Ulica Szwedzka w Warszawie stała się istnym centrum imprezowym. To tam znajduje się Praga Centrum, jednak z biegiem czasu w bezpośrednim sąsiedztwie powstało kilka innych lokali. Jednak licznie wspominana przez nas miejscówka nadal stoi na szczycie, udowadniając to licznymi bookingami artystów, których uwielbia polska publika. Stopniowa popularyzacja miejsca oraz zbudowana na przestrzeni lat renoma spowodowały, że co chwilę na wydarzeniach towarzyszy dopisek “sold out”.
Od ostatniego podsumowania (które linkujemy powyżej) w Pradze Centrum trochę się pozmieniało. Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Miejscówka dynamicznie się zmienia, co znów miałam okazję śledzić na przestrzeni ostatniego półtora roku. Dla mniej świadomej, stołecznej publiki mylnie określana jest jako miejsce serwujące jedynie, bądź głównie brzmienia techno. Jednak pomimo przeważającej ilości bookingów reprezentantów tego gatunku, nadal w grafiku znalazło się wiele miejsca dla muzycznej różnorodności. Już pod tym względem pod koniec 2021 było ciekawie, a z czasem jest tylko lepiej. Niemały na to wpływ mają chociażby bassowe propozycje, ale także typowo festiwalowa elektronika.
W drugim tekście z serii “praga centrum – podsumowanie” opiszę wam moje wrażenia związane z organizowanymi tam koncertami, na których miałam okazję się bawić. Nie zabraknie też podsumowania zmian, jakie przez ten czas zaszły w przestrzeni na Szwedzkiej. Kilku ciekawskich – w tym Ciebie, czytelniku – zapraszam do konsumpcji wspomnień.
Elderbrook
Praga Centrum to nie tylko DJ sety i zabawa w środku nocy. Przestrzeń ta przygotowana jest pod koncerty, które zazwyczaj mają miejsce w godzinach popołudniowo-wieczornych – kilka godzin przed przemianą “miejscówki” w zlot fanów brzmień serwowanych wprost zza konsolety. Jednym z wydarzeń lekko łączących oba światy były koncerty Elderbrooka, które miały miejsce przy ulicy Szwedzkiej. Artysta prezentujący klimatyczną odmianę elektroniki w klimatach deep, melodic house, skręcając ku brzmieniom indie rockowym. Ta mieszanka stylów oraz pełne sukcesów współprace (z między innymi: CamelPhat, Martinem Garrixem, Diplo czy Gorgon City) wspólnie spowodowały, że publika pokochała jego twórczość. W tym polska społeczność, jak i ja.
Tak jak wielu, tak i ja pierwszą styczność z głosem Brytyjczyka miałam przy okazji hitu “Cola”. Naturalnie, z biegiem czasu zaczęłam trafiać na kolejną twórczość Kotza. Tak oto zaczarowana jego propozycjami zakupiłam wejściówkę na koncert 29 kwietnia w kwocie 99 zł. Tego dnia po 19 znalazłam się na Pradze, by zapoznać się z brzmieniami serwowanymi przez support, jakim był artysta kryjący się pod aliasem Tibasco. Szczerze mówiąc, pomimo przyjemnej rozgrzewki przed gwiazdą wieczoru, jego performance nie zachęcił mnie do śledzenia jego dalszych losów.
Po przyjemnym początku, z niecierpliwością w tłumie czekałam na gwiazdę wieczoru – i się nie zawiodłam. One Man Show w wykonaniu Alexandra podbiło moje serce. Niemal rok temu miałam okazję się bujać przy wielu hitach, jak i nowych propozycjach Elderbrooka. Nie ukrywam, że chętnie bym to w przyszłości powtórzyła. Niestety, nie miałam okazji zobaczyć jego występu podczas tegorocznej trasy, który miał miejsce w ostatnich dniach w Progresji. Na szczęście zrobił to Rafał Kałucki, który na naszych łamach zaprezentował relację z wydarzenia.
