Grupa zagorzałych miłośników muzyki pracujących pod szyldem FESTiVALOVE postanowiła zaprosić do stolicy formację MEDUZA. Włoski projekt już raz odwiedził nasz kraj w tym roku, podczas Sunrise Festival. Odsłona klubowa to jednak coś innego niż odsłona festiwalowa – i na to wygląda, że wiele osób postanowiło zaznać podczas jednego sezonu obu z nich. Może o tym dobitnie świadczyć fakt, iż impreza została wyprzedana na kilka dni przed dniem zero. Hype jest więc duży – ale czy zasłużony? Zastanówmy się nad tym.
Jeśli wejdziesz między wrony
Impreza została w pełni wyprzedana, a to w Pradze Centrum oznacza możliwość poczucia, jak czują się sardynki w puszce. Przedsmak tego mieli tydzień wcześniej ci, którzy wybrali się na seta duetu KREAM. To była jednak niewyprzedana w pełni impreza, choć do statusu sold out ponoć nie było daleko. To, co nie wyszło Norwegom, udało się Włochom, i naprawdę dało się to odczuć, będąc w tłumie.
Timetable całego wydarzenia zostało opublikowane w dość optymalnym czasie, co w kontekście Pragi Centrum nie jest tak oczywiste. W każdym razie wiedziałem o tym, że aby zdążyć na początek seta gwiazdy wieczoru, progi stołecznej enklawy dobrej muzyki muszę przekroczyć z wyprzedzeniem. To na szczęście mi się udało, choć swoje w kolejce oczywiście musiałem odstać. Pierwotnie MEDUZA miała pojawić się na scenie o 1:00 – ale finalnie, z racji licznej grupy oczekujących na wejście do klubu, artysta zaczął grać 15 minut później. Dlatego też niespełna godzina, która dzieliła mnie od kulminacyjnego momentu była dobrym wprowadzeniem do dalszej historii nachodzącej nocy.
Za rozgrzanie podeszw publiki zabrał się Tom Forester. Jego dźwięki towarzyszyły mi w głównej mierze w kolejce do szatni oraz baru. Przy czym uważam, że wszędobylski ścisk to nic innego jak znak, iż włodarze “nowej” Pragi Centrum oraz współpracujący organizatorzy mimo trudnych początków odrobili lekcję i z powrotem przywrócili nadzieję oraz muzykę ludziom. “To im się po prostu należało!” – mimo, że słowa wypowiedziane kilka lat temu, nadal tak aktualne.
Przestrzeń klubu jak zwykle zachęca do zabawy nie tylko z melodiami, ale i kolorami oraz wystrojem. Nie trzeba mieć rozwiniętej wyobraźni, aby malowidła przemówiły do zebranych gości, a barwy świateł tworzyły tęczę kolorów, na której koniec każdy wybrał się za sprawą własnej podróży.
2 godziny, 120 minut, 7 200 sekund…
Przez właśnie tyle czasu podeszwy moich butów przeżywały turbulencje, niczym podczas mojego ostatniego lotu. Powoli budowane tempo, dostojnie zapraszało zebranych do tańca. Mieszanka mocniejszych dźwięków, z domieszką melodyjnego house’u, a to wszystko okraszone numerami z ostatnio wydanego albumu. Ostatni raz bawiłem się przy powyższych dźwiękach podczas wspomnianego Sunrise. Była to naprawdę fajna randka. Przy czym industralna przestrzeń klubu pozwoiła mi poczuć, czym jest prawdziwy romans, niczym hiszpańska strzała Amora.
Wartym podkreślenia jest nowa społeczność, która według mnie zaczęła odwiedzać stołeczny lokal. Nowe twarze, ale ten sam klimat i dryg do tańca. Traktuję to jako dobry prognostyk na kolejne nieprzespane noce. Dla części zebranych wspomniana noc dobiegła końca tuż po ostatnich dźwiękach przygotowanej włoskiej uczty. Gromkie brawa, huczne okrzyki radości i liczne uśmiechy przybyłych. To wszystko i jeszcze więcej jako wyraz wdzięczności dla dyrygenta piątkowego wieczoru.
Po chwili odpoczynku i nawodnienia, powróciłem na parkiet. Miałem już do dyspozycji znacznie więcej przestrzeni, a do końca zabawy wypełniały ją melodie duetu Cocolino, który jest znany z kapitalnych closingów. Niech nikogo nie zwiedzie tak przyjemny, niczym aksamitny płyn, alias. Kolejne blisko 3 godziny były niesamowitą podróżą do najgłębszych zakamarków muzyki techno. Czyli tam, gdzie lubię być. I tam, gdzie mogę bez żalu kupić bilet w jedną stronę. Skoro o biletach – w patio klubu dumnie stoi autobus, do którego postanowiłem wraz ze swoimi znajomymi po prostu wejść.
Mieszanka emocji i doświadczeń
Po perturbacjach wokół agencji Follow The Step miło było wrócić do Pragi Centrum. I to pomimo tego, że przy wyprzedanych imprezach z ilością wolnej przestrzeni bywa różnie. W każdym razie – szczególnie cieszę się, że powrót ten zadział się przy takiej okazji, jaką był występ formacji MEDUZA. Już wcześniej wiedziałem, że ta muzyka jest warta sold out’u. Ponowne usłyszenie stylu włoskiego trio tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziło. Kto wie, może za rok Progresja? Pewien potencjał jest…