Garrix, Armin czy Hardwell? Po co wybierać! Relacja z trzeciego dnia ADE 2023

Trzeciego dnia ADE 2023 zobaczyliśmy imprezy Claptone’a i Martina Garrixa, zobaczyliśmy jak spóźnia się Armin i cyknęliśmy foto z Hardwell’em.

nastia

W momencie planowania atrakcji, jakie miałam odwiedzić w Amsterdamie byłam święcie przekonana, że piątek będzie momentem odpoczynku. Długo w mojej głowie gryzłam się z dylematem, jaką imprezę wybrać. Pierwotnie polowałam na wydarzenie od Mr. Belt & Wezol, które było organizowane w kościele. Wymarzony występ w ramach serii The Cuckoo’s Nest oraz naprawdę interesujący support w postaci takich nazw jak między innymi Guz czy Low Steppa brzmiał niemal jak plan idealny. Niestety, bilety na wydarzenie zostały wyprzedane zanim się zorientowałam. Jednak chłopaki dodali drugą, popołudniową datę w sobotę. O tym więcej przeczytacie w relacji z dnia czwartego. Finalnie jednak trafiłam na maskaradę od Claptone’a. Choć na poczynaniach tego projektu byłam już kilkukrotnie w swoim życiu, tak stwierdziłam, że dobrego house’u nigdy nie za wiele.

Jednak planowany spokojny piątek przerodził się… w najintensywniejszy dzień Amsterdam Dance Event. W końcu życie bywa przewrotne. Jeden dzień zapewnił masę niespodziewanych atrakcji, które spowodowały, że łóżko zaczęło mnie wzywać wcześniej niż zwykle. Do treściwego planu dnia doszedł popup wytwórni Olivera Heldensa, darmowa impreza z między innymi Mathame i Arminem van Buurenem oraz spotkanie z Hardwellem. Wisienką na torcie było kolejne duże wydarzenie, na które udał się nasz były kolega redakcyjny Krzysiek Brodowski. Mowa tu o koncercie Martina Garrixa w hali RAI Amsterdam.

nastia

Jak wynika ze wstępu, działo się – tak więc zapraszamy na zapoznanie się z szalonymi przygodami delegatury Shining Beats.

nastia

Heldeep Records x KattenKabinet

W chwili słabości, znaczy zmęczenia, podczas czwartkowej imprezy Protocol Records zaczęłam przeglądać Instagrama. Na jednej z relacji Heldensa zauważyłam informację o Pop Upie jego wytwórni, znajdującym się w muzeum kotów. ADE zaskakuje różnymi inicjatywami i ich lokalizacjami, ale Oliver bawi się tym jeszcze bardziej. Warto wspomnieć, że artysta ze swoim projektem HI-LO zagrał też seta na… dźwigu. Wróćmy jednak do rzeczy. Jako naczelna fanka sierściuchów oraz twórczości Holendra zaczęłam szukać więcej informacji. Niestety, nie było ich zbyt wiele. Wiedziałam jednak, że cała akcja jest dostępna do piątku do 17:00. Cóż, wyśpię się po śmierci!

Zazwyczaj pojęcie “Pop Up” kojarzymy z małym, tymczasowym sklepikiem. Tym razem wyglądało to zupełnie inaczej. W ramach inicjatywy od ekipy Heldeep na terenie miejscowego muzeum kotów zorganizowano silent disco, a za sety odpowiadali reprezentanci wytwórni. Zorganizowano dodatkową wystawę ukazującą artystów powiązanych z Oliverem. Nawiązywała ona jawnie miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Na każdym ze zdjęć artystów znalazł się co najmniej jeden kotek. Główną atrakcją tymczasowej atrakcji był obraz namalowany przez Heldensa i spółkę.

