Od dłuższego czasu jesteśmy świadkami procesu, którego wynikiem jest szersza widoczność techno w mainstreamie. Tą przemianę potwierdzają chociażby obecność Charlotte de Witte na głównych scenach największych festiwali, nierzadko w prime time. Na rodzimym rynku nie jest inaczej – ilość imprez oraz klubów, które serwują fanom różnorodne odmiany tego gatunku tylko to potwierdzają. W dużych miastach regularnie odbywają się wydarzenia halowe czy bokowane są naczelni reprezentanci tej sceny. Prym wiodą tu chociażby Warszawa, Poznań, Wrocław czy Trójmiasto. Jednym z ostatnich, większych widowisk była pierwsza edycja Undercity poza stolicą, na której mieliśmy okazję się zjawić
Sezon imprezowy wystartował w pełni. Co prawda do outdoorowych wydarzeń jeszcze chwila, ale tak zwane “halówki” rekompensują głód letnich koncertów wszelkiej maści. Kolejnym przystankiem na elektronicznej mapie Polski była Ergo Arena. To tam 6 maja swoje miejsce z rąk czołówki sceny miały brzmienia melodic techno. W porównaniu innych naczelnych wydarzeń tego gatunku, takich jak między innymi Mayday czy Undercity, na Trójmiejskich ziemiach było grane lżej. To wszystko za sprawą wydarzenia Upperground, sygnowanego nazwą wytwórni duetu ARTBAT. Duet ten był gwiazdą wieczoru, jednak prócz ich występu lineup pełny był świetnych aktów – zagranicznych, jak i lokalnych. Spędziliśmy całą majówkową noc na granicy Gdańska i Sopotu, by zdać wam relację z debiutu tej serii imprez w naszym kraju.
Pierwsza styczność z areną
Ergo Arena w swoich murach gościła już wiele imprez elektronicznych, w tym takie marki jak Don’t Let Daddy Know czy Transmission. Przed nami z kolei między innymi koncert Borisa Brejchy. Jednak wcześniej miała miejsce zupełna nowość, czyli projekt Upperground. Pochodzący z Ukrainy duet ARTBAT prowadzi właśnie pod tą nazwą swój label, ale również serię imprez. Co istotne – sety Artura i Batisha nie są jedyną atrakcją danego wieczoru. W przypadku polskiego wydania ich set jedynie był wisienką na torcie pływakowej, muzycznej historii. Ale zacznijmy od początku.
Impreza zaczynała się od godziny 19. Z parkowaniem auta o tej porze nie było problemu. Bezpośrednio pod halą było mnóstwo miejsc, a za pozostawienie samochodu na całą noc trzeba było zapłacić 40 zł. Udało nam się jednak zaledwie ulicę dalej znaleźć parking, na którym jeszcze nie funkcjonowały parkomaty, więc kilka złotych zostało w kieszeni. Dojazd komunikacją miejską też nie był wyzwaniem – przystanki autobusowe znajdowały się niedaleko areny. Od najbliższej stacji PKP obsługującej trasy dalekobieżne, jak i te lokalne (SKM) jest jedynie 2,5 km.
Przy arenie zjawiłam się w okolicy 19:30 i przeszłam bezproblemowo przeszukanie, jak i sprawdzenie biletu. Jednak towarzysząca mi osoba po pomyślnej weryfikacji na obu etapach, została zawrócona z powodu… wielkości plecaka. Problematyczny stał się worek zakładany na plecy standardowych wymiarów. Niestety, ziomek został zmuszony do oddania bagażu do depozytu płatnego 25 zł. Mimo, iż później widziałam worki o tożsamych wymiarach u innych uczestników. Regulamin wydarzenia zastrzegał wielkość wnoszonych ze sobą rzeczy, jednak ten nie przekraczał wymiarów oraz nigdy nie było problemu z jego używaniem na innych koncertach. No cóż, bywa – ale nie jest to sprawiedliwe zagranie.
