Francuski artysta kilkukrotnie odwiedzał nasz kraj. Tym razem postanowił umilić nocne harce osobom bawiącym się w Warszawie, jak i Poznaniu. Czy impreza w stolicy Wielkopolski była udana? Tego mogę wyłącznie się domyślać po wrażeniach z imprezy nad Wisłą następnego dnia. Dla przypominania – Vitalic to producent, multiinstrumentalista i live-performer, który w swoich melodiach łączy transowe rytmy okraszone oldskulowym brzmieniem.
Zaczynamy zabawę
Na ulicę Szwedzką 2/4 gdzie znajduje się Praga Centrum, przybyłem dość późno – a to za sprawą Orange Warsaw Festiwal, który odbywał się tego samego dnia. Jeśli pamięć mnie nie myli, pojawiłem się w klubie tuż po pierwszej. Jako support występowali wtedy Sick i Malinowska. Pojawienie się duetu w timetable od początku budziło dość skrajne opinie. Zarzucało się włodarzom klubu, że nazwiska grające w otoczeniu gwiazdy wieczoru powinny być szerzej rozpoznawalne. Tutaj jednak przyznam, że pozytywnie zaskoczyły mnie dźwięki spod decków Sick’a. Nieprzypadkowo podkreślam rolę samej melodii – ponieważ wokal live, który towarzyszył przez cały czas trwania seta, zdecydowanie nie był trafioną kompilacją. Nie mam wykształcenia muzycznego, stąd nie mi oceniać walory techniczne, jednakże najlepsze momenty to te, gdy artystka popijała wodę i odkładała mikrofon na bok.
Wybiła godzina 2 – czyli moment na który wszyscy czekali. I to dość długo. Podkreślam to, ponieważ śledząc social media wydarzenia najczęściej podejmowanym tematem była pora występu głównego artysty wieczoru. Rozumiem niezadowolenie osób, które zakupiły bilet nie znając jeszcze szczegółów czasotabelki. Przy czym w moim wypadku – oraz części osób, które po występie Martina Garrixa na Torze Służewiec nie chciały jeszcze kończyć nocy – wejście w progi lokalu po prawej stronie Wisły było świetną alternatywą dalszych wydarzeń nocy.
Ladies and gentelmen
Vitalic zakontraktowany był na set trwający 75 minut. Nie sposób uniknąć porównań do występu Astrix, gdzie set był jeszcze krótszy – sześćdziesięciominutowy. Mimo, iż czas zabawy relatywnie krótki, to za to jej intensywność była niesamowita! Kolaboracja wirażu świateł z połączeniem blasku stroboskopów stanowiła świetne dopełnienie mocnych dźwięków wydobywających się z głośników. Nie tylko ja byłem zachwycony podróżą, w którą zostaliśmy porwani. Moi towarzysze rave’u nie myśleli o opuszczeniu chociaż na chwilę parkietu. A wszystkie sprawy egzystencjonalne postawili przełożyć na nieokreślone później. Był to mój drugi czas spędzony pośród dźwięków francuskiego artysty. Czy to zasługa industrialnej przestrzeni, czy niesamowitych ludzi dookoła? Trudno mi wskazać jednoznacznie, ale wiem że ten występ był najlepszym w swoim gatunku. Wszystkim zainteresowanym polecam zapoznanie się z jego live setami, ponieważ zawierają zupełnie inną materię, aniżeli utwory, które możecie odnaleźć na jego longplayach.
Nieproszeni goście i podsumowanie
Artystą, który miał przyjemność zamykać imprezę był Marcin Krupa – alias mało znany szerokiej publice. Przy czym uważam, że stanął na wysokości zadania, gdyby nie kolejne wydarzenia nocy. Po godzinie 4.00 w murach klubu pojawili się umundurowani party breakerzy. Co istotne, wszyscy wyglądali tak samo. Pierwsza myśl, to ciekawa koncepcja imprezy tematycznej. Trudno jednak było ich porwać do tańca, choć nie planowali przerywać zebranym gorączki sobotniej nocy. Można zatem stwierdzić, że była to najbezpieczniejsza impreza tego wieczoru w Warszawie. Możemy tylko zachodzić w głowę, czy to pokłosie ostatnich kontrowersji na temat Pragi Centrum.
Przed nami jeszcze wiele zaplanowanych imprez w murach ceglanego budynku, dlatego po cichu liczymy, ze sytuacja się unormuje. Natomiast ja, w imieniu swoim oraz zebranych dookoła mi serdecznych ludzi dziękuję za kolejną, wspaniałą noc z dobrą muzyką. Pomimo różnych okoliczności muzyka obroniła się tego wieczoru sama.