Ewolucja wielu nowych postaci przebijających się do mainstreamu sceny muzyki elektronicznej jest naprawdę intrygująca. Taki szał można zauważyć szczególnie po amerykańskiej stronie Atlantyku, gdzie granice przestrzeni na unikalne brzmienia cyklicznie są przesuwane. O Knock2 zrobiło się głośno za sprawą hitowego kawałka “dashstar*”, który w pewnym momencie dosłownie opanował największe festiwale i do dziś grany jest przez takie osobistości jak Tiesto, Afrojack, czy Skrillex. Co równie imponujące, według portalu 1001tracklists produkcja znalazła się w setach artystów ponad 1000 razy.
Na fali popularności wydana została EPka “2HEARTs”, a potem cała masa materiału – w tym sukcesywne “ROOM202 EP”. Na tym jednak 25-latek nie poprzestawał, bo w niedługim czasie doczekaliśmy się projektu ISOKNOCK oraz debiutów na Coachelli i Ultra Music Festival 2024. Producent zyskał dzięki temu jeszcze większy rozgłos, nie tylko na EDMowym podwórku. Pytanie o jego ikoniczny set padło nawet w jednym z najstarszych amerykańskich teleturniejów. Dla Richarda “nolimit” jest pewnego rodzaju zwieńczeniem całej muzycznej przygody do tej pory.
Co ugotował Knock2?
Na cały krążek składa się 17 utworów, z czego zaledwie 3 zostały opublikowane wcześniej jako mały przedsmak tego, co usłyszeliśmy 17 stycznia. Sama nazwa nie jest także przypadkowa – symbolizować miała ona maksymalne podejście do tworzenia muzyki, w której nie ma rzeczy niemożliwych, a “sky is the limit”. Według zapowiedzi spodziewać mogliśmy się wielu połączonych ze sobą gatunków i brzmień, wykraczające poza niektóre normy produkcji.
nolimit to mój debiutancki album.
Knock2 na Instagramie
Ma dla mnie wiele różnych znaczeń…
To model stworzony dla siebie, aby zostać artystą, jakim chcę. Bezwarunkowa ekspresja mojej produkcji, muzycznej podróży i troski o muzykę taneczną.
Przechodząc jednak już do sedna – całość otwiera “rookie”. Już od samego początku można stwierdzić, że to świetny wybór na otwarcie albumu. Począwszy od krótkiej linijki na temat krążka, po całkiem przyjemny groove’owy fragment. Całość bardzo dobrze buduje samą atmosferę kawałka, a im dalej w las, tym więcej można usłyszeć inspiracji starszymi produkcjami Knock2. Wydaje się to ukłonem w stronę jego początkowych tracków, co podkreśla sam tytuł oznaczający osobę z niewielkim doświadczeniem. W dalszej części albumu motyw ten nie jest już tak wyraźny, a zamiast tego następuje mała ewolucja.
Powrót o dekadę do tyłu
Charakterystyczną cechą albumu jest różnorodność. Nie jest to jednak różnorodność na zasadzie wplątania miliona utworów niemających ze sobą większych powiązań. 25-latek chciał między innymi przedstawić różne, lecz całościowo spójne wersje samego siebie w roli producenta, podatnego na wpływy z innych dziedzin jak R&B. I to wyraźnie słychać w niektórych numerach. W przypadku “crank the bass”, mamy do czynienia ze wzmożoną ilością dźwięków, dzięki którym powoli zaczynamy odświeżoną podróż do wczesnych lat 2010-tych. Z małą poprawką na pierwszą część drugiego dropu, bo daje trochę w kość.