Po chwilowych perturbacjach trafiłam na samą imprezę. Za deckami pierwsze osoby rozkręcał Mike Konstanty. Szczerze mówiąc byłam ciekawa selekcji Polaka, jednak udało mi się posłuchać jedynie ostatnich minut jego seta. Tutaj jednak wina nie stała po mojej stronie.
Wewnętrzny rekonesans
Upperground to pierwsza impreza w Ergo Arenie, na której byłam. Z innymi polskimi, dużymi przestrzeniami koncertowymi jestem w większości zapoznana, dlatego i w tym miejscu przed nocą pełnej zabawy musiałam co nieco się rozejrzeć. Samo miejsce nie zapiera dechu w piersiach, jeśli chodzi o jego wielkość – i to ułatwiło poruszanie się podczas wydarzenia. Zaraz za wejściem umiejscowiona została szatnia. Po lewej stronie znajdowało się stoisko merchem Upperground, a trochę dalej – jedno z miejsc z możliwością nabycia mocniejszych trunków. Ceny startowały od 10 zł. Tyle kosztowała woda, a niewiele więcej – 12 zł – napoje gazowane butelkowane. Za piwo dałam 15 zł. Drink (Jagermeister + Red Bull) to kwestia 26 zł za pojedynczą opcję – ale wypełnienie całego kubka wymagało zamówienia podwójnej porcji.
Po lewej stronie od wejścia zlokalizowany był bar z przekąskami. W menu widniały takie pozycje, jak hot dogi czy zapiekanki. Dokładnej listy wszystkich dań niestety nie przytoczę, gdyż nie korzystałam z oferty. Od osób pobocznych jedynie dowiedziałam się, że ceny nie były zbyt wygórowane. Na górnej kondygnacji prowadzącej do trybun, przy stoiskach z napojami dostępne były do zakupu również nachosy.
Toalety dla publiki były otwarte zarówno na parterze, jak i pierwszym piętrze. Ilość ubikacji była w porządku. Co ciekawe, już w początkowej fazie wydarzenia widać było w kabinach pozostałości białego pyłu przypominającego nieco proszek do prania. Kto wie – być może to duży udział fanów środków czystości spowodował, że w szczycie imprezy trzeba było czekać w kolejce do WC nawet i 10 minut…
Do sedna, czyli na parkiet
Nie ma co jednak rozmyślać o wyrobach rodem z kopalni kryształów na warszawskim Targówku. Czas na parkiet, który czarował przez cały wieczór i noc. Dla dyspozycji tłumu dostępny był także środkowy sektor trybun, który pomagał przy chęci regeneracji sił, bądź kulturalnego sączenia trunków wysokoprocentowych. Przez całą noc zaskoczyć mogła – i to bardzo pozytywnie – kultura tłumu. Mało kto przepychał się z piwem, a dopiero przy ostatnich dwóch godzinach zabawy trafiłam na swojej drodze osobnika, który od nadmiaru proszku do prania bądź tabletek z logo Mitsubishi obijał się od sąsiadów. Swoje też robiła ilość miejsca na parkiecie – każdy miał tyle miejsca do tańca, ile trzeba było. Wiem, że to nie jest na rękę organizatorom – wszak sold out to największy sukces zorganizowanego wydarzenia. Osobiście nawet wolałabym dopłacić do takiej wygody – ale wiem, że z biznesowego punktu widzenia nikt na to nie pójdzie.
Tańczyć było gdzie, odpoczywać też, ale czy było do czego? Zdecydowanie. Dawno nie byłam na imprezie tak kompletnej, jeśli chodzi o klimat muzyczny. Już supporty umiejętnie rozkręcały lud obecny na Ergo Arenie. Przyjemnie rozpoczęliśmy wieczór od występów Mike’a Konstantego, Angela Sancheza i Freda Lenixa. Była to jednak przystawka – właściwe dzieło o nazwie Upperground napoczął Argy. Grek zaczarował i kupił mnie od pierwszych sekund występu. Mieszanka melodyjności, spokojnej natury muzyki progresywnej i kombinacji jej z innymi elementami charakterystycznymi dla tej wytwórni czy twórczości jej reprezentantów. Osobiście ta odmiana techno to coś, co pozwala mi poczuć to, co w złotych czasach mainstage’owego progressive house – czyli ciarki i emocje, których nie brakowało również przy kolejnych setach.