Hospitality Warszawa
Na ulicy Szwedzkiej (nie tylko w omawianej w tekście przestrzeni) nieraz bawiłam się w brzmieniach drum and bass. Dlatego ogłoszenie przez agencję Illegalbreaks wydarzenia sygnowanego marką Hospital Records bardzo mnie ucieszyło, gdyż zapowiadało to solidny lineup. I nie pomyliłam się – finalnie zagraniczną część lineup’u zasiliły takie nazwy jak Camo & Krooked, Grafix oraz Etherwood. Wsparciem w postaci MC byli Fava i Daxta, a polską publikę rozgrzewał lokalny kolektyw Greenhouse Effect. Zdecydowanie cała impreza warta była 89 zł, które za nią przyszło mi zapłacić.
Szczególnie cieszyłam się na powrót Reinharda i Markusa do Pragi Centrum. Dwa lata wcześniej pokochałam selekcję i twórczość tego duetu dokładnie w tym samym miejscu. Szczególne miejsce w moim sercu mają ich bootlegi ikonicznych propozycji innych gatunków, w tym takie kąski “Domino” czy “Opus” oraz ich świetne współprace z Mefjusem. Było czuć wśród publiki, że byli to główni gwiazdorzy tego wieczoru. Przez to po ich występie – gdy za konsolę wchodził Grafix – sala szybko zaczęła się wyludniać. Set Brytyjczyka był dla mnie wisienką na torcie wcześniejszej, “połamanej” muzycznej podróży. Pomimo zmęczenia nadal z przyjemnością skakałam do jego propozycji.
Tinlicker
Romansów z melodic techno ciąg dalszy. Na panów z Tinlicker trafiłam dopiero w 2022, przy okazji premiery ich albumu “In Another Lifetime”. Od pierwszego odsłuchania serwowane brzmienia mnie zaczarowały. W podobnym czasie szerzej zafascynowałam się brzmieniami ze stajni Anjunadeep, dlatego z łatwością trafiałam na kolejne propozycje tego projektu. Tym też trafiłam na zupełnie magiczne interpretacje “Children” czy “Hide U”. Gdy zobaczyłam ten booking, to od razu chwyciłam za telefon i zakupiłam bilet w zawrotnej cenie… 50 zł. Tak, tanio już było.
To była prawdziwa muzyczna podróż. Brzmienia Tinlickerów zaczarowały mnie na parkiecie. Co prawda czasem przechodząca publika mi w tym przeszkadzała, ale nie na tyle, by to ujmowało obiorowi serwowanej selekcji. Każdemu fanowi melodyjnych brzmień rekomenduję nadrobienie ich twórczości, bądź spotkania się z nimi na tegorocznym Sunrise Festival.
Wixapol: GRAVEDGR
Zupełnym przypadkiem wyszło, że w lecie omijałam przybytek przy ul. Szwedzkiej. Zmieniło się to dzięki Wixapolowi, który zdecydował się sprowadzić do Polski dość niespodziewaną postać wprost z USA. Chociaż… co ja mówię – po tym jak na imprezach tego kolektywu grali GPF czy Lil Texas, to tylko niebo jest dla nich limitem. Dlatego też nie mogło mnie zabraknąć w Pradze na secie pana, co się skrywa pod płaszczem i nazywa się GRAVEDGR.
Jego produkcje skupiają się wokół brzmień dubstep, hardstyle czy trap. Tego uderzenia nie brakowało i w Warszawie, jednak przewidziano też momenty pełne litości dla publiki. “Odpocząć” można było przy hard techno, które było przeplatane w tym secie. Nie ukrywam, że po tej nocy szyja od headbangów mnie bolała. Tym samym gość z Ameryki spełnił swoje zadanie.
