę – Perfect Fit Content (PFC). Ten wdrożony w 2017 roku program miał zapewnić firmie większą rentowność. Do 2023 r. obejmował już kilkaset playlist, z czego 150 praktycznie w całości.
Kuratorzy mieli być zachęcani przez przełożonych do dodawania utworów objętych PFC do playlist – początkowo bez presji, ale z czasem coraz bardziej agresywnie. Nie wszystkim się to podobało. Pracownicy rzekomo obawiali się, że firma nie jest transparentna w stosunku do użytkowników w kwestii pochodzenia tych materiałów. Jeden z rozmówców Liz Pelly powiedział, że nie wiedział, skąd pochodzi muzyka, choć zdawał sobie sprawę, że dodawanie jej do playlist było ważne dla firmy. Niektórzy uważali, że osoby odpowiedzialne za Perfect Fit Content, choć doświadczone w dużym biznesie muzycznym, nie rozumiały niszowych gatunków takich jak jazz, muzyka klasyczna, ambient, hip-hop i lo-fi. A to one najlepiej radziły sobie na playlistach do spania, nauki czy relaksu. Widząc niezadowolenie wśród kuratorów, firma miała zatrudniać osoby, które nie miały problemu z programem.
Co na to Spotify?
Po pierwsze, firma zaprzeczyła doniesieniom o jakichkolwiek zachętach i niezadowoleniu pracowników z programu. Po drugie, miała przekonywać pracowników do PFC, twierdząc, że utwory, które obejmował, z reguły lecą w tle, a więc słuchacze nie przykuwają do nich większej uwagi. Drugim argumentem miała być niska podaż utworów, które pasują do tego typu playlist. Tych, którzy obawiali się natomiast o uczciwość wobec artystów, menedżerowie uspokajali mówiąc, że uczestniczący w programie muzycy są prawdziwymi artystami, którzy zdecydowali się zarabiać na swojej twórczości w inny sposób.
Obecnie program jest obsługiwany przez niewielki zespół o nazwie Strategic Programming (StraP). Według Spotify, zwiększanie udziału Perfect Fit Content nie jest ich celem. Harper’s Magazine dotarł jednak do wiadomości, według których pracownicy StraP zbierają dane dotyczące PFC i analizują je. Dlaczego więc to robią? O to przedstawicieli Spotify zapytała Liz. W odpowiedzi usłyszała, że “Spotify kieruje się danymi we wszystkim, co robi” i “nie obiecuje umieszczenia na żadnych listach odtwarzania”. Historia czatu pracowników mówi jednak co innego. Wynika z niej chociażby to, że nowi partnerzy traktowani są priorytetowo.
Co dalej?
Całą tę sytuację może porównać do piramidy. Na jej szczycie znajdują się przedstawiciele platform streamingowych osiągający wysokie przychody na kontraktach z partnerami. Tuż obok nich siedzą firmy muzyczne, które pieczą dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony bowiem oferują muzykę, którą za odpowiednią opłatą można łatwo wykorzystywać w materiałach audiowizualnych, z drugiej czerpią korzyści ze streamingów.
Piętro niżej urzędują artyści. Część z nich zagląda w aplikację bankową i widzi coraz niższe przelewy z serwisów streamingowych. Towarzyszą im muzycy, dla których współpraca z firmami, takimi jak Epidemic Sound, to często jedyny sposób na utrzymanie się ze swojej pasji. Muszą oni tworzyć utwory na zamówienie, według wyraźnych wytycznych swoich zleceniodawców. Tu rodzi się pytanie, czy w dobie sztucznej inteligencji będą oni jeszcze potrzebni. Wszak Daniel Ek zadeklarował, że nie zakaże muzyki tworzonej przy użyciu AI.
Teraz wszystko w rękach słuchaczy. To od nich zależy, czy muzyka będzie ulegać stopniowej dewaluacji, a relacja między artystą a odbiorcą będzie powoli zanikać. Zachęcamy do zapoznania się z artykułem Harper’s Magazine oraz oczywiście do świadomej konsumpcji muzyki i wspierania ulubionych artystów. Najlepiej tych prawdziwych.