Dalej było tylko równie dobrze, a nawet lepiej. Równie przyjemnie zagrali Agents of Time, których live act uzupełniały ich autorskie animacje. Do pieca dał Joris Voorn, który podkręcił tempo i stylistykę. Wspominając jego występ na minionej edycji Sziget Festival (nasza relacja pod tym linkiem) wiedziałam, że jego propozycja nie zawiedzie i przypadnie mi do gustu. Miałam stuprocentową rację.
Jak tam gwiazdy wieczoru? Wisienka na torcie, jednak nie tak idealna jak supporty. Może to zmęczenie, może to za wysokie oczekiwania… Było przyjemnie, było dość niespodziewanie,(na przykład kilkukrotna obecność produkcji spod znaku Future Rave), ale też przewidywalnie. ARTBATom bardzo pomogła oprawa wizualna, która w pełnej krasie zaistniała właśnie podczas ich seta.
Ozdobniki muzyki
Istny szał w social mediach robią nagrania z imprez Afterlife, gdzie melodycznym klimatom towarzyszą animacje 3D, które robią wrażenie. Co prawda przy każdej tego typu wstawce towarzyszą komentarze o zbyt dużej ilości telefonów w górze, braku zabawy, a czasem też wzmaga się dyskusja, czy akurat takie zabiegi nie odciągają od muzyki. Tak, muzyka nadal jest najważniejsza, również dla mnie. Uwielbiam zamykać oczy podczas setów, odpływać do własnego świata, zapominać o tym, że otaczają mnie setki czy tysiące osób. Mimo to doceniam ewolucję, jaka następuje na naszych oczach. Emocje przekazywane są w dodatkowy sposób, co tylko wzmaga doznania. Podczas Upperground, a zwłaszcza ostatnich występów często korzystałam z wizualnych uroków wydarzenia. Tutaj osobne brawa należą się ekipie animatorów czy speców od wizualek.
Widocznym wzorem dla Upperground był koncept towarzyszący wytwórni od Tale of Us. Głównym punktem imprezy był duży, poziomy ekran. Pierwsze sety ledwo co korzystały z jego dobrodziejstw. Podczas pierwszych trzech występów były widoczne jedynie bardzo proste kompozycje, albo samo logo/nazwa wykonawcy na czarnym tle. Ot, byleby coś leciało w tle przed głównymi kąskami. Wizualnie impreza rozkręciła się dopiero podczas występu Argy’ego. Właśnie wtedy zaczęło pojawiać się coraz więcej rozbudowanych animacji dopasowanych do artysty i klimatu imprezy, które wykorzystywały cały ekran. Rozbarwiały one tło, ale też tworzyły swoiste iluzje, zostawiając czarne tło za sobą, grając jedynie elementem ekranu. Stopniowo dochodziły do tego światła, które wisiały nad sceną, jak i bezpośrednio nad parkietem. Była ich wystarczająca ilość, a dzięki obrotowym diodom, lub występującym obok siebie zdublowanym reflektorom umiejętnie się nimi bawiono, dodając dynamiki.
Jednak większe wrażenie robiły lasery. Było ich dużo. Może nie tyle, ile na czołowych trance’owych czy dubstepowych widowiskach, ale tak wiele, by można było przytoczyć pewnego klasyczka:
Dodatkowo ciekawie i minimalistycznie zagrano światłem bezpośrednio nad DJką. LEDowy okrąg wisiał bezpośrednio nad artystami, których otaczała czarna zabudowa o tym samym kształcie. Czarna powierzchnia w centralnej części sceny odbijała górne wiązki. Proste, a pomysłowe.