Gorgon City
Na tych panów czekałam on nie wiem kiedy. Choć to nie tak, że Gorgoni omijali Polskę szerokim łukiem – Brytyjczycy regularnie odwiedzali polskie festiwale, a nawet grali… na lubelskich juwenaliach. Jednak to ja zawsze mijałam się z panami. Dzięki Pradze Centrum mogłam uczestniczyć w secie projektu, który śledziłam od lat, gdy nawet zbytnio nie działałam na elektronicznym poletku. Istne marzenie. Aż do grudniowej nocy, w której doszło do zabawy na parkiecie przy ulicy Szwedzkiej.
Sold out było czuć, i to naprawdę mocno. Po prostu nie dało się bawić w tłumie – człowiek na człowieku, a obok ciągle ktoś przechodził. Zmiana miejsca na parkiecie nie zmieniała tej sytuacji. Chciałam zanurzyć się z muzyce, a co minutę ktoś mnie tykał (co zrozumiałe przy takim obłożeniu), ale przesuwanie drugiej osoby siłą czy specjalne wchodzenie na wprost kogoś, by tylko się przesunął – to już było dla mnie za dużo. Wyszłam posiedzieć w strefie wypoczynkowej, bo ten sposób konsumpcji muzyki mi nie przypadł do gustu, a wręcz wkurzył.
Tu wina ma miejsce po kilku stronach. Pierwszą jest niska kultura tłumu, która coraz częściej ma miejsce w Pradze Centrum. Imprezom towarzyszy alkohol czy inne używki, ale co za dużo, to niezdrowo, co widać w tłumie. Druga to swoisty overbooking, który znamy z tanich linii lotniczych, ale teraz także z imprez klubowych. Można odnieść wrażenie, że organizator imprezy sprzedaje więcej miejscówek, niż lokal zmieści uczestników, licząc na to, że ktoś nie dotrze czy wcześniej wyjdzie albo o wiele później wejdzie. Doskonale rozumiem, że to wszystko to biznes, a im bardziej pieniądze się zgadzają, tym lepiej. Jednak nie kosztem publiki, która po takich sytuacjach może zniechęcić się do uczestnictwa w imprezach, przy których etykieta “sold out” jest wręcz gwarantowana.
Muzycznie? Było bardzo ok, choć nie byłam nad wyraz zachwycona. Wyobrażenia minęły się z oczekiwaniami, choć byłam zaznajomiona z wieloma dostępnymi w sieci setami Brytyjczyków. Brzmienia house, z naciskiem na deep, do tego z wtrąceniami melodic techno. Być może utrudniona możliwość zabawy wpływa na moją ocenę tej strony wydarzenia, ale jestem tylko człowiekiem. Po prostu nie wspominam tego wydarzenia najlepiej. Mam nadzieję, że będę miała okazję w przyszłości poprawić moje zdanie o doświadczeniach na żywo z nadal uwielbianym przeze mnie projektem, jakim jest Gorgon City.
MEDUZA
Tydzień później szłam z obawami dotyczącymi tłumu, jednak muzycznie byłam bardzo neutralnie nastawiona. Z braku czasu na szczęście nie nakręcałam się na imprezę słuchając setów włoskiego trio. Nie szłam jako zupełny laik, gdyż świadomie zainteresowałam się wydarzeniem i wzięłam w nim udział. Jestem od dawna fanką działań projektu MEDUZA – tych komercyjnych, jak i mniej. Jednak podejście do wydarzenia z zupełnie otwartą głową spowodowało, że zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona.
Odwiedziny reprezentanta włoskiego trio przy ul. Szwedzkiej nie były jedynym ciekawym kąskiem tej nocy. Ekipa sprowadzona jako support zagranicznego gościa była wręcz idealna. Zaczynając już od selekcji neeValda. Co prawda miałam okazję przesłuchać zaledwie końcowe kilkanaście minut muzycznej podróży rodaka, jednak czas ten idealnie wprowadził mnie w klimat nadchodzącej nocy. Wyczyn Piotrka został bardzo dobrze przyjęty nawet przez headlinera.