Kolejne cztery pozycje brzmią wręcz jak wyjęte z ery utworów takich jak „Like A G6”. Dużo samplingu, brak konkretnego tekstu, za to odczuwalna energia. W przypadku “shake!the!city!” pojawia się bardziej rozbudowany wokal, jest on bardziej w stylu imprezowym, co w pewnych kontekstach zapewne się sprawdzi. “fw me (dirty)” to dość podobna historia dotycząca brzmienia. Mamy tutaj kolejne połącznie bass house’u i tech house’u, które będą miały swoich zwolenników. Z kolei o “dance or dead” można krótko i treściwie. Nikt nie skapnąłby się, jeśli wersja instrumentalna końcówki utworu znalazłaby się w 20 lat temu w GTA: San Andreas. Dość ciekawie zaczyna się robić przy “party (dance alone)”, chociażby ze względu na subtelne inspiracje innymi amerykańskimi twórcami. Ponadto barwa głosu robi dodatkową robotę, a jej pojedyncze fragmenty mogą przypomnieć o starych singlach Jasona Derulo.
To mój hołd dla artystów i muzyki, na której się wychowałem.
Knock2 na Instagramie
Most łączący muzykę elektroniczną ze scenami, którymi się inspiruję. Chciałem przekazać moje osobiste doświadczenia jako DJ i producent. Od moich wczesnych dni jako DJ w otwartym formacie, przez remixy, po występy na głównych scenach festiwali.
DnB nawet tutaj
Intensywność to kolejny stały punkt wielu produkcji, a “select@” w tej sprawie nie zawodzi. Personalnie jest to prawdziwy czarny koń całej listy, acz nie jest to jedynie moja opinia. Jakże dużym zaskoczeniem było usłyszenie w pełni agresywnego drum and bassowego tracka z dynamicznymi fake outami, zróżnicowanymi dropami i świeżym sound designie. Dla fanów obecnych trendów to prawdziwa gratka, warta dodania na swoją playlistę. Nie jest to utwór dla każdego, ale fani innych brzmień również mają coś do sprawdzenia.
Jesteśmy prawie na półmetku, bo przy pozycji ósmej gdzie spotykamy collab z RL Grimem zatytułowany “come aliv3”. Jest to jeden z trzech kawałków, które promowały krążek przed jego premierą. Miał to być przede wszystkim swoisty reprezentant pewnej ilości singli, i próba pokazania, na co tak naprawdę stać tę dwójkę. Według opinii społeczności wkład RL Grime’a w track został tak dobrze zbalansowany, że można uznać to za podręcznikowy przykład utworu 50/50. Szczególnie jeśli mowa o nadaniu lekko futurystycznego efektu.
Zmiana tonacji
Dalej jest równie ciekawie, gdyż wracamy do krótkich wstawek wokalnych (choć tym razem w podwyższonym tonie) z dodatkiem klasycznego stylu Knock2 i ISOxo. W tym wypadku klasyką jest dosyć ciężki, trapowy kick występujący w między innymi “murdah”, czy nie tak dawno wypuszczonym “SMACK TALK”. Utalentowany producent nie zapomniał jednak o trapie, tworząc wraz z artystą o pseudonimie RemK “lights down low”. Jeśli korzystacie z personalizowanej playlisty Spotify pod tytułem “Moody Mix” to tam niejednokrotnie znajdziecie collab obu producentów. Zdecydowanie wyróżniająca się propozycja, emanująca stonowanym klimatem – dokładnie tak określiłbym owoc ich współpracy.
Dynamika kolejnych brzmień najbardziej uwidacznia się właśnie w tym momencie. “shyne 4 me” jest najdłuższym kawałkiem albumu, uderzającym notabene w… hard dance! Ten, kto uważnie śledził wcześniejsze wydania Amerykanina, mógł coś podejrzewać. Wszak na podobnych fundamentach zostało stworzone dość agresywne “THRASH (PARTY STARTER)”. Jednak „shyne 4 me” ma w sobie więcej spokoju, który będzie głównym motywem końcowych utworów listy. Na pozycji kolejnej znajduje się “fast n slow”. W kontekście samej nazwy jest wolniej niż szybciej, a muzycznie – całkiem poprawnie. Nic, co by jakoś ten track mega wybiło, ale też nic, co by obniżyło jego notowania.