Cieszę się, że Oli podczas tegorocznego ADE ujawnił swoją słabość do sierściuchów. Dzięki temu można było zobaczyć kolekcję sztuki poświęconej tej grupie zwierzaków, słuchając w tle seta 1/2 Dada Life. Wśród zdobyczy znajdujących się w Gabinecie Kotów można było odnaleźć prace takich tuz jak Pablo Picasso, Rembrandt, Henri de Toulouse-Lautrec, Corneille i nie tylko. Obrazy, rzeźby, instalacje, freski na sufitach czy takie atrakcje jak… dwa żywe koty. Warto było. Poza tym, sami rozumiecie – gratis to uczciwa cena.

Mixmag NL x The Social Hub

Będąc świadomym, że od godziny 17 do północy musimy jakoś zagospodarować sobie czas, w drodze do Amsterdamu szukaliśmy dodatkowych atrakcji. Moi towarzysze w podróży w tym celu przeglądali kanały nadawcze poświęcone ADE w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Poszukiwania te zakończyliśmy znalezieniem prawdziwej bomby, którą okazała się darmowa impreza holenderskiego oddziału Mixmaga, której lineup tworzą między innymi Mathame oraz Franky Rizardo. Jednak największą atrakcją okazał się tajemniczy gość, którego przedwcześnie ujawniono. Był nim… Armin van Buuren.

Po zwiedzeniu KattenKabinet i uzupełnieniu pożywienia skoczyliśmy do metra. Lokalizacja The Social Hub była wręcz idealna – zaraz przy jednej ze stacji. Nasza ekipa później rozdzielała się pomiędzy dwie imprez (jedna w RAI, druga w AFAS), do których dojazd tym środkiem transportu był niemal bezpośredni. Był to bar, restauracja, która na rzecz imprezy wygospodarowała parkiet. Schodząc na niższe piętro za 2 euro można było pozostawić swoje rzeczy. Dość intymna atmosfera wydarzenia oraz specyfika miejsca, która umożliwiała mi mój (ostatnio) ulubiony sposób konsumpcji muzyki – na siedząco to idealny przepis na wieczór. Była to nasza rozgrzewka na resztę wieczoru, więc oszczędzałam swoje siły.

nastia

nastia

Jako, że była to impreza organizowana przez lokalny oddział Mixmaga, nie zabrakło też elementów związanych z tą marką. Na terenie obiektu nie zabrakło wielu egzemplarzy magazynów papierowych, redagowanych przez różne europejskie oddziały. Ściany zdobiły zdjęcia wykonane na potrzeby wcześniejszych tekstów. Znalazł się też tam polski akcent w postaci elementów z sesji VTSS.

Na początku w tle przegrywał DC Salas, który w ostatniej chwili zastąpił Scubę. Nie powiem, była przyjemna godzina, jednak nie zapadła mi jakoś szczególnie w pamięci. Potem za decki weszli wyczekiwani przeze mnie Mathame, którzy na Audioriver podbili moje serce. Wcześniej, słuchając ich na Szigecie aż tak nie rozkochali mnie swoją selekcją. Podobne wrażenia miałam podczas ich pierwszych minut seta w The Social Hub. Dlatego widząc rozpiskę, która wskazywała, że bracia Giovanelli będą czarować łącznie 90 minut, na chwilę wybiłam do lokalu obok.

Przypadki chodzą po ludziach, czyli jak spotkaliśmy Hardwella?

Stężenie wartych uwagi postaci na metr kwadratowy podczas ADE jest wyjątkowo duże – i oto dobitny na to przykład. Cofnijmy się w czasie, gdy w środę, jeszcze przed wyjazdem na warszawskie lotnisko rozmawiałam z Krzyśkiem Brodowskim. Nasz dawny kolega redakcyjny wspominał o spotkaniu Hardwell’a z fanami. Teoretycznie tylko dla wybranych, praktycznie istniał wyjątek. By zwiększyć swoje szansę, kolega zabrał CDka artysty, a ja użyczyłam markera. Nagle przyszedł piątek, akcja z imprezą z Mathame, która okazało się, że odbywała się… obok pop up’u założyciela Revealed Records.