Sam set głównej gwiazdy wieczoru mnie oczarował. Hity jak i remiksy trio przeplatane były… brzmieniami melodic techno. Może nie tego oczekiwała publika, znająca ich propozycje z radiowych list, jednak mnie formacja kupiła. Nauczona tym, co się działo na parkiecie podczas Gorgon City, szukałam swojego miejsca na parkiecie. Wcześniej nie korzystałam z podestu po prawej stronie lokalu, jednak wówczas szybko tam skoczyłam. Nie żałuję tego odkrycia – to miejsce izolowało eliminowało ciągle przechodzący tłum, a wokół mnie znajdowały się tylko osoby głodne zabawy.
Po secie Madwilla, gdy tylko poszłam do szatni po odzienie wierzchnie, zamiast dalej iść w stronę wyjścia, zawróciłam się na parkiet i spędziłam tam kolejną godzinę. To za sprawą Bartka Baruta aka Encore, który zaserwował publice nostalgiczny powrót do złotych czasów EDMu. Tego potrzebowałam na dokładkę pięknego muzycznie wieczoru.
Malaa
W 2023 Follow The Step jeszcze bardziej eksperymentuje z bookingami. Tym razem do portfolio Pragi Centrum dołączają nazwy, których nie brakuje na głównych scenach naczelnych EDMowych festiwali. Jednym z nich był występ zamaskowanego producenta o pseudonimie Malaa w ramach trasy “Don Malaa Album Tour”. Jak publika stołecznego klubu przyjęła Francuza? Było bardzo przyjemnie.
Publikę skutecznie rozgrzał MAVE, którego selekcję mogliście już słyszeć między innymi na głównej scenie Sunrise Festival. Główna gwiazda też dała radę, serwując charakterystyczne dla siebie brzmienia. Pełny bass house’owych brzmień set miał swoje momenty. Artysta wplatał również akcenty z innych gatunków, w tym kończąc w stylu, którego nikt po nim się nie spodziewał. Całemu występowi towarzyszyły wizualizacje, które miały okazję gościć na świeżo zamontowanym na scenie ekranie.
Dla wytrwałych został występ LOUD ABOUT US!, który od pierwszych minut swojego seta serwował charakterystyczne dla siebie brzmienia. Tutaj ponownie trzeba pochwalić pełen skład tego wieczoru, który został dobrany idealnie, jak to miało miejsce przy nocy z reprezentacją trio MEDUZA.
Byle więcej takich przyjemnych eventów! Oraz może trochę więcej publiki, bo do sold out’u jeszcze było trochę, a na parkiecie było wiele luk. Skoro o ludziach na miejscu – znów w Pradze Centrum czułam się średnio komfortowo, a to przez jednostki w tłumie, które najpewniej spożyły zbyt dużo substancji i nie kontrolowały swojego ciała. Albo przez grupkę osób, dla których ważniejsze od muzyki było robienie sobie zdjęć na tle występu. No cóż.
HI-LO
Kto by się spodziewał, że poboczny projekt Oliego zdobędzie taką popularność. Ba – ja nie śmiałam nawet marzyć, że ktoś go pod tą postacią ściągnie do Polski. Z pomocą przyszła agencja Follow The Step, która alternatywną stronę Heldensa sprowadziła w lutym do Pragi Centrum. Bilety wyprzedały się naprawdę szybko – jak widać, Polska uwielbia Olivera w każdej postaci. Z wzajemnością.
Headliner zagrał aż trzy godziny seta, które i tak zostały przedłużone o dodatkowe 15 minut. Nie brakowało dobrze znanych propozycji od HI-LO, współprac, jak i IDków czy ciekawych mashupów. Pomimo intensywnego tańca i chęci choć chwilowego odpoczynku, nadal trwałam w konsumpcji muzyki w najlepsze, co ułatwiła mi też zabawa za DJką. Rave pit został do Pragi Centrum wprowadzony niedawno i daje zupełnie inną perspektywę na zabawę. To, jak i dopiero co zbudowana antresola na pewno pomogą odciążyć parkiet, albo dadzą możliwość sprzedaży kolejnych kilkunastu biletów.