Ten projekt jest kulminacją wszystkich lat i podkreśleniem podobieństw. Chcę umożliwić i zachęcić innych do bycia autentycznie sobą. Nie ma limitu tego, co możemy zrobić
Knock2 na Instagramie
Tryb ekonomiczny
O wiele szybszą propozycją pod kątem uderzeń na sekundę jest “my melody”, reprezentujące solidne 170 BPM. Richard zastosował tu dość specyficzny kontrast. Podczas gdy “select@” było energiczne, idealnie wpasowujące się na festiwale, “my melody” jest tego zupełnym przeciwieństwem. Knock2 i lo-fi drum and bass. Jeszcze dwa lata temu nie wymyśliłby tego raczej nikt, a pitch wokalu dodaje tylko kolorytu tejże produkcji.
Przyszła pora na rozpakowanie ostatnich dwóch numerów, które ukazały się nieco wcześniej. “feel U luv Me” szybko stał się jednym z ulubieńców społeczności windując liczby na platformach streamingowych. Obecnie singiel zebrał ponad 4 miliony odtworzeń, choć na zdobycie uznania miał więcej czasu niż reszta. Bardzo dobrze wpasowuje się w stylistykę artysty i jest tym, czego potrzebował, by postawić kolejny krok naprzód.
Czas na progresyw
W kontrze do intensywności, jaką emanuje poprzedni track, staje “hold my hand”. Można by stwierdzić, iż tak właśnie brzmiałyby utwory Knock2, jeśli tworzyłby je w latach 2012 – 2014. Minimalistyczne, nostalgiczne brzmienia w klimatach progressive house’u, przypominające dawne numery Cash Cash, Alesso czy Audiena. Amerykanin zresztą sam przyznał, że to swoisty hołd dla twórczości Zedd’a. Nietrudno także o skojarzenia z “Dawn” autorstwa Axwella i Ingrosso pod względem samego vibe’u. Na tle reszty krążka jest to zupełnie odmienna kompozycja, pokazująca, że czasem mniej znaczy więcej, a prostota potrafi być tak samo poruszająca.
“day1s” wydaje się rodzeństwem wyżej wymienionego tracka. Nie jest to jednak bliźniak, a prędzej starszy brat. Głównie przez dorzucenie tu większej ilości dźwięków oraz dynamiki, wskazujących na obecne lata. Zarówno break, jak i końcówka robią robotę, wprowadzając nas w ostatni etap całego krążka.
Finałowy utwór „nolimit” tworzy wrażenie zataczającego pełnego koła. Chodzi o powrót do początkowej energii przy „rookie”, lecz z bardziej rozbudowaną perspektywą. Sugeruje to również umieszczenie tego kawałka na samym końcu, aniżeli na początku – tak jak mają to w zwyczaju artyści.
Osąd bohatera
A więc jak całościowo wypadł debiutancki, solowy album Knock2? Dla słuchacza obracającego się w tego typu klimatach może być to świetny album z dużą ilością perełek. Jednak warto powiedzieć sobie, że mniej zaznajomiony słuchacz może poczuć się nieco przytłoczony ciągłymi zmianami tempa i przerwami w strukturze utworów. W pewnym momencie ta wielość bodźców może być męcząca, czy zbyt uciążliwa, co może utrudnić odbiór krążka, słuchając go w jednym ciągu. Jednak wyciągając kawałki z kontekstu można w każdym z nich znaleźć autonomiczny charakter, tożsamość i przede wszystkim oddzielny na niego pomysł. Nazwa krążka nie jest przypadkowa i oddaje gamę kreatywności oraz setki detali, które zostały włożone w album.
Dlatego, odpowiedź na pytanie w tytule brzmi tak: kreatywność Amerykanina nie zna granic. Jesteśmy więc ciekaw, co przyniesie nam w kolejnych latach swojej działalności.