Znając specyfikę środowiska oraz respektując wolny czas artystów, nie mam w zwyczaju robić sobie z nimi zdjęć. Sama też nie jestem fanką Hardwella nad życie. Ba, dopiero polubiłam się z twórczością Roba po jego przemianie ku brzmieniom bliższym techno. Dlatego też gdy część mojej ekipy udała się na spotkanie z szefem Revealed, sama zostałam na secie Mathame. Jednak trybikiem, by porzucić muzyczną podróż było… foto Krzyśka z Nicky’m Romero, który opuszczał budynek. Pupa zapiekła.

Szybko trafiłam na miejsce, załapując się przy okazji na zapowiedź powrotu Hardwell On Air. Chwilę później czekałam w kolejce na zdjęcie z “szefem”. Poczułam, że jestem w dobrym miejscu, w dobrym czasie. Gdy przyszedł czas na moją fotkę, by nie robić problemów dołączyłam do kolegi. Wtedy Rob wypowiedział magiczne słowa: “Like a familly”. Tak, środowisko elektroniczne to rodzina. Raz lepiej, raz gorzej, ale mamy swoje cudowne momenty i czujemy przynależność, pomimo wielu barier.

PS: Mój ryjec znalazł się nawet w filmie podsumowującym ADE z perspektywy Hardwella. Fajna pamiątka.

nastia

W oczekiwaniu na Armina

Troszkę się zamotaliśmy i przez to nie wpuszczono części naszej ekipy na imprezę Hardwell’a. Dlatego też powróciliśmy na wydarzenie Mixmaga mając nadzieję, że chłopaki z Mathame jeszcze chwilę podziałają za deckami. Niestety, trafiłam na dwa ostatnie utwory. Zamiast półtorej, ich set trwał godzinę. Nie powiem, trochę mnie to zasmuciło. Zwłaszcza, że końcówka mnie zaczarowała. Na kolejne ponad 30 minut wpadła za DJka dziewczyna, której alias nie został ujęty w rozpisce artystów, grając dosyć przyjemnie, ale nie wyróżniając się z tłumu.

Przyszedł czas na Franky’ego Rizardo. Tutaj zaczął królować słoneczny house na całego. Serio, dwukrotnie nawet wywaliło nagłośnienie. Tak to już jest, jak gra się na czerwonym. Jednak szczerze mówiąc, bardziej taka selekcja siedzi mi w domowym zaciszu, bądź jako tło słonecznego dnia. Wieczorem nie ma to takiego oddziaływania, niestety.

Taniec, relaks i czas na Armina… nie do końca. Choć “krul” w rozpisce był wpisany na godzinę 23:00, to za deckami pojawił się dopiero ponad pół godziny później. W tym czasie za muzykę odpowiadała dodana na ostatnią chwilę do lineupu DHUNA. Artystka skręciła ku brzmieniom techno. Ten klimat również podtrzymał van Buuren, zaczynając od już kultowego “The Age of Love”. Niestety, spóźnienie artysty pokrzyżowało nam plany, więc po zaledwie kilku minutach jego grania uciekliśmy na niemal ostatnie metro. Nie było mi tego seta aż tak szkoda, zwłaszcza, że Holender następnego dnia występował na AMFie, skąd będzie relacja. Połowa ekipy na udała się na występ Martina Garrixa, a reszta na wydarzenie Claptone’a.

Martin Garrix RAI Amsterdam

Nie tylko pop up zlokalizowany w Art’otelu, bankomaty rozlokowane po całym mieście czy impreza w klubie skupiona ku wytwórni STMPD RCRDS, która miała miejsce w czwartkowy wieczór. Ekipa powiązana z twórcą “In The Name of Love” przygotowała wiele atrakcji, a jednym z głównych kąsków tegorocznego Amsterdam Dance Event były koncerty Martina Garrixa mające miejsce w jednym z lokalnych centrów kongresowych. Pierwsza, piątkowa noc umożliwiała zabawę osobom pełnoletnim, zaś sobotnie wydarzenie pozwalało na zabawę dla osób młodszych.