Wydarzenie oceniam naprawdę pozytywnie. Tak jak wcześniej wspominałam, znalazłam się w miejscu, które nie dość, że umożliwiało mi pełną zabawę, to też nie miałam co narzekać na towarzyszące w tej podróży osoby. Publika na plus. No… prawie – tu chciałabym znów zwrócić uwagę na kulturę osobistą, czyli to, by nie wpychać się siłą pod barierki, nawet pod koniec seta. Gościu – wiem, że liczyłeś za wszelką cenę na fotkę z Olim, ale tak się nie robi. Do artysty zazwyczaj można dostać się bez rozpychania się czy krzywdzenia innych…
Andy C
Drum n bass ponownie na Szwedzkiej do stolicy. Tym razem przyszedł czas na istną legendę tej sceny, jaką jest Andy C. Jeden z założycieli RAM Records po latach wrócił do Polski. Tym razem trafił on do Pragi Centrum, w towarzystwie solidnego, lokalnego supportu.
Jak było? Bardzo solidnie. Sam Andy nie miał litości dla publiki. Double, tripple dropy? Oczywiście. Aktualne hity, klasyki, jak i autorskie produkcje? Jeszcze jak! Była to kolejna dobra i wyskakana noc przy ulicy Szwedzkiej w towarzystwie bardzo lubianego przeze mnie gatunku. Co ciekawe, dopiero na tej imprezie wypatrzyłam barierki i towarzyszące im podesty z lewej strony parkietu. Oddzielają one dostęp do swobodnego przejścia na zewnątrz czy do toalet. To bardzo na plus! W grudniu – widząc, co się dzieje na imprezach z sold out’em – bałam się, co mogło by się stać przy potencjalnej ewakuacji.
Lucas & Steve
Ten holenderski duet często bywa na w naszym kraju. Czy to w klubach, czy na festiwalach, w tym na Sunrise czy Hearbeat Festival. W 2023 mieliśmy okazję usłyszeć ich w zupełnie nowych okolicznościach – artyści debiutowali w Pradze Centrum. Mieliśmy okazję pogadać z nimi chwilę przed występem, gdzie sami przyznali, że są pod wrażeniem aliasów, które dotychczas tam grały. To dało mi nadzieję na to, że muzyczni goście dadzą tego wieczoru godny set.
Jak było? Poniekąd niczym na festiwalu. No, może prócz liczebności tłumu. Choć – jak na lokal przy ul. Szwedzkiej – mało osób było na parkiecie, to widać było, po co tu ludzie przyszli. Pełen skocznych, dobrze znanych propozycji set był fajną propozycją na sobotni wieczór. Co mnie pozytywnie zaskoczyło, znalazło się też miejsce dla progressive house’owych brzmień, jak i istnego czarnego konia, którego zaproponowaliśmy chłopakom przed występem.
Nie przyszło mi się długo bawić na supporcie, dlatego chwilę poświęciliśmy popisom closing actu w postaci Koala b2b Paul Aristo. Tutaj mam bardzo mieszane uczucia. Występ wydawał mi się zbyt eklektyczny, ale w negatywnym kontekście. Nie czułam ładu w tej różnorodności. A szkoda, bo niektóre serwowane muzyczne propozycje powodowały, że momentalnie wracałam na parkiet… by po dwóch minutach z niego znów zejść.
Yotto
Czilera utopia – tak w skrócie można podsumować twórczość producenta, który przybył do stolicy wprost z Finlandii. Był to mocno wyczekiwany przeze mnie występ. Pierwotnie Otto miał zagrać w zupełnie innej lokalizacji. Zapowiedziany w pandemii set na Smolnej był kilkukrotnie przekładany, aż finalnie się nie odbył. W międzyczasie popularność specjalisty od “pływaków” na naszych ziemiach urosła, przez co w kwietniu gościliśmy artystę w większej przestrzeni. Reprezentant Anjunadeep zagrał w Pradze Centrum w ramach trasy promującej jego najnowszy krążek – “The Growth”.