Tylko w tych ekranach!
Wiele osób może stwierdzić, że ustawienie wielkiego, kilkumetrowego na wysokość czy szerokość panelu led za DJką to pójście na łatwiznę. Przecież kwadratowy czy prostokątny ekran to nic nowego. Ba, w zeszłym roku takim sposobem skonstruowano główną scenę Sunrise Festival, która nie była naszym faworytem. Problemem kołobrzeskiej konstrukcji nie była jej sama charakterystyka, a brak przygotowania artystów do odpowiedniego wykorzystania tej przestrzeni. Pomimo dużego obszaru do zagospodarowania, nie ma co zbytnio szaleć w wykorzystywaniu każdego jej cala. Tutaj raczej nie sprawdzi się zaloopowane odtwarzanie dynamicznych kadrów wyjętych wprost z teledysków, powielanie dwu- czy trzykrotnie kwadratowych materiałów. Na Red Stage odpowiednio zrobił to zespół między innymi Erica Prydza, Alesso czy Paula Kalkbrennera. Ich wizualizacje były częścią występu, a nie dodatkiem do muzyki. I podobnie było podczas niektórych setów na Upperground.
Duże ekrany to norma w projekcie scen gwiazd sceny pop i nie tylko. Najszybciej będzie nam spojrzeć na dopiero co startującą europejską trasę Beyonce czy koncerty Taylor Swift, na które rzuciły się całe Stany. Główną rolą LEDowych teł jest przybliżenie dalszej publice wizerunku aktualnie występującego artysty. Jednak nie są to prostacko rzucone przechwyty z kamer, a ozdobione animacjami czy nakładami pasującymi do klimatu utworu, bądź motywu trasy. Ze względu na inną charakterystykę, w występujących przerwach pokazywane są wcześniej przygotowane urywki filmowe czy inne materiały. To powoli przedostaje się do elektroniki, jednak “przetłumaczone” na inną wrażliwość artystyczną, co też powoduje, że ta scena staje się bardziej profesjonalna.
Tutaj też wrócę do uwag, licznego narzekania pod filmikami, które dokumentują na przykład wydarzenia z serii Afterlife, gdzie wizuale też są jednym z głównych elementów występu. Często w tłumie widać masę telefonów w górze, którymi kręcone są fragmenty setów później widocznych w sieci. Jest to dodatkowa reklama danego przedsięwzięcia, jak i całej kultury, więc ma to swoje zalety. Dopóki przez cały czas trwania imprezy ktoś nie stoi jak kołek z telefonem, w znaczny sposób nam przeszkadzając, to nic nam do tego. To, że nagle większość parkietu nagrywa urywek najpopularniejszych melodii czy momenty z robiącymi na wielu wrażenie efektami, nikogo nie powinny dziwić. Zwłaszcza podczas kilku czy kilkunastogodzinnych wydarzeń. Przestańmy bawić się w skrajności.
Podsumowanie
Dawno tak dobrze nie odnalazłam się na elektronicznym wydarzeniu. W ostatnim czasie miałam nierzadko jakieś większe “ale”. Coś za mną negatywnego chodziło, co nie pozwalało mi się w pełni bawić. Tego podczas Upperground nie zaznałam. Wydarzenie było niemalże kompletne. Muzycznie dawno nie zaznałam lineupu, który od początku do końca, bez wyjątku, tak mi podpasował. Podczas zakupu biletu nie byłam w 100% zaznajomiona z tym, jak grają dani artyści, bądź tylko znałam ich twórczość w większym, bądź mniejszym stopniu. Jednak dawno nie wyszłam z imprezy z myślą, by w domowym zaciszu nie powtórzyć sobie setów większości grających tej nocy twórców. Swoistą wisienką na torcie była oprawa. Nie mam też większych zarzutów do organizacji, oprócz małych potknięć, które opisałam powyżej.
Wydarzenie idealne? Jest blisko. Czekam na powtórkę. Albo na event Afterlife w Polsce.
foto: Eleven Studio