Dzięki uprzejmości organizatorów (tak, takie szychy z nas, że nas na zagramaniczne eventy akredytują) nasz reprezentant – Krzysiek Brodowski – miał okazję pojawić się na piątkowej odsłonie przeznaczonej jedynie dla osób pełnoletnich. Własna impreza Martina Garrixa, która odbyła się w RAI Amsterdam była jednym z najjaśniejszych punktów na tegorocznej mapie ADE. Ogromne wrażenie robił też fakt, że event został wyprzedany w dość szybkim tempie, a na występie utalentowanego Holendra pojawiły się tłumy.

Impreza skrojona pod szefa

Autor kultowego „Animals” zagrał seta trwającego aż 3 godziny! Zawierał on zarówno stare klasyki jak i dużo nowości. Całość została natomiast zdominowana przez festiwalowy progressive house, którego – patrząc z perspektywy czasu – było jednak trochę za dużo (nieprawda, bo takich brzmień nigdy za mało – przyp.rednacz). Nie był to set skrojony pod występ na festiwalu, gdzie Garrix był jedną z wielu gwiazd i musiał skondensować całość, by zmieścić się w przedziale czasowym. Tu 27-latek mógł popuścić wodze fantazji.

Ostatecznie wypadło dobrze, jednak bez żadnych niespodzianek. Największe wrażenie zrobił na mnie natomiast wizualny aspekt całego eventu. Dużo laserów, dymu, świateł, ognia, a to wszystko opanowane i zsynchronizowane do perfekcji. To był zdecydowanie najmocniejszy punkt występu Holendra. Co do samych supportów – tutaj niestety nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Wracając z poprzedniego eventu, załapaliśmy się jedynie na gwiazdę wieczoru oraz późniejszy set Juliana Jordana (sorka Blinders, spanko). Artysta zagrał mocno, jednocześnie trzymając się swojego stylu. Widać było jednak, że największe fajerwerki wizualne zostały przygotowane jedynie z myślą o Garrixie i pod tym względem u supportów było znacznie gorzej.  

Claptone presents The Masquerade

Kluczowym aspektem, który zadecydował o kupnie wejściówki na Maskaradę był solidny support. Nora En Pure, Sonny Fodera, Danny Howard, Wade – świetny skład, który nie był wszystkim, co czekało nas (prócz Claptone) tej nocy.Wraz z ujawnieniem timetable ogłoszono set Ferrecka Dawna, na który też kiedyś chciałam wpaść. Artysta zamykał wydarzenie na AFAS Life, a dokładniej przejmował decki od godziny 6:00.

Oczekiwanie na set Armina oraz czas dojazdu do miejscówki spowodował, że przegapiłam selekcję Danny’ego Howarda. Jeszcze przed wejściem do AFAS zaintrygowało nas otoczenie. Dookoła istne zagłębie rozrywkowe, a dokładniej Bulwar Aren. I nie żartuję, tak to się nazywa. Wysiadając z dużego dworca, łączącego linię metra z komunikacją dalekobieżną, prócz areny, do której się kierowałam, w bezpośredniej okolicy znajdowały się takie atrakcje jak Johan Cruijff Arena (Amsterdam Arena) oraz Arena Park. W samym AFASie odbywały się co najmniej dwie imprezy. Prócz The Masquerade przez całą noc za deckami działał Trym.

Nietypowe atrakcje

Hala, w której działała ekipa Claptone dziwiła rozwiązaniami. Po pierwsze, zaraz po kontroli można było zauważyć dobrze przygotowaną pod wydarzenia muzyczne infrastrukturę. Mieliśmy do dyspozycji wiele barów i miejsc z różnorodnym jedzeniem. Poza tym elementy głównie znane nam z imprez outdorowych pokroju festiwali, w tym chociażby budka partnerska Samsunga. Nie mogło tez zabraknąć uwielbianych przez Holendrów szafek, jednak tym razem ich zakup nie odbywał się dzięki kodom QR bądź tabletom, a bardziej staromodnie – trzeba było podejść do pani i zapłacić za odpowiedni kluczyk. Część kwoty była formą zwrotnej kaucji.

W miejscu, gdzie grali artyści, było dosyć zimno. To zupełne przeciwieństwo słabo wentylowanych sal w Polsce, ale nie lubię skrajności. Jak z początku dało się przyzwyczaić, tak później czułam, że lekko zmarzłam, nawet będąc w tłumie. Drugim problemem była nawierzchnia, która nie współpracowała z moimi butami. Miała ona strukturę przypominającą gumę. Podczas tańca miałam uczucie, że się do niej przyklejam. Co śmieszne, trafiając na kałużę można było odnieść wrażenie, że w końcu można było się w niej normalnie poruszać. Lekkim minusem też był brak miejsc do siedzenia. Mój odpoczynek odbywał się w pozycji siedzącej, po kątach korytarza. Na sali było to nie mile widziane, tak samo na schodach (co zrozumiałe).

Dziwny był też tłum. Nie chcę uogólniać, jednak trafiłam na trochę, a nawet zbyt dużo “niewygodnych” person. Tego dnia zrozumiałam, że wolę mniejsze imprezy, nawet klubowe, gdzie zdecydowanie większy odsetek osób wie, po co przyszedł. Niestety nawet o wczesnej godzinie trafiałam na osoby wyraźnie pod wpływem (czego? nie wnikam), bądź takie, co uważały, że są królami parkietu, nie zważając na osoby ich otaczające. Apogeum słabych akcji miało miejsce w momencie przechodzenia przez tłum osób poruszających się na szczudłach, które były dodatkową atrakcją imprezy. Specjalnie ubrani performerzy przechodząc zabawiali publikę, jednak niektórzy nie potrafili uszanować ich roli. Czasem nie tworzono im możliwości przejścia, innym razem łapano za elementy ubrania. Niefajnie.

Muzycznie, bajecznie

Zaczęłam ten akapit bardzo negatywnie, ale sama impreza ostatecznie dowiozła. Finalnie na Maskaradę przeszłabym się jeszcze nieraz, bo było bardzo dobrze. Gwiazda wieczoru, którą był Claptone, dała set klasy Szigetowej, a nawet lepszej. Selekcja, energia i klimat nie umywał się do tego, co doznałam na tegorocznym Sunrise Festival. To wszystko powodowało, że pomimo wyraźnego zmęczenia po trzech intensywnych dniach ADE co jakiś czas wracałam pełna sił na parkiet.

Wcześniej, przeglądając fotorelacje z poprzednich imprez The Masquerade, miałam wrażenie, że ta inicjatywa może czerpać z dobra, które zaznałam podczas takeoveru Elrow na Szigecie. Nie myliłam się, jednak nie było to zrobione z takim rozmachem, jaki zaznałam na Węgrzech. Główną dekoracją był długi, szeroki ekran oraz rozwieszone maski, wraz z logiem inicjatywy. Na pewno nie były to subtelne obiekty, jednak też nie zrobiły na mnie ogromnego wrażenia. Po prostu było okej. Lekko dopełniały prezentowaną selekcję muzyczną, ale nie grały pierwszych skrzypiec.

Co powiem o supporcie? Równie dobre słowa co o headlinerze. Wpadłam chwilę po rozpoczęciu występu Sonny Fodery, który początkowo trochę mnie zawiódł. Jednak artysta na tyle się rozkręcił, że finalnie bolał mnie fakt, że jego set tak szybko się skończył. Tego właśnie oczekuje, gdy myślę o dobrym house’owym secie. Później stery przejęła Nora En Pure. Pływakowym, typowym dla siebie stylem podbiła serce, ale mnie… trochę zamuliła. Pomimo tego bardzo doceniłam jej brzmienia, a fakt ten dopełniały estetyczne wizualizacje. Realistyczne krajobrazy budowały spokojny klimat. Niestety, finalnie do Ferrecka Dawna czy nawet Wade’a nie dotrwałam. Zmęczenie oraz kwestie komunikacyjne wygrały z muzyką i dobrą zabawą. Do zobaczenia kolejnego dnia!

nastia

Total
0
Shares
☕ Postawisz nam kawusię?