Było bardzo przyjemnie jeszcze nawet przed samym głównym aktem. Do klubu trafiłam już wtedy, gdy za konsolą czarowała Nicky Elisabeth. Spodobała mi się jej selekcja na tyle, że aż żałowałam, że nie mogłam wcześniej wpaść na ulicę Szwedzką. Wyjątkowo wyszłam w połowie seta głównej gwiazdy. To nie dlatego, że mi się nie podobał – wręcz przeciwnie. Moje życiowe plany pokrzyżowały mi możliwość trzygodzinnej konsumpcji seta Yotto. Cieszę się, że mogłam przynajmniej półtora godziny zrelaksować się przy jego produkcjach. To była przyjemna, poprawna noc. Bez zbytnich zaskoczeń czy rozczarowań. Zgodnie z oczekiwaniami.
Macky Gee
Przy okazji ostatniej edycji FEST Festival ogłoszono anulację sceny Raban. Towarzyszący od początku istnienia festiwalu projekt powraca jednak w zupełnie innych warunkach. W ramach tej marki ogłoszono aż sześciu artystów czołówki drum and bassu, którzy wystąpią w ciągu najbliższych miesięcy w Pradze Centrum. Pierwszą datę objął booking Macky’ego Gee, czyli ikony jump upu.
W powyżej linkowanym tekście pisałam o trzęsieniu murami przybytku przy ulicy Szwedzkiej. Czy miałam rację? W 100%. Główny kąsek ostatniej kwietniowej nocy bombardował wszystkim, co się dało. Jak to Brytyjczyk ma w zwyczaju, nie brakowało też wplatania komercyjnych hitów – tych obecnie słuchanych, jak i wieloletnich klasyków. Przełamanie gatunków było obecne praktycznie co chwilę.
“The Business” od Tiesto, “Pushin” czy “Turn On The Lights again..” jako zapowiedź dropu łamiącego nogi? Macky Gee jest od tego specjalistą. Ba, były też miejsca na dubstepowe wstawki. Taki zalążek Rampage w domu. Świetnie wybawiłam się nie tylko podczas tej godziny. Solidny, polski support też dał radę. Aż trudno było zbierać się do wyjścia.
Wixapol: Vieze Asbak
Charakterystyczna, polska seria imprez znów zawitała na ulicę Szwedzką. Tym razem gwiazdą wieczoru był pewien holender, który swoją muzyczną naturą idealnie wpasowuje się w klimat Wixapolu. Mowa tu o Vieze Asbaku, który nazywany jest reprezenantem sceny “meme techno”. Jestem cichą wielbicielką gatunku shitpost music, dlatego po zapoznaniu się z propozycjami gościa warszawskiej imprezy stwierdziłam, że nie mogę tego przegapić. Żart, przaśność i czasem wręcz kontrowersja – to ja lubię. Czasem trzeba wrzucić na luz i nie podchodzić do życia całkiem serio – i z takim podejściem się tam zjawiłam, poskakałam i zakończyłam muzyczny wieczór bez większych oczekiwań. Było okej, choć po cichu liczyłam na poniższą propozycję.
Jonas Blue
To ten z bookingów, na który w 2019 roku biegłabym jak głupia. W 2023 trochę gusta mi się pozmieniały, choć mam sentyment do wielu propozycji gościa, którego propozycje wielu kojarzy z radia czy playlist na streamingach. Producent, który ostatnio łączy siły z Samem Feldtem w ramach projektu Endless Summer przeniósł festiwalowy klimat do Pragi Centrum. Przez większość seta Brytyjczyk grał “hity radia Eska”, jednak czasem przeplatając to bardziej ambitnymi propozycjami. Czy to źle? Oczywiście, że nie! Czasem trzeba się rozluźnić przy muzyce, która idealnie sprawdziła by się w tle imprezy ze znajomymi, których elektronika nie kręci, ni grzeje. Dwie godziny spędzone były bardzo przyjemnie – choć na parkiecie osób nie było zbyt wiele. Mnie osobiście cieszyła duża ilość miejsca na parkiecie, ale promotorzy średnio chcą widzieć pustki, gdzie o sold out w Pradze Centrum przy innych gatunkach jest nie trudno.
Podsumowanie
Czy Praga Centrum jest idealnym miejscem dla fanów muzyki elektronicznej różnej maści? I tak, i nie. Coraz bardziej różnorodne, jakościowe bookingi oraz ich częstotliwość sprawia, że trudno przejść koło stołecznej miejscówki obojętnie. Właściciele tej miejscówki również sukcesywnie ją dopieszczają. Dzięki temu w okresie letnim dostępny jest mały podwórek, jak i druga scena, a wewnątrz w ostatnich miesiącach doszła m.in. antresola czy ekran i wydzielone miejsce dla publiki za DJką.
Jednak wraz z popularyzacją miejsca naturalnym jest to, że więcej osób je odwiedza. Niestety, dla kultury wszelakiej jest to wadą. Nie, nie chcę zakazać wstępu nowym osobom do danego miejsca czy zabronić uczestnictwa w imprezach. Im więcej osób będzie świadomie konsumować elektronikę w naszym kraju, tym dla organizatorów wydarzeń lepiej. Jednak chcę tu podkreślić słowo “świadomie”. Na przestrzeni ostatnich wyjść do Pragi Centrum coraz częściej trafiałam na jednostki, które zataczały się po parkiecie, modnie ubrane przyszły tylko porobić sobie fotki na tle sceny czy robić inne rzeczy, na które – szerze – krzywo patrzyłam. Znów też przypomnę o osobach, które za wszelką cenę się przepychały, wręcz przesuwały innych wokół siebie, trącały z piwem w ręku, wylewając je. Tak, i ja nieraz dostałam złocistym trunkiem. Czasem po prostu brakuje mi bezpieczeńtwa i kultury, z którym to miejsce kiedyś bardziej utożsamiałam.
Ważnym aspektem dla wielu mogą być ceny. Nie brakuje już imprez, które w ostatnich pulach biletowych przekraczają kwotę 150 zł czy 200 zł za wejście. Normalka – mamy inflację. Czy to koszta artystów, ich sprowadzenia do Polski, noclegów, bookingu, a nawet utrzymania danego miejsca… Wszystko drożeje – nie tylko w tej stołecznej miejscówce, ale też na festiwalach czy koncertach stadionowych. Tutaj jednak mam mieszane uczucia – a mówię to będąc pomiędzy organizatorami a klientami.
I nie, nie biorę strony osób chcących artystów z topu za cenę dwóch piw w multitapie. Bardziej zwracam uwagę na komentarze wytykające rozbieżności cenowe między występami danych twórców w różnych miastach Polski – czy to dzień po dniu, czy w podobnym czasie. Zawsze w tych porównaniach Warszawa wypada najdrożej. Trudno tu określić co składa się na droższą cenę biletów. Przez to, że mieszkam w Warszawie, nie opłaca mi się jechać na przykład do Wrocławia, by oszczędzić przykładowo 40 zł na bilecie, bo tyle nie starczy mi nawet na podróż w jedną stronę.
Mimo to, nadal chętnie będę wracać na drugą stronę Wisły, by pobawić się przy selekcji ulubionych artystów i nie tylko. Miejsce to ma swój wyjątkowy klimat. Przez to, że już ponad 20 razy gościłam w jego murach, łączy mnie z Pragą Centrum wiele cudownych wspomnień. Gdy przeprowadzałam się do stolicy, brakowało mi właśnie takiego miejsca. 2019 stał pod znakiem licznych wyjazdów, by tylko spełniać marzenia przy dobrej muzyce. Teraz rozleniwiłam się, gdyż takie atrakcje mam prawie pod nosem, w praktycznie każdym odłamie gatunku, jakim mogę sobie wyobrazić. To trzeba doceniać. Dobra robota, Follow